Muzyka

wtorek, 19 sierpnia 2014

Diablica 7

 Witka,
Po powrocie z Poznania postanowiłam dodać nowy rozdział Diablicy - plus obrazek do Axis Powers Academy ^^

Iwan i Usagi


          Marco chodził niespokojnie pomiędzy stołem w kuchni a oknem co róż zerkając za szybę, jakby czekając na kogoś bardzo ważnego. W dłoniach ściskał telefon komórkowy, nie zwracając uwagi na to, że już od godziny bateria się wyładowała. Nie był w stanie trzeźwo myśleć widząc Mephistotelesa w tak strasznym stanie. Czarnowłosy leżał na kanapie niemo wpatrując się w sufit, a jego oczy przybrały odcień krwistej czerwieni.

          - Uciekaj stąd - prychnął demon zaciągając się papierosem.

          - Nie! - stwierdził stanowczo chłopak - Nie zostawię cie samego w takim stanie. Do tego tu jest moja siostra! I kim do jasnej anielki, jest Neear?!

          - Młody, posłuchaj mnie - Ten, Który Boi się Światła wstał z kanapy i chwiejnym krokiem podszedł do wychowanka i położył mu dłoń na ramieniu - Grozi ci ogromne niebezpieczeństwo. Neear to w tej chwili twój najmniejszy problem, a skoro jest z twoją siostrą, nic jej nie grozi. Przynajmniej na razie.

          - Nie, pierw mi wszystko wytłumacz - chłopak odtrącił dłoń demona.

          - Nie ma czasu na wyjaśnienia - odrzekł i jakby wiedząc co za chwilę się stanie odskoczył w tył, przed drzwiami, które potężny wybuch wywalił z zawiasów - Puttana! - zaklął przybierając postać cienistego wilka z wyłupiastymi, czerwonymi oczami, które lśniły niczym dwa oszlifowane rubiny.

          W drzwiach ich domu stała szczupła, lekko przygarbiona Japonka z włosami wchodzącymi w kolor krwi. Oczy dziewczyny skrzyły się jakby zamieszkiwały je dwa rozwścieczone chochliki, które próbowały się z nich wydostać. Wydawała się być niewzruszona widokiem demonicznego wilka, a wręcz ten fakt sprawił, że na jej ustach pojawił się wścibski uśmieszek. Marco stał jak sparaliżowany wpatrując się w Azjatkę, która coraz bardziej wydawała mu się jakby znajoma.

        - Mephistopheles we własnej osobie - mruknęła Yumiko Takasu, która właśnie była ów postać i podparła się pod boki, jednocześnie jakby zrezygnowanym tonem - Mogłam się domyśleć. Masz bardzo podobną aurę do Lucyfera, że też przyszło mi się z tobą zobaczyć.

          - Tengu - wysapał ciężko demon kładąc uszy po sobie.

          - O, a kim jest ten chłopczyna? - zapytała wskazując na Marco, a chwilę później znajdując się już przy nim i bacznie obserwując jego każdy najmniejszy ruch - Haha, co za historia - uśmiechnęła się ponownie.

          - Wynoś się stąd! - wilk widmo po raz kolejny stanął przed Marco mając cichą nadzieję, że demonica zostawi go w spokoju.

          - Coś taki nerwowy, Mephisto? - zapytała z ironią w głosie, a jej skoczne oczka po raz kolejny znalazły się na Włochu - No tak, już wszystko rozumiem - uśmiechnęła się tajemniczo i oblizała usta - Ten chłopczyna jest najpotężniejszy z nas.

~*~*~*~*

          Julia siedziała nieruchomo na krzesełku, na głównym placu Werony i czekała aż tutejszy malarz zakończy wreszcie swoją pracę nad jej portretem. Jednak z drugiej strony wciąż wracała myślami to tego niefortunnego zderzenia z nijakim Romeo. Przed oczami wciąż miała te same oczy i uśmiech mężczyzny, to je ciągle miała przed oczami.

         - Uśmiechnij się, Słońce - malarz machnął pędzlem, lekko wychylając się zza palety.

         - Ach, no tak - westchnęła dziewczyna i uśmiechnęła się delikatnie, a jednak sztucznie.

         Zdecydowanie już kiedyś widziała dokładnie taki sam wzrok, ten sam uśmiech. Ten głos był tak podobny, ale niestety nie była w stanie sobie tego przypomnieć. To tak jakby ten, który zwał się Romeo, zaszył się w jej pamięci i nie chciał zdradzić kiedy i gdzie się niegdyś spotkali. To stało się dla niej od dwóch dni wielką zagadką, zdziebka denerwującą. 

          - Mhhhr, zakochana, mam rację? - wymruczał malarz wykonując ostatnie dwa machnięcia cieniutkim pędzelkiem i wstając od swojej pracy.

          - Nie, nie jestem zakochana - odparła i spojrzawszy na artystę ujrzała przed sobą wysokiego, niebieskookiego mężczyznę z niechlujnie ułożonymi rudymi włosami sięgającymi poza ramiona, na sobie miał podarte jeansy i t-shirt za duży co najmniej o trzy rozmiary, tak że był on krzywo przewieszony i odsłaniał jedno ramię chłopaka, poplamiony oczywiście był dużą ilością farby akwarelowej.

          - Panienka wybaczy, ale to tak wygląda - malarz podrapał się po głowie.

          - Oj, Sally, daj jej spokój - Neear, która nagle zjawiła się z kawą z McDonalda, poklepała rudowłosego po ramieniu i wręczyła obu kubki z kofeiną.

          - Ile razy mam ci powtarzać, młoda damo, że nazywam się Samuel - upomniał ją niebieskooki i pociągnął sporego łyka kawy.

          - Jaki Samuel? - roześmiała się białooka diablica a jej ciemne okulary prawie zsunęły się z nosa - Że też się tak nazwał, haha! - rzeczony Sally spojrzał na nią z wyrzutem - No co tak na mnie patrzysz, Samaelu, Jadzie Boga? 

          Mężczyzna tylko pokręcił głową i skrzyżował ręce na piersi.

          - Samael? Ten, Samael? - Julia wstała z krzesełka i podeszła bliżej malarza aby przyjrzeć mu się z bliska - To ty jesteś jednym z najpotężniejszych Serafinów, prawą ręką Boga?

          - Miło słyszeć takie słowa z ust tak młodej kobiety - Serafin uśmiechnął się szeroko i widząc pytający wzrok Julii, dodał - Bo widzisz... my, anioły i demony na ziemi spędzamy tylko jakiś czas swojego życia. Nasze lata są niezliczone. Ja sam nie umiem powiedzieć jak stary jestem. Istniejemy co najmniej tyle, ile istnieje świat. 

~*~*~*~

          - Przykro mi, ale pana córka nie posiada paszportu, nie możemy przepuścić was na granicy francusko-włoskiej - oznajmił celnik przeglądając dokumenty niejakiego Jeana, który stał właśnie w długim korku pomiędzy Francją a Włochami, czekając aż celnicy wreszcie raczą ich przepuścić.

         - Ależ proszę pana, co to za problem? Przecież nikt nie musi o tym wiedzieć - mruknął archanioł i wcisnął w kieszeń celnika pokaźny plik banknotów.

         - Czy to łapówka? - jedna brew tęgiego mężczyzny uniosła się w górę, a z jego gardła wydobył się posępny ton.

         - Nie - zaprzeczył Jean - To nagroda za przysługę.

         - Nie przysłużam się takiemu ścierwu, jasne?! - warknął celnik, a jego oczy przybrały odcień zgniłej pomarańczy.

         - No, no... - uśmiechnął się wścibsko zerkając w lusterko, aby dojrzeć swoją córkę śpiącą na tylnym siedzeniu - Nie sądziłem, że i tutaj jesteście. Jesteście demonem? Czy może też tym anielskim ścierwem?

         - Licz się ze słowami, ty...! - celnik nie zdążył odpowiedzieć a leżał już na ziemi w ogromnej kałuży krwi z przestrzelonym czołem.

         - Tak też sądziłem - mruknął pod nosem i ruszył z piskiem opon, ale już chwilę później zatrzymał się okazując swoje "dobre serce" autostopowiczą.

         Było to czeskie rodzeństwo, które wybierało się do samej Werony, do której i Jean zmierzał. Zrobił to całkiem nieświadomie i pod wpływem dziwnego impulsu, a jednak już chwilę później, patrząc ponownie w lusterko, nie widział już koło Lucyfera dwóch zwyczajnych Czechów, a zamiast nich tych, którzy mieli dotrzeć do Werony cali i zdrowi, gdyż nie byli tylko ludźmi, ale i jednymi z zastępów Edenu.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Axis Powers Academy 2 - Marvel

Szłam powolnym krokiem wysłuchując długich opowieści Antonia, przeklinając siebie w myślach dlaczego do diabła zgodziłam się na ten cholerny układ, gdzie Hiszpan przetłumaczył nam pamiętnik Francisa, którego informacje niestety okazały się zbyteczne bo powszechnie wiadome. Trzeba było wysłać Voltiego pod moja postacią, ale za pewne i ten by czegoś chciał, a odkąd jego spaceru po balkonie papieskim, Tsume baczniej go obserwuje i pilnuje. No właśnie! O co chodziło z Alucardem, który siedział u papieża na obiedzie?! Przecież to nie było zwyczajne!

- Hej, Neco, ty mnie właściwie słuchasz? - szturchnął mnie lekko Tosiek, widząc, że odpłynęłam myślami gdzieś hen daleko.

- Yyy, tak, tak – wybudziłam się z zamyślenia, ale chyba jednak tymi lekko rzuconymi słowami nie przekonałam Hiszpana i zatrzymałam sie chwilę po tym jak i on stanął na chodniku, wpatrując się na mnie z politowaniem w oczach.

- Neco, wszystko w porządku? - zapytał.

- Tak, w jak najlepszym – odrzekłam, oczywiście sprzecznie z prawdą, ale co mu miałam powiedzieć? Przecież to co wydarzyło sie w Watykanie, zostało między mną, Tsume a Voltim, którego szczerze powiedziawszy i to nie interesowało.

- Na pewno? Nie sądzę – mruknął i podszedł do mnie bliżej, na tyle blisko aby zasłonić zachodzące słońce, które dotąd ukrywało moje czerwone policzki – Źle się czujesz?

- Nie... absolutnie – stwierdziłam i odwróciłam sie na pięcie, aby uniknąć jego zielonych oczu. O nie! Co jak co, ale wiedziałam, że to mocny atut każdego kawalera! Pierw oczkami bałamucą a później... no właśnie, później... później to jest wielkie rozczarowanie i szkoda gadać!

- Przecież widzę, że coś jest nie tak...

No tak! Geniuszu! Co może być nie tak, skoro tu jestem z tobą tylko z powodu jakiegoś układu? Wszystko jest nie tak! Mogłabym to popołudnie spędzić w moim ukochanym pokoiku, na czytaniu moich ukochanych nowych komiksów Marvela – Iron Firsta, o których jeszcze nikt nie wie, ale nie! Ja jestem tu z tobą!

- To nic takiego, po prostu – zająknęłam się – Głowa mnie trochę rozbolała. To nic takiego.

- To ja może odprowadzę cię do pokoju i się położysz co? Zdrowie najważniejsze – uśmiechnął sie Hiszpan i nie zwracając uwagi na brak mojej odpowiedzi, ruszył w stronę naszej szkoły.

Muszę przyznać, zaskoczył mnie tym całkowicie, ale nie miałam zamiaru protestować. Może to był jakiś podstęp? Ta... bo musiał być jakiś podstęp! Tsume zawsze mówiła, ze jak facet jest za miły, to szykuje jakąś zasadzkę. Ale jaką zasadzkę mógłby, do jasnej cholery, zorganizować Tosiek, czasem nieogarnięty Hiszpan, który rozumiał tylko to, co było mu na rękę? Nie, on chyba niczego nie planował. Nie był w stanie.

- Chciałabyś się jeszcze spotkać? - zapytał w pewnym momencie, a w jego głosie wyczułam niepewność.

Nie! Oczywiście, że nie! Nie mam zamiaru sie z tobą spotykać! Pogrzało cie, czy jak? Słońce w tej Hiszpanii chyba za mocno świeciło, co? Że ci tak mózg przegrzało! Oj, nie, nie, nie, ja mam swojego komiksowego Iron Firsta i to na razie całkowicie mi wystarczy. Dobra... nie wiem co sie ze mną dzieje, ale może to za dużo tych komiksów Marvela ;-; Tak też nie odpowiedziałam na to zacne pytanie i gdy dotarliśmy na miejsce, zamknęłam chamsko mu drzwi przed nosem i od razu rzuciłam się na moje łóżku, i wyciągnęłam spod materaca najnowszy numer Iron Firsta, jeszcze pachnący świeżą farbą drukarską. Oprawiony był w kolorową okładkę, aby nit nie dojrzał mojej nowej miłości.

***

- Neco! - obudził mnie głośny krzyk Usagi, która skakała po trampolinie Tsume z nowiutkim aparatem fotograficznym, który przysłali jej rodzice.

- Co jest grane? - zapytałam niemrawo jeszcze w połowie siedząc w moim śnie, gdzie byłam na herbatce z Spider-manem i Iron Firstem u królowej Elżbiety.

- Mam nowiutki aparacik, który robi zdjęcia idealne! Rozumiesz?! Idealne! - brunetka skakała z nieopanowanej radości, co jakiś czas zahaczając o sufit, ale nie zwracała na to większej uwagi gdyż jak powszechnie wiadomo była shinigami.

- No... - rozejrzałam się gwałtownie orientując się, że mój nowiutki numer komiksu, z którym zasnęłam, w bardzo dziwnych okolicznościach znalazł się w łapkach Voltiego, który czytając go popijał poranną kawę zbożówkę. Rzuciłam się w jego kierunku pół przytomna, ale ten wykonując zacne salto do tyłu, zwinął komiks w rulonik i trzymając go w pyszczku zniknął w klatce wentylacyjnej – Przepadł – wyjąkałam mizernie i wróciłam na moje łóżko – Mój Danny przepadł – powtórzyłam rozpaczliwym tonem.

Usagi nie wiedząc o co mi chodzi, przestała skakać, zrobiła dziwną minę i opuściła nasz pokój w ciszy, zostawiając mnie samą pogrążoną w rozpaczy. Jednak i na mnie przyszedł czas i musiałam wywlec się z łóżka i odziać się w granatowy, nowy mundurek, który wprowadziła Integra, aby w następnej kolejności podreptać na jakże mą ulubioną lekcje, którą również prowadził nasz zacny dyrektor Dżardżamel, a jaką było Wychowanie do życia w rodzinie. Co prawda lekcje te odbywały się w całkiem innej atmosferze niż powinny, bo Legolas tłumaczył nam na nich jak należy zachować się w restauracji czy na bankiecie, ale to chyba o wiele lepsze niżeli by ten staruszek opowiadał nam o tym skąd biorą się dzieci, prawda?

- Ale uspokójcie się! - wołał blondwłosy dyrcio podczas gdy na stołówce panował przeogromny harmider, którego nikt nie był w stanie uciszyć, wówczas Dżermania pochwycił za fraki Tsume i nakazał jej uspokoić tłum:

- LUDZIE SPOKOJNIE! W SZKOLE ZNAJDUJE SIĘ BOMBA!

I nagle wszyscy usiedli spokojnie na swoje miejsca a Pan Olo powrócił do naszego stolika.

- Jak pewnie wiecie niedługo nasza ... hem... niektóre osoby ze szkoły zostały wytypowane do tego, aby za darmo odwiedzić francuską stolicę – dyrektor wyciągnął z kieszeni wyświechtany kawałek papiery w różowe gwiazdki i odczytał imiona kwalifikowanych uczniów, gdzie oczywiście znalazły sie nasze imiona.

Niestety, nie byłam zachwycona faktem, iż całe Bad Trio – w tym Antonio; mają również jechać na wycieczkę do Paryża. Owszem, już dawno chciałam zobaczyć ów magiczne miejsce, ale nie uśmiechał mi się fakt iż ten Hiszpan również miał tam być. Nie była to zachwycająca wiadomość. Przynajmniej nie dla mnie.

Merdałam bez bliższego sensu widelcem w talerzu z chrupkami i mlekiem, gdzie właściwie nie powinien się znaleźć. To tak samo jakby jeść zupę widelcem. No tak, ale jak ja miałam się do jasnej cholery skupić, skoro tej jenoci wypierdek zwinął mój komiks i nie wiedziałam jak skończyła się historia w nim zawarta. A co więcej wolałam aby nikt na razie w akademii nie dowiedział się o mojej dziwnej dość przypadłości zwanej „fungirlsem Iron Firsta”. Nie... wolałam aby to na razie zostało w tajemnicy, a Volti mógł to wszystko... zniszczyć? Nie no kurna, co ja gadam?! Popadam powoli w jakąś paranoje ;-;

- Tsume, gdzie jest Volti? - zapytałam trochę niespokojnie, co od razu zostało wyczute przez hobbicką naturę.

- Nie wiem, ale zabroniłam mu wychodzić z akademii więc pewnie się pewnie gdzieś się tutaj pałęta, a co? - mruknęła popijając szejka z tuńczyka.

W jednej chwili zerwałam się ze swojego krzesełka i pograłam z wahadełkiem jako pomocą, szukać tego przebiegłego jenota, który gwizdnął mój komiks. Niestety jednak to nic nie dało i nie zjawiając się na lekcjach, wpadłam wieczorem do naszego pokoju przypominając sobie, że zapomniałam spakować się do Paryża a przecież już kolejnego dnia mieliśmy lecieć. Spakowałam wiec moje komiksy, aby nie zostały same w Akademii i czuwając całą noc nad moją kolekcją, w razie gdyby jenot mojego Ojca Chrzestnego zechciał więcej numerów. Nie mogłam ich tak łatwo oddać.