Słońce paliło jak szalone, a na twarzach całej załogi w składzie:
NecoMi, Tsume, Volti, Usagi, Gilbert, Alfred, Arthur, Berwald, Tino, Iwan,
Francis (który za wszelką cenę usiłował nie wchodzić Panu Olo w drogę, bo
wiedział, że to może się dla niego bardzo źle skończyć) Germania. Topik i
Topcia zostali przez przypadek pozostawieni na lądzie, w porcie, ale to nic, bo
Ferb miał dotrzymać im towarzystwa, do ponownego zacumowania łodzi w porcie.
Pierwsza noc na statku „bakłażan w sosie” minęła bardzo spokojnie.
Wszyscy bardzo szybko usnęli kołysani przez fale Atlantyku. Tylko Tsume, z
baseballem pod poduszką pozostawała czujna, w razie francuskiej inwazji w jej
kabinie, jednak nic takiego się nie stało. Czy wy też macie wrażenie, że chęć
zabicia Francisa stała się wręcz obsesją Ojca Chrzestnego NecoMi?
Rudowłosa dziewczyna stała przy jednej z burt i niepewnie wpatrywała się
w niebieską taflę wody. Nie lubiła większych wodnych przestrzeni, bo to wiązało
się z możliwością zanurzenia się w niej, a nasza NecoMi absolutnie nie
potrafiła pływać, więc nie zdziwi was fakt iż zawsze unikała wyjazdu nad
jezioro czy też basen. Jednak tym razem chęć spotkania się z przyjaciółmi była
o wiele większa. Wtem zielonooka poczuła jak ktoś staje obok niej.
- O, Berwald, to ty. Jak się masz? - ujrzała nad sobą, wysokiego na bite
metr dziewięćdziesiąt blondyna, w okularach i tym klasycznym pokerface'em na
twarzy.
- Hum. Dobrze – odrzekł jak tylko najkrócej potrafił, bo ten
niebieskooki Szwed znany był z tego, że nigdy długo nie wypowiadał się na
jakikolwiek temat.
- Nie jesteś zbyt rozmowny – stwierdziła NecoMi uśmiechając się lekko,
jednocześnie odwracając się w stronę głębi statku, aby nie patrzeć już w
stronę, gdzie widzi tylko jedno i to samo niezmiennie już od dobrej godziny.
Zauważyła, że wzrok Berwalda, był wbity w Tsume, która właśnie odkryła nową
kryjówkę Francuza i goniła go przez cały pokład z baseballem w dłoniach.
- Jak ja cię dorwę, ty franco jedna, to cię rodzona mamuśka nie pozna! -
krzyczała blondynka wymachując swoją bronią o imieniu Gertruda, która
znajdowała się co rusz to zbyt blisko Bonnefoy'a.
- Podoba ci się? - Neco odgarnęła grzywkę za
ucho.
- Hm? - jedna brew Pana Szwedka uniosła się może o milimetr.
- No Tsume.
I w tej właśnie chwili córka chrzestna Pana Olo była świadkiem
niesamowitej i nieprawdopodobnej rzeczy, a mianowicie zarumienienia się
Berwalda, który zaraz później pokręcił przecząco głową i wypowiedział
prawdopodobnie najdłuższe zdanie swojego życia:
- Tsume, wcale mi się nie podoba. Traktuję ją tylko jako moją koleżankę
ze szkoły, która na mój widok pada plackiem udając zdechłego jenota, bo jak
pewnie wiesz, boi się wysokich ludzi.
NecoMi otworzyła usta ze zdumienia. W tej chwili nie było ważne co
powiedział Szwed, ważne było to, że to zdanie zawierało choć jeden przecinek i
było dłuższe niż trzy słowa, co w tym przypadku było nadzwyczaj nadzwyczajne i
teoretycznie niemożliwe.
- Kol, kol, kol – kołchoz Iwana rozchodził się po ster burcie, na której
ustawiony był stolik, przy którym siedział on i Alfred.
Szczupły, blondwłosy Amerykanin w okularach usiłował pokonać starszego
od siebie Rosjanina, siłując się z nim na rękę, a jak na razie to właśnie
Braginski wygrywał większość ich starć. Temu wszystkiemu z wielką uwagą i
rumianymi policzkami przyglądała się Usagi dopingując swojego chłopaka, którym
tak, był właśnie Iwan. Alfreda natomiast dopingował jego kumpel z dzieciństwa,
Arthur Kirkland, którego brwi przypominały bardzo kody kreskowe umieszczane na
opakowaniach.
Tino natomiast, zaopiekowawszy się Voltim walnął się na wolnym leżaku i
z czarnymi okularami na nosie opalał się obok Gilberta, który na sąsiednim
leżaku przeglądał jedną z mang typu ecchi.
Germania samotnie przechadzał się boso po całym pokładzie z miną, która
wyraźnie wskazywała na to, że coś go gnębi. Może właśnie dlatego zdecydował się
na ten rejs. Aby odpocząć od Romulusa, ale w takim razie dlaczego wziął ze sobą
tych uczniów? Może po to aby dotrzymali mu towarzystwa. W sumie, tak na prawdę
nikt nie był w stanie rozszyfrować starego Fritza, dosłownie nikt.
Dzionek
minął bardzo szybko, a kiedy złote słońce zaczęło zachodzić, pozostawiając za
sobą różowe pasma na błękitnym niebie, kapitan Germania zarządził wspólną
kolację, która miała na celu jako takie zintegrowanie towarzyszów. I
rzeczywiście cały posiłek odbył się w nadzwyczaj spokojnej atmosferze. Co
prawda nie obyło się bez różnego rodzaju rozmów i długich debat na temat tego
ile dni ma trwać cały rejs, ale ogólnie rzecz biorąc kiedy wszyscy musieli iść
do swoich kabin, aby odpocząć, byli zadowoleni z pomysłu Legolasowego kapitana.
NecoMi od razu walnęła się na łóżko nawet nie przebierając się w piżamę.
Nie miała na to siły, w końcu szorowanie pokładu wraz z Gilbertem, gdzie on
większość czasu spędził na rozmawianiu przez telefon z Ludwigiem i łapaniem
zasięgu, było bardzo wyczerpujące, ale i zarazem bardzo satysfakcjonujące.
I ta noc zapowiadała się bardzo spokojna i cicha. Przynajmniej tak
mógłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Jednak nad oceanem zbierały się
wielkie, wręcz ogromne kłęby ciemnych chmur, wypełnionych wodą. Mimo iż statek
był już daleko od lądu, czuło się, że powietrze jest gęste i przy większym
wysiłku nie dałoby się spokojnie oddychać. To wszystko zapowiadało burzę.
Sztorm. W końcu lunął deszcz. Ciemne niebo przedzierała co rusz to jaśniejsza
błyskawica. Fale były coraz wyższe i pokład statku zrobił się całkowicie mokry.
Nagle statkiem rzuciło, co spowodowało, że większość osób zbudziła się, nawet z
najtwardszego snu. Również NecoMi, która obudziła się na podłodze.
- Co jest grane? – wymsknęło jej się, kiedy w drzwiach jej pokoju stanął
przerażony Francis i powodem jego przerażenia tym razem na pewno nie była Tsume
– Francis?
- Neco, statek tonie – powiedział blondyn, pomagając dziewczynie wstać,
aby w następnej chwili wraz z nią ruszyć pędem w stronę wyjścia, gdzie pognała
reszta ich znajomków.
Statkiem trzepało na prawo i lewo, wlewając to wylewając wodę na pokład.
Rudowłosa rozejrzała się. Byli wszyscy prócz Gilberta, który i chwilę później
zjawił się, z kwaśną miną, aby zasygnalizować im, że statek szybko nabiera wody
pod pokładem.
- Gdzie są szalupy? - Tsume desperacko zwróciła się w stronę Germanii,
który wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego niż chwilę temu.
- Nie ma szalup... - wydukał Fritz, co wprowadziło pomiędzy jego
wychowanków totalny chaos.
- Jak to nie ma szalup?! - źrenice Pana Olo powiększyły się i tym razem
gdyby miała pod ręką swój baseball, zapewne wypróbowałaby go na głowie
Dżermandżala, bo była wkurzona i to ostro.
Statkiem znów miotnęło, w rezultacie czego, wszyscy wylądowali na
podłodze.
- Dziadku, każdy wie, że na pokład zabiera się szalupy albo chociaż
jakieś pontony – wyrwało się Gilbertowi, kiedy usiłował wysłać S.O.S. Do
Ludwiga przez telefon.
Nagle statek natrafił na coś twardego co
spowodowało, że burta zaczęła pękać. Ogromna fala zakryła statek, a kiedy
większość wody ponownie znalazła się w Atlantyku, Tsume zerwała się na równe
nogi.
- Volti! Gdzie jesteś?!
- Spokojnie – usłyszała za sobą gruby głos.
Doskonale wiedziała do kogo on należał. Odwróciła się powoli, aby ujrzeć
przed sobą Berwalnda, który trzymał jej jenota. Zrobiło jej się słabo. Fobia do
wysokich ludzi wróciła i tym razem bała się jeszcze bardziej. A może to
chodziło o fakt bardzo prawdopodobnej bliskiej śmierci. Grzmotnęło. Tino w
akcie desperackiego szału zaczął biegać przerażony po statku. Zatrzymał go
dopiero Arthur wraz z pomocą Alfreda, który mimo wszystkiego chciał być hero.
Usagi trzymała się jak najbliżej Iwana z nadzieją, że kiedy łódź do końca
pogrąży się w otchłani, to właśnie on będzie robił za jej ostatnią deskę
ratunku.
- Arthur, użyj magii! - krzyknęła NecoMi, kiedy statek zderzył się z
falą, i ona sama wylądowała w objęciach Francisa.
- Nie wziąłem różdżki! - odrzekł Brytyjczyk ślizgając się po pokładzie i
zapewne gdyby Germania nie chwycił go za koszulkę, wypadłby za burtę.
- Panie Olo! - zielone oczy Neco zwróciły się w stronę jej Ojca
Chrzestnego, lecz Tsume była zbyt mocno sparaliżowana strachem przed Berwaldem,
więc nawet jeśli miała swoją różdżkę przy sobie, to nie zrobiłaby absolutnie
nic.
- A ty nie masz swojej, przy sobie? - zapytał Gilbert przeturlawszy się
na dziób.
Nie. Różdżka NecoMi została w Polsce, w domu. Dziewczyna po prostu
stwierdziła, że nie przyda jej się na wakacjach. I nie wiedziała wtedy jak
bardzo będzie jej potrzebować. Jeżeli to przeżyje, obiecała sobie, że
gdziekolwiek będzie szła, zawsze będzie brała ją ze sobą.
Kolejna wielka fala przykryła pokład. NecoMi pod wpływem tej ogromnej
siły, wyślizgnęła się z objęć Francuza, a kiedy statek przechylił się, wypadła
za burtę.
- Kocie! - usłyszała za sobą kilka znajomych głosów, po czym cała
zanurzyła się w Atlantyku.
Tsume wyrwała się z czaru Berwalda. Jednak gdyby nie złapał jej wręcz w
ostatniej chwili, to i Pan Olo skończyłby na penetrowania dna oceanu. Francis
jednym sprawnym susem wskoczył do wody, na ratunek naszej Neco.
Wtem coś zatrzeszczało, granatowe niebo ponownie przedarła błyskawica i
statek zaczął się sypać. „Bakłażan w sosie” w szybkim tempie najwidoczniej
spieszył się aby powtórzyć los Titanica. Każda kolejna fala, która przykrywała
pokład sprawiała, że łódź zanurzała się co najmniej o pół metra.
-
Duma?! Gdzie jesteś?! Duma?!
- Usagi! Kol, kol...
- Alfred, baka, chwyć się mojej ręki!
- Volti! Neco! - Tsume zastygła nagle, kiedy znalazła się w objęciach
Pana Szwedka.
- Wania!
Na pokładzie panował totalny chaos. O ile jeszcze można było powiedzieć,
że to wszystko działo się na pokładzie. Woda była lodowata, wzburzona.
Katastrofa morska, tak to można było nazwać. Walka z żywiołem, gdzie każdy
oddech liczył się na wagę złota. Wszystko działo się tak szybko, ale nie chciało
się skończyć. Jednak i po tej burzy wyjrzało słońce.