Muzyka

czwartek, 22 stycznia 2015

Axis Powers Academy 2 - Neapol cz. 2

Po długich... dobra, wiem, ze i tak bloga czytają może dwie osoby, więc nie będę sie rozpisywać i od razu wstawię rozdział :D


 
           - Już nigdy więcej stąd nie wyjdziemy – mruczałam niezadowolona oglądając kraty w oknach naszego pokoju, które zostały wstawione zaraz po naszym jakże niemiłym spotkaniu w Neapolu kiedy to wraz z Gilbertem, Antoniem, Feliciano, Voltin i Panem Olo postanowiliśmy wybrać się autostopem.

           - Oj, przesadzasz – machnęła Pan Olo i z powrotem zajęła się konsumowaniem pizzy, którą udało jej się w ostatniej chwili zakosić w neapolitańskiej restauracyjce gdzie spotkaliśmy... no właśnie, czy to był aby ten sam Francis, którego znaliśmy z naszego kochanego Axis Powers?

RETROSPEKCJA

           Pan Olo przyglądała się uważnie nieogolonemu Francuzowi, który stał przy ladzie i trzymał w rękach najtańsze wino.

           - Francis? - burknęła.

           - Mhm – mruknął chłopak, którego oczy wykazywały totalny brak zainteresowania czymkolwiek co go otaczało.

           - Co tutaj robisz? Nie powinieneś leżeć w skrzydle szpitalnym Axis Powers po tym jak Tsume przebiła cię szpadą na lekcjach Integry? - NecoMi zdawała się być wielce zaskoczona tak samo jak jej hobbicka towarzyszka.

           Paryżanin spojrzał na obie dziewuszki z wielkim znakiem zapytania na twarzy i wymamrotał, tak jakby był co najmniej po jednym mocnym, niemieckim piwie:

           - Jakiej Integry co wy... - nagle jakby dostał olśnienia – No tak... wy nie jesteście z Axis Powers P2 – po czym opuścił lokal.

          Towarzysze spojrzeli po sobie nie za bardzo wiedząc o co chodziło „dziwnemu” Francisowi. Tylko Felociano zdawał się być z lekka zdenerwowany, jednakże wytłumaczyć można to było tym, że Gilbert i Tosiek siedzieli... do dobra, ledwo trzymali się na swoich "czterech literach"; co spowodowało, że właściciel lokalu w niedługim czasie sprowadził karabinierów, któży z niemałym oporem uczniów rzymskiej szkoły, wrócili za jej mury.

          - Kto wam udzielił zgody na opuszczanie Rzymu?! Ba! Co więcej, na opuszczanie szkoły! - znerwicowana pani dyrektor chodziła po gabinecie opieprzając swoich uczniów.

KONIEC RETROSPEKCJI

          - Integra już nas ze szkoły nie wypuści - lamentowałam cały boży dzień, podczas którego przemieszczaliśmy się z klasy do klasy na kolejne lekcje. 

          Już od pierwszego dnia drugiej klasy nowa pani dyrektor Integra van Hellsing nie przypadła mi do gustu a teraz nie lubiłam jej jeszcze bardziej. Jakim prawem wstawiła nam w okna kraty i zakazała wychodzić ze szkoły?!

          Dni mijały, które powoli zamieniły się w tygodnie. W mgnieniu oka minął listopad i grudzień. Przed naszymi oczyma przeleciały Mikołajki i święta Bożego Narodzenia, których w tym roku nikt specjalnie nie obchodził. Sylwester również by nadzwyczaj spokojny.

          Odkąd Integra nałożyła na uczniów Axis Powers nowe zakazy względem opuszczania murów szkoły, większość ludzi posmutniała - w końcu kiedyś mogliśmy każdego dnia, o każdej godzinie wychodzić na Rzym i się bawić, a teraz każdy pierw musiał fatygować się do niej po zezwolenie. Co więcej jeśli nie miał wystarczających powodów ku temu, nie mógł opuszczać Axis Powers. 

          - Nie kurna, tak nie będzie! - zakrzyknęła Tsume, pewnego dnia, gdy obie, wraz z Voltim kółkiem (czarno) magicznym, Taurysem, braćmi Vargas, Vashem i Ivanem przesiadywaliśmy w Pokoju Życzeń i debatowaliśmy nad zaistniałą sprawą - Wystarczy, że mam zakaz wjazdu na teren Francji! I co? Mam teraz jeszcze nie wychodzić poza mury naszej kochanej szkoły?! I jeszcze Germania nic z tym nie robi!

          - No ale co z tym zrobisz, Panie Olo? - udzielił się Litwin, którego słowa spotkały się ze smętnym potwierdzeniem tego, że Integra nie odpuści nam tam łatwo, o ile w ogóle odpuści.

          - Dokładnie. Cieszmy się, że możemy jeszcze jechać do domu na ferie zimowe - wtrącił Romano - Przecież we Włoszech nie jest to obchodzone i mogłaby się uczepić. 

          - Nie będzie żadnych ferii, kurna! - wykrzyknęła wymachując rękoma na wszystkie strony.

          Chwilę zajęło mi rozkminianie jej zamiarów, ale ostatecznie zrozumiałam co chciała powiedzieć. Zbyt dobrze ją znałam. Dziwiłam się jednak, że już wcześniej nie rozpracowałam jej planu.

          - Jedziemy do Neapolu - powiedziała w dzień, w który mieliśmy rozjechać się autobusami po świecie w celu ogrzania tyłków przy domowych kominkach. - Sądzę, że gdybyśmy zostali złapani w jakimś innym mieście nie byłoby o to takiego szumu.

          - Skąd ta pewność? - zapytałam zarzucając na plecy kostkę i wyciągając mapę samochodową Włoch.

          Pan Olo spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Volti wskoczył jej na ramię i wyszczerzył ząbki.

          - Pamiętasz tego Francisa, którego spotkaliśmy wówczas w Neapolu? - przytaknęłam - Mówił coś o Axis Powers P2. W dodatku z pewnością nie był to NASZ Bonnefoy. 

          Tak jak podczas ostatniej podróży przedzierałyśmy się przez Włoską tajgę aby dotrzeć do autostrady gdzie zaczęłyśmy łapać stopa. Nie było z tym większego problemu dlatego ze Włosi jako dość wesoły i pomocny naród ułatwiał nam zabranie się do samego centrum neapolitańskiej stolicy. 

          Tak jak się spodziewałam Neapol o tej porze, w styczniu, nic nie sugerowało pojawienia się zimy. Wręcz przeciwnie, można by powiedzieć, że na południu Włoch rozpoczęła się już wiosna. Słońce świeciło, na niebie majaczyło kilka małych chmurek a Włosi byli jak zwykle weseli.

          - I w którą stronę teraz, Panie Olo? - zapytałam, podczas gdy właścicielka Jedynego Pierścienia bardzo uważnie studiowała plan miasta usytuowany na miejskiej tabliczce.

          - Sądzę, że... - podrapała się po głowie i nagle spojrzała w całkiem przeciwnym kierunku - On nas tam zaprowadzi!

          Spojrzałam w kierunku, który wskał mój Ojciec Chrzestny i przymrużyłam oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Kilka kroków od nas, przy barze z japońskim żarciem stał Kiku. Ale nie ten, którego znałyśmy ze szkoły. Minę miał z lekka groźną, wydawał się być osobą, której lepiej nie zaczepiać. Ubrane miał wytarte spodnie i niechlują koszulkę z anime Naruto. Odebrał od sprzedawcy sushi na wynos i udał się w nieokreślonym kierunku.

          - Idziemy za nim - poleciła Pan Olo i już chwilę później śledziliśmy "Kiku", przemierzającego neapolitańskie ulice w dość nieciekawym humorze. 

          Wraz z Tsume i Voltim udawaliśmy ninje, powoli ale starannie wykonujących swoją jakże ważną misję. W duchu obie miałyśmy nadzieję, że Japończyk nie zauważył nas i doprowadzi nas do celu. Do Axis Powers P2, o której mówił Francis. 

          - Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - pytałam po drodze, chowając się za skrzynką na listy.

          - Moja pańcia nigdy się nie myli - pisnął jenot skradając się wraz z nami, do momentu gdy naszym oczom ukazał się budynek. Budynek tak podobny do znanej nam Akademii, a jednak inny.

          Honda bez namysłu przekroczył bramę szkoły, a my zaraz po nim. Plac przed akademią był całkowicie opustoszały. Japończyk wszedł do szkoły, my również. Wtedy stanęłam jak wryta, a moja towarzyszka wstrzymała dech w piersiach. 

          Wszystko, dosłownie wszystko było identyczne jak to, co znajdowało się w naszym kochanym Axis Powers Academy. Tak jakby ktoś specjalnie ustawił kopie w Neapolu tego, co znajdowało się w Rzymie. I uczniowie... To było niesamowite. Po korytarzach owej placówki kroczyły osoby łudząco podobne do osób, które obie znałyśmy z Axis Powers. Tak jakby ktoś...

          - Co jest grane? - szepnęłam zdezorientowana, kiedy Pan Olo wybuchła niekontrolowanym śmiechem.

          - To jest całkiem zabawne, Neco - stwierdziła, a wraz z jej słowami zobaczyłyśmy kogoś, kogo całkowicie nie spodziewałyśmy się spotkać.

          - Nie możliwe, jednak ktoś od was, trafił do nas - usłyszałyśmy głos, niby znajomy, ale jednocześnie obcy. Stanęłam jak wryta.

          Przed nami stały dwie dziewczyny. Jedna, niższa, zdecydowanie chłopczyca, ubrana w obwisłe dresy i czapkę z daszkiem na głowie. Na nosie spoczywały jej okulary a rude włosy opadały na jasne policzki. Wyraz twarzy miała zadziorny.

          Druga, nieco wyższa ubrana w jasnoróżową lolicią sukienkę i gorset z krukiem, wyglądała raczej na spokojną i poukładaną dziewuszkę.  Obok niej siedział mały, puchaty jenocik z fikuśna kokardką na łebku.

          Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że pierwsza z nich to byłam ja, a druga to Pan Olo. 

wtorek, 30 września 2014

Axis Powers Academy 2 - Neapol cz. 1

Witka,
Dawno mnie nie było
W dzisiejszej notce przedstawiam kolejny rozdział Axis Powers Academy, który w połowie jest pisany z Tsume (pochyła czcionka). 



 
           - I znów pojechała - stwierdziła NecoMi kończąc czytać list od Usagi, którą ponownie wezwano na wojnę w świecie shinigami.
Ten dzień zapowiadał się dość spokojny. Żółte liście opadły z drzew a jesienny deszcz całkowicie zniszczył ten wspaniały krajobraz. Neco, Feliciano, Roderich i Eldzia siedzieli przy stoliku w jednej z Rzymskich kawiarenek obserwując jak Tsume i Volti zamierzają zaatakować wycieczkę z Francji, ktora właśnie kończyła zwiedzać koloseum.
 
          - Wróci. - mruknął Feliciano. - Może to trochę potrwać, ale wróci.

           - Nie wątpię w to - mruknęła Neco - Hej, Tsume, kawą ci wystygnie - rzuciła w stronę swojego Ojca Chrzestnego, który czaił się na jednego z wycieczkowiczów.

           Dziewczyna w tym momencie stała w pozycji, którą myśliwi polujący z psami nazwaliby "stójką", ale słysząc wołanie odłożyła polowanie na później i wróciła do stolika, gdzie czekało na nią coś co jedynie w niecałych piętnastu procentach było kawą. 

         - Meh, to nie fair. - powiedziała przyklejając się do kubka. - Usagi co chwila jeździ sobie na jakąś wojnę, a my musimy tu gnić...
 
          - I ta dziwna sprawa z papieżem - rudowłosa czarownica zakręciła łyżeczką w filiżance. - Tyle nauki przed nami, a wy się przejmujcie jakimś papieżem - Eldzia skrzyżowała ręce na piersi - I Integra jeszcze pewnie odwoła zbliżający się bal. - Jaki bal? - wszyscy spojrzeli na nią pytająco. - No jak, jaki bal? - Węgierka pociągła łyk espresso – Mikołajkowy

           - No nie! I może jeszcze zarządzi kolejne egzaminy! - prychnęła Tsume. - Ja nie mam czasu, muszę pieniądze zarabiać! Ale swoją drogą, to fakt, ten papież nie daje mi spokoju...
           - Gdyby papież mieszkał w Wenecji mógłbym o nim coś powiedzieć, ale tak... niestety nie wiem nic - bąknął Włoch. - Egzaminy są ważne - wtrącił Austriak, który był jedynym trzecioklasistą w towarzystwie.

          - Tak, ale chyba coś nam się należy w końcu od życia. - stwierdziła Węgierka.
Pianista wzruszył ramionami jakby go to wcale nie obchodziło.



         - Dobrze, dobierzcie się w pary - poleciła Integra, która prowadziła w zastępstwie za Sparte lekcję wychowania fizycznego, a obecnie były to klasy 2 i 3 - Weźcie szpady i ochraniacze. Poscwiczycie dzisiaj trochę szermierkę. W sali gimnastycznej zapanował chaos i przekrzykiwanie się nawzajem, zaklepywanie partnerów.
Koło pani dyrektor leżały do wyboru trzy rodzaje broni - floret, szpada i szable przez co zrobił się jeszcze większy rozgardiasz.

           - Tsume, stój, ja wiem, że chcesz go zabić, ale tym razem daruj sobie - blondwłosy Szwajcar usiłował powstrzymać Pana Olo przez rozplataniem Francisowi czaszki.

          - Za Narnie i za Aslana! - Wolała posiadaczka Jedynego Pierścienia.

           - Mmm, jak ja dawno nie miałem takiego cuda w rękach- stwierdził Taurys oglądając jedną z zacnych szabelek. Po piętnastu minutach wreszcie udało się to wszystko ogarnąć i już każdy z uczniów miał parę.


           Tsume i Neco stanęły naprzeciw siebie. W rękach trzymały florety wyglądem przypominające rapiery.

         - Tylko mnie tym nie zabij... - poprosiła czarnowłosa.


           Obok nich stali Hiszpan Antonio, który co raz puszczał do Neco oczko, a jego partnerem był Romano, który z wielce naburmuszoną miną trzymał szpade.

            - Ustawcie się i zaczynajcie - poleciła Integra.

 
            - Obserwuj przeciwnika i krąż wokół niego... - Tsume starała się być Wujkiem Dobrą Radą. - Spokojnie... O MÓJ BOŻE MAM TERAZ IDEALNĄ OKAZJĘ NA ZABICIE TEGO FRANCUZA!
 
         - Tsume, skup się, nie chce odpowiadać za nieumyślne spowodowanie śmierci - Necomi niezgrabnie balansowała z bronią w dłoniach, mając szczerą nadzieję, że lekcja skończy się szybko.
 
         - Musicie poznać przeciwnika - mówiła pani Hellsing - Wykorzystajcie jego słabe strony i zaatakujcie. Pięknie Taurysie. Elisabet wspaniale, pozazdrościć takiego talentu.
           - Słaba strona? Ha! Mam cię! - ryknęła radośnie Pan Olo i pchnęła Francisa floretem w plecy. Ostrze chyba przeszło na wylot. - Za twój krzywy ryj.

         
Jeszcze tego samego popołudnia młody Bonnefoy trafił na skrzydło szpitalne, z którego tak szybko miał nie wyjść.

           - Czasami przeraża mnie twoja brutalność - powiedziała Neco podczas podwieczorku, kiedy to ona, Pan Olo, Feliciano i niepełne Bad Trio siedzieli przy jednym ze stolików w stołówce.

         - Bardziej zaskakujące jest to, iż Integra nie zwróciła na to większej uwagi -wtrącił Tosiek, przymilający się do wiccanki.

          - Racja, to jest dziwne - Gilbert pałaszujący ciasto czekoladowe, przytaknął tylko.

        - Wcale się nie dziwię. - westchnęła Tsume. - To był bardzo failowe  pchnięcie, minęłam serce...

        Feliciano spojrzał na nią dziwnie.

       - Ty lepiej odstaw Sin City... - poradził.

      
- Właściwie... Integra ostatnio zbyt miła jest - zauważyła Neco.

       - A Feliciano nie jest już taki jak wcześniej - dodał Prusak wymachując łyżeczką od ciasta.

        Do ich kółeczka wzajemnej adoracji dołączył Voltaire.

        - To bardzo podejrzane. - stwierdził.
        - A-ale ja nie rozumiem o co wam chodzi - Włoch zaczął energicznie gestykulować, a Neco spiekła buraka. Probując się zwrócić na siebie uwagi zajęła się degustacją zucotto.

           - Zróbmy jakiegoś quest'a! - wybuchnął nagle Prusak. - Zniknijmy gdzieś na kilka dni czy cóś...
 
          - Hej, to nawet dobry pomysł - Hiszpan walnął dłonią w stół i zaraz spojrzał na Feliciano, Voltiego i dziewczyny - Piszecie się na to? Wyskoczymy gdzieś poza Rzym.

           - Autostopem do Neapolu - zaproponował Gilbo.


           - Hmmm... Wydać wszystko, co ostatnio zrobiłam aby zrobić na złość Integrze... Czemu nie! - zawołała Pan Olo
Tak też tego wieczora piątka uczniów i jeden mały jenot, spakowawszy najpotrzebniejsze rupcie, opuścili gmach Axis Powers Academy.
 
          - Musimy kierować sie na południe - mówiła NecoMi ogarniając mapę samochodową Włoch, którą ostatnio w bardzo okazyjnej cenie, zakupiła na allegro.

           - Znaczy tam! - zakrzyknęła Tsume i jakby wymachujac niewidzialną pałeczką na paradzie, wskazała bliżej nieokreślony kierunek.

          - Nie będzie nas ze trzy dni, myślicie, że się zorientują? - Zapytał w pewnym momencie Hiszpan, kiedy podróżnicy zaczęli przedzierać się przez gęsty las, w poszukiwaniu idealnego miejsca na nocleg.

 
         - Jeśli potrafią patrzeć tam gdzie trzeba, to oczywiście. - westchnął Gilbert. - Dziadek mnie chyba za to zabije.
 
          - I mnie... - bąknął cicho młodszy z braci Vargas.

           - Tu będzie chyba dobrze - oznajmił Pan Olo, kiedy doszli do jakiejś większej polanki.

           - Ja rozpalę ognisko - zadeklarowała się Neco i już chwilę później całą szóstką siedzieli przy ciepełku smażąc pianki, które wziął Gilbert. Jak jednak się okazało Feliciano i Jego nie należeli do nocnych marków i szybko zasnęli, przy ognisku. Jego mruczała jak kot wtulając się w lazurową bluzę Włocha. Hiszpan nerwowo obracał mapę próbując oznaczyć ich lokalizacje.

 
          - Nigdy nie przepadałam za mapami. - stwierdziła Tsume. Blask ogniska sprawił, że pod oczami miała maskę niczym Voltaire, który wyruszył na nocne polowanie.
 
         - Jeśli dobrze pójdzie jutro o tej porze będziemy w Neapolu - odezwał się Prusak mając całe usta ufajdane słodkimi piankami.
 
          - No i tylko ta dwójka zna włoski - mruknął Hiszpan wskazując na śpiących przyjaciół.

          - A ty nie? - jedna brew Gilberta uniosła się do góry - Dużo czasu spędziłeś z Romano, więc...
 
          - Cicho siedź - wymknął Hiszpan jakby chcąc ukryć jakiś sekret.
Wrócił Voltaire, w pysku miał martwą mysz polną ze złamanym karkiem.
Noc minęła bez niespodzianek. Następnego dnia z samego rana nasi podróżnicy byli już gotowi do drogi.
 
          - Przydałaby się maczeta... Ewentualnie dwie. - stwierdziła Pan Olo wychodząc z krzaków na jakąś asfaltową drogę.
 
          - Trzeba było mówić to bym wzięła - stwierdziła Neco. Po niedługim czasie łapania stopa, nasi podróżnicy siedzieli już na przyczepie samochodu terenowego nijakiego GianLuci, który jechał prosto do Neapolu .
 
          Voltaire razem ze swoją właścicielką głowy przez otwarte okno, Gilbert rozrabiał jak pijany zając w kapuście, a Necomi walczyła z chorobą lokomocyjną.
 
          - Masz woreczki - Feliciano wręczył dziewczynie woreczki.

           - Molte grazie- podziękowała. Antonio obserwował zachowanie przyjaciół czując, że coś ewidentnie było tutaj nie tak.

           - Gdzie was wysadzić?- zapytał kierowca, kiedy samochód minął znak sygnalizujący wjazd na teren Neapolu

 
           - Gdzie jest panu najwygodniej... - stwierdziła Tsume chowając się do środka auta z potarganymi przez wiatr włosami.
 
          Gianluca wysadził podróżników w środku miasta niedaleko deptaka głównego. Całą grupką zbliżyli się do najbliższego planu miasta jakby to coś dało.

           - Proponuje najpierw zjeść pożądany obiad - zasugerował Tosiek wskazując jedną z tutejszych restauracji.

 
          Nasi bohaterowie przysiedli przy pierwszym lepszym stoliku i zamówiwszy jakich chłodny deser, rozkoszowali się widokiem południowego miasta, jakim był Neapol. O tej porze roku nie było zapełnione turystami, wręcz puste, a ulicami przechadzali się tylko tutejsi mieszkańcy.


           - Kiedy wracamy? - Feliciano zapytał niemrawo rozglądając się we wszystkie stroju jakby sie czegoś obawiał.

           - Dopiero co przyjechaliśmy – Tsume pociągnęła łyk włoskiego białego wina.

           Wkrótce podróżnicy wdali się w długą pogawędkę na temat tego, jak to jest w szkole źle pod władzą Integry i jak najlepiej, najszybciej i najskuteczniej jej się pozbyć. Później jednak rozmowa zeszła na całkiem inny tor, gdzie Tosiek i Gilbert już po którymś winie z rzędu zaczęli wykłócać się o to, kto powinien zostać nowym przywódcą parlamentu europejskiego, co zaowocowało tym, że zaczęli posługiwać się łamaną polszczyzną, którą obrażali Tuska, który na to stanowisko właśnie się pchał.
 
         - Pijani ludzie są tacy uroczy – uśmiechał się Pan Olo drapiąc swojego pupila za uchem, jednocześnie wsłuchując się w pogawędkę niekompletnego Bad Trio.


           - A to nie Francis, tam przy barze? - wtrąciła nagle Neco, widząc, że przy ladzie stoi blondwłosy Francuz w fioletowej flaneli.

           - Przecież to nie możliwe – stwierdziła posiadaczka Jedynego Pierścienia, ale jak na zawołanie spojrzała w stronę, którą wskazała Necomi. Przymrużyła oczy i już sekundę później, wraz z Neco i Feliciano, gdyż tamtą dwójkę pozostawili samą sobie, znaleźli się przy chłopaku – Skąd tu się wziąłeś, ty Franco jedna?! - wykrzyknęła na powitanie.

           Niebieskooki blondyn wyglądał jak ostatnie, chodzące nieszczęście. Nieogolony, z podkrążonymi oczami a jego twarz ewidentnie ukazywała brak chęci do życia. W jednej dłoni trzymał niedopałek papierosa a w drugiej litr taniego wina.
 
           - Francis?

poniedziałek, 1 września 2014

Axis Powers Academy 2 - Wehikuł czasu

Późne, listopadowe wieczorki to jest to co NecoMi lubi najbardziej. Przesiadywanie w przyciemnionym pokoju przy zapalonych świeczkach i dobrej książce. Tak książce, komiksy Marvela już mi się znudziły. I ze śpiącym Feliciano w nogach łóżka. Nie dość, że nogi mi grzał niczym kotek, to jeszcze tak słodko wyglądał. A ja nadal się dziwiłam, że nikt nie zauważył tego, że z Wochem bardzo zbliżyliśmy się do siebie przez ostatnie kilka tygodni. Usagi leżała na górze, pogrążona w notakach w Deah Note, a Tsume wraz z Voltim siedzieli pod łóżko-trampolina i obmyślali nowy system unicestwienia Francuzów.

Jednak tą idealną atmosferę przerwał Germania, który sam oficjalnie postanowił się zjawić w naszym pokoju, prosić mnie i Usagi o drobną pomoc gdzieś w podziemiach szkolnej części akademii. Jako że nie miałyśmy za bardzo innego wyjścia, zgodziłyśmy się i podreptałyśmy niemrawo za dyrektorem.

Piwnice naszej szkoły zawsze sprawiały, że czułam się nieswojo. Były jakieś dziwne, trochę podejrzane i... straszne, a ten stary pryk, kazał nam tam jeszcze znaleźć jakiś wartościowy przedmiot a sam oddalił się w przeciwnym kierunku, zapewne do kanciapy obok, która wyglądała mniej przerażająca niż schowek na rupiecie, składowane tam pewne już ze sto lat.

- Hej Neco, spójrz na to – Usagi odkopała w tej stercie bibelotów jakich dziwny... pojazd? W którym miały zmieścić się może, może trzy osoby.

- Co to jest? - mruknęłam niezbyt zadowolona z faktu iż tu siedzę, a gdy spojrzałam na to coś, dał o sobie znać mój koci zmysł, który reagował w razie niebezpieczeństwa.

- Nie mam pojęcia, ale ma fajne kolorowe guziczki – brunetka usiadła na fotelu przeznaczonym zapewne dla kierowcy tego dziwnego pojazdu i wciągnęła mnie do środka.

- Lepiej to zostaw i szukajmy dalej – mruknęłam cicho, lecz zostałam zignorowana i shinigami zaczęła na ślepo wciskać kolorowe przyciski.

Drzwiczki za mną zatrzasnęły się i pojazd zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki, po czym zaczął niebezpiecznie kiwać sie na boki. Zapewne gdybym posiadała koci ogon, to w tej chwili byłby on nastroszony jak u przerażonego zwierza tej rasy.

- Co jest grane?! - wykrzyknęłam przerażona, widząc przez okienko pojazdu jak nasz akademikowy składzik rozpływa się i krajobraz za nim zmienia się w tysiąc całkiem innych.

Pojazdem bardzo trząchło przez co dała o sobie znać moja przyjaciółka, zwana potocznie choroba lokomocyjną. Usiłowałam powstrzymać moją kolację, która chciała po raz kolejny ujrzeć świat zewnętrzny. Usagi natomiast chichotała radośnie, choć tak naprawdę żadna z nas nie miała zielonego pojęcia co to właściwie jest za pojazd.

Gdy ten wreszcie zatrzymał się i drzwi od niego same się otworzyły, zaraz po tym jak z panelu sterowania zaczął wydobywać się szary dym i było czuć nieprzyjemny swąd spalenizny, wypadłyśmy z niego, a zaraz po nas aktywowały się dwie zakurzone poduszki powietrzne. Nie byłoby nawet źle gdybyśmy nie wylądowały w jakimś błocie na środku bezkresnego pola.

- Cholera, gdzie nasza akademia? - przerażona chwyciłam się za głowę – Gdzie my jesteśmy?

- Biorąc pod uwagę pewne czynniki – shinigami zaczęła bacznie się rozglądać i przypatrując się tutejszej faunie, florze i błocie, po chwili dodała – Jesteśmy na północy Francji...

- To to urządzenie teleportuje? - zaczęłam nerwowo wymachiwać rękoma.

- I tak i nie – mruknęła Usagi.

- Jak to?

- Jesteśmy w roku 1664 – odrzekła a ja prawie padłam tam trupem.

Co? Przeniosłyśmy się w przeszłość?! O 350 lat?! To było niedorzeczne i nieprawdopodobne, ale szybko zmieniłam zdanie gdy niosąc wehikuł czasu, którym okazał się ten dziwny pojazd, byłyśmy zmuszone opuścić to pole, gdyż jego właściciel wyskoczył na nas i zaczął grozić nam widłami.

Kurde, ile ja bym dała, żeby znów wrócić do Axis Powers Academy. Mogłabym nawet już codziennie rano widywać Germanie, biorącego prysznic, byle tam wrócić. Niestety, szybko też okazało się, że nasza machina do przemieszczania się w czasie została zniszczona i nie było raczej sposobu, którym mogłybyśmy wrócić. Usagi to nawet nie przeszkadzało gdyż w końcu była Shinigami, czyli była nieśmiertelna. Tylko ja... skończyłabym gdzieś tutaj...

- Ja chcę do domu – marudziłam ufajdulona błotem, z liśćmi we włosach pozostałymi po przeprawie przez zagajnik, gdzie ukryłyśmy wehikuł.

- Ni nie ma takiej opcji – stwierdziła niewzruszona zaistniałą sytuacją Usagi i ruszyła gdzieś przed siebie.

- No i gdzie ty idziesz? - zapytałam zrezygnowanym tonem.

- Do miasta. Przecież potrzebne nam, a przynajmniej tobie jakieś jedzenie, odpowiednie ubrania – wyjaśniła i już bez słowa postanowiłam ruszyć za nią.

Nie, no jeszcze nigdy nie pomyślałabym, że skończę w czasach w których nie żyli jeszcze moi dziadkowie, jak nie i pradziadkowie i prapradziadkowie. Ale... jaki dyrektor ze zdrowym rozsądkiem trzyma w szkolnym składziku wehikuł czasu, no pomyślcie?!

Szłyśmy tak obie w milczeniu nie odzywając się ani jednym słowem. Nie wiedziałam też gdzie dokładnie jestem. Szczerze powiedziawszy mogło być to jakiekolwiek miejsce na północy Francji – no chociaż co do kraju byłam pewna bo raz – Usagi o tym mówiła, po dwa – gość, który przeganiał nas z pola, mówił ewidentnie po francusku.

Średniowieczne, francuskie miasteczko czyli totalna wiocha, niemalże jak kard wyciągnięty z jakiegoś historycznego filmu na temat rycerzy czy raczej zwykłych chłopów. Tutejsza ludność patrzyła na nas spod byka czy też z wielkim zdziwienie. No tak, pierwszy raz na oczy widzieli takie ubrania, takie fryzury – byłyśmy po prostu dla nich jak te dwa dziwolągi. Pewnie pomyśleli, że niedaleko zatrzymał się jakiś cyrk.

- Haha, ale śmieszna pani – wskazał na nas mały niebieskooki chłopiec przyodziany w raczej szlacheckie odzienie, w złotawych trzewiczkach i kapelusikiem na głowie.

Przyjrzałam mu się trochę lepiej, a moje usta prawie samoczynnie się otworzyły. Przecież ten mały Francuz był identyczny co Francis, tylko o wiele, wiele mniejszy. Może to był przypadek, ale...

- Paniczu Francisie, mówiłam abyś się nie oddalał – usłyszeliśmy gruby kobiecy głos, aby następnie ujrzeć wysoką, szczupłą blondynkę o lekkich galijskich rysach i błękitnych oczach.

- Paniczu Francisie? - nam obu wyrwał się stłamszony pisk zaskoczenia.

- Ale Galio, spójrz na te śmieszne panie – powtórzył chłopiec, który wcale nie wyglądał na więcej niż cztery latka.

Rzeczona Galia przyjrzała nam się z bliska i zawołała straż, która później pod jej rozkazem zaprowadziła nas do samego Ludwika XIV, który w chwili obecnej siedział w swojej komnacie i grał w szachy z wysokim, blondwłosym mężczyzną o germańskich rysach twarzy... NIE!! CHOLERA, JA NIE WIERZĘ W TO CO WIDZĘ! To przecież był Germania! Nasz kochany dyrektor! Zdziwienie moje i Usagi było tak wielkie, że nie mogłyśmy wydusić z siebie nawet jednego słowa, w jakimkolwiek języku, który potrafiłyśmy.

- A więc o co chodzi? - zapytał nas władca Francji, a my spojrzałyśmy tylko po sobie decydując, że ja zacznę mówić, bo niestety shinigami miała niewyparzony język i mogłaby palnąć coś co było by w tej sytuacji bardzo niestosowne.

- A więc... chodzi o to, że... - zaczęłam.

- Mów śmiało, młoda damo, nie ma sie czego obawiać – powiedział Ludwik XIV, a ja już dalej nie mogłam utrzymać tego wszystkiego w sobie, za dużo emocji, za dużo emocji, zdecydowanie.

- Jesteśmy z przyszłości, nasz wehikuł czasu się zepsuł i tu utknęłyśmy – wydukałam, ale zaraz naszło mnie wrażenie, że król nie uwierzy w moje słowa, a bynajmniej nie miał powodów aby w nie uwierzyć, i jeszcze tego samego wieczoru wylądujemy obie na stosie, ku wielkiej uciesze miejscowych ludzi.

- Fascynujące – mężczyzna podrapał się po brodzie – Wiedziałem, że nie jesteście tutejsze. Ten sposób wysławiania się, ubrania, no nic – klasnął w dłonie, a do komnaty wpadło kilku służących – Ja niestety nie potrafię wam pomóc, ale znam kogoś kto tego dokona.

Nie wiedziałam czy mam się śmiać i płakać. Podziwiałam Usagi z ten jej stoicki spokój, ale nie rozumiałam też dlaczego on właściwie jest taki stoicki. he... może to nie jej pierwszy raz przenoszenia się w czasie?

Już chwilę później wyszykowany do wyjścia Ludwik XIV, opuścił komnatę a za nim my dwie z czystymi szatami. Odwróciłam się jeszcze na moment. Ten widok zapadł mi w pamięć tak dobrze, że jeszcze czasem widzę go w snach – Germania sprzed 350 lat wpatrujący się w nasza dwójkę znikającą w drzwiach, oraz ta kobieta, Galia z małym chłopcem, który łudząco przypominał naszego Francuzika. Czy to tylko zbieg okoliczności?

Przebrałyśmy sie w szaty i tak jak nam polecono wsiadłyśmy do karety wraz z Ludwikiem XIV. Woźnica strzelił w wodze i powóz ruszył. Musiałam przyznać, że taki powóz z końmi, mimo iż bardziej w nim trzęsło, był o niebo lepszy na moją chorobę lokomocyjną.

- A więc powiadacie, dziatki, że pochodzicie z przyszłości – zagadał król – A z jak dalekiej, jeśli można wiedzieć.

- Będzie bite 350 lat, prze pana – odrzekła Usagi nie zwracając uwagi na to, że zwraca się do samego króla Francji.

- Interesujące – uśmiechnął się i kolejnym razem odezwał się dopiero, gdy kareta zatrzymała się na miejscu docelowym – Wysiadajmy więc.

Odludzie, kompletne odludzie i zapewne gdyby nie ten mały, drewniany domek pod lasem, nie byłoby tutaj ani żywej duszy. Właściwie dość nieprzyjemna okolica. Nie czułam się tu dobrze. Coś wydawało mi się nie tak, jak być powinno.

- Wyjdź mój drogi Papilonie – król zastukał laską w drzwi drewnianego domku.

Usłyszałyśmy kilka trzasków, brzdęków i jeszcze kilka innych odgłosów, które przypominały dźwięk łamanych kości. Aż w końcu drzwi otworzyły się, a raczej wyłamały z zawiasów i wypadły przed dom a stanął w nich...

- PAN OLO! - wykrzyknęłyśmy obie a na naszych twarzach gościło coś więcej niż zdziwienie.

- Jaki „pan Olo”? - burknęła idealna podobizna naszej współlokatorki przeżuwając wykałaczkę – Jestem Papilon.

- Wybacz Papilonie, że zakłócamy ci twój spokój, ale te dwie dziewczynki przybyły do nas z przyszłości – rzucił od razy król, a ów rzeczony Papilon zlustrował nas swoimi niebieskimi oczkami, a na jego ramię wskoczyło małe zwierzątko przypominające szopa pracza, jenot!

- Mhm... - mruknął właściciel jenota i wskazał na nas wykałaczką, którą przed chwilą jeszcze przeżuwał – A co mnie do tego, a?

- Rozchodzi się o to, że jesteś jedyną osobą, która może im pomóc. Znasz się przecież na tych wszystkich dziwnych urządzeniach – zauważył król jednocześnie chwaląc faceta, czy raczej kobietę, bo bynajmniej Papilon nie był mężczyzną.

- A co ja z tego będę mieć?

Król podszedł do krótko ściętej blondynki i zaczął coś intensywnie szeptać na ucho, a na ustach Papilona przez chwile dostrzegłyśmy uśmiech zadowolenia.

- No dobrze – zgodziła się w końcu Papilon – To gdzie macie tą machinę czasu?

Nie minęły może cztery godziny a przed małym, drewnianym domkiem ustawiona została nasza machina i obie pozostałyśmy tak, zdane tylko na Papilona i jego jenociego druha.

Podczas gdy ta szperała w wehikule, my obie siedziałyśmy obok w ciszy, nie mając zielonego pojęcia czy możemy właściwie odezwać się choćby najdrobniejszym słowem. Po jakimś czasie jednak nasze wątpliwości rozwiała sama Papilon.

- Z jakich czasów jesteście? - zapytała.

- 2014 – odpowiedziałyśmy równocześnie.

- A to ja bym miała tak ze 369 lat – mruknęła do siebie, przykręcając coś w podwoziu machiny.

Ile? 369? to dokładnie tyle ile właśnie w tej chwili miał Pan Olo?! Nie, no to już chyba nie mogło być przypadkiem. To było coraz bardziej dziwne, nie biorąc już pod uwagę tego, że cofnęłyśmy się w czasie.

- A tu jesteś pewna, że nie znasz takich imion jak „Pan Olo” czy „Tsume”? - zapytałam po raz wtóry aby upewnić się, że a mówi prawdę.

- No tak, nie znam takich imion, są dziwne, choć ciekawie brzmią – odburknęła chowając teraz poduszki powietrzne na swoje miejsce – Choć może jeśli żyłabym w waszych czasach, tak właśnie bym się nazwała.

- A co sądzisz o Francuzach? - tym razem pytanie wyszło od Usagi.

- Francuz jak Francus, jaki jest każdy widzi.

- Ale Usagi chodzi o co innego. Lubisz ich?

- Zacznijmy od tego, że nie przepadam za ludźmi. Wolę zwierzęta, przynajmniej są coś warte – kolorowe guziki odbijały się w jej niebieskich oczkach, które bacznie śledziły dotykowy panel sterowania wehikułu.

- A z czym kojarzy ci się imię „Francis? - to miało być już ostatnie pytanie z cyklu „sprawdzamy to nie jest przypadkiem Tsume”.

- Chodzi ci o tego dzieciaka od Galii?

- To może „Bonnefoy”?

- No przecież mówię – stwierdziła nieprzyjemnie – Francis Bonnefoy, tamten dzieciak od Galii.

Dobra, to już przekraczało wszelkie możliwości dziwnych rzeczy, informacji i ludzi. To było arcydziwne i niezwykle podejrzane. A może nam się wydawało i był to zwykły przypadek? Ale ten Germania w pałacu królewskim – to nie dawało mi spokoju – wiec prawdą było to, że nauczyciele, a przynajmniej dyrektorzy byli kamieniami filozoficznymi. Ale zaraz, to jeśli Papilon i Tsume to rzeczywiście była ta jedna i ta sama osoba, i rzeczywiście miała te 369 lat, to jakim cudem jej się to udało?! Czy ona też korzystała z kamienia filozoficznego? Aghr, za dużo myślenia!

- No, skończone, wracajcie do siebie – stwierdziła Papilon prostując się i zabierając ostatnie narzędzia z miejsca pracy.

- Wielkie dzięki, będziemy ci dozgonne do końca życia – uśmiechnęłam się, prawie mając stuprocentową pewność, że rozmawiamy z moim przyszłym Ojcem Chrzestnym Panem Olo.

- Tak, tak – machnęła na to ręką – Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, przypomnijcie mi, że mam się wrócić do Wenecji po Księgę Salamandry.

- Tą Księgę Salamandry? - wydukałam z siebie, ale widząc złowrogie spojrzenie Papilona, przytaknęłam, i zanim zamknęłam drzwi od wehikułu zapytałam – Boisz sie wysokich ludzi?

- To reakcja obronna tylko – dziewczyna pokręciła głową, a ja już wiedziałam z kim miałyśmy do czynienia.

Zamknęłam drzwiczki i Usagi odpaliła maszynę.

- Oj, jeny, jeny – Papilon pokręciła głową i znikła w swoim domku – Tsume, Pan Olo, co to za imiona w ogóle?

Wehikuł odpalił i już chwilę później wylądowałyśmy w składziku w naszej kochanej Axis Powers Academy. Germania stanął w drzwiach jak wryty widząc nas w średniowiecznych szatach.

- Panie dyrektorze kochany! - wykrzyknęłyśmy uradowane i czym prędzej popędziłyśmy do naszego pokoju.

Godzina. Która jest godzina? Nie było nas tutaj niecałe pól godziny, wiec wiele się nie pozmieniało. Wbiegłyśmy do pokoju, ku wielkiemu zdziwieniu Tsume, nie miałyśmy na sobie wcześniejszych ubrań.

- A wy coście robiły? - zapytała, a Volti przekrzywił główkę jak nierozumiejący szczeniak.

- Długa historia – westchnęła Usagi i wskoczyła na swoje pietro łóżka.

- Może kiedyś ci powiemy.... Papilonie – położyłam nacisk na tym imieniu, a wraz z tym zauważyłam w jej niebieskich oczach tajemniczy błysk i uśmiech na twarzy, odwróciłam się ale zanim jeszcze wskoczyłam do łóżka, dodałam – Aha, no tak, miałyśmy ci przypomnieć, że do Wenecji po Księgę Salamandry masz się udać.

I już znalazłam się w łóżku, ubierając na szybko tylko jakąś pierwszą, lepszą piżamkę w białe tygryski i usadowiłam się obok Włocha,a już chwilę zasnęłam z uśmiechem na ustach. Więc Tsume tak naprawdę była Francuzką, tak? Co za paradoks. Na resztę rozmyślań po prostu nie miałam sił. Tylko jeszcze raz przed oczami stanęła mi ta scena z pałacu – Germania, bacznie obserwujący nas, gdy wychodziłyśmy z komnaty.

Axis Powers Academy 2 - Wesołe miasteczko

Jesienne słoneczko świeciło, drzewa powoli zaczęły pozbywać się swoich liści a nauczyciele byli coraz to bardziej wymagający – co niestety nie cieszyło nikogo z nas. Co róż to mieliśmy więcej na głowie i więcej było nam zadawane, co w skutkach pociągnęło za sobą brak imprezy na Halloween – a tak bardzo chciałam przetestować mój nowy cosplay Tajgi Aisaki z Torydory. Ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu, Germania zadał cztery wypracowania na całkiem różniące się tematy – tak też, nasz pokój w trakcie pracy nad nimi, wyglądał jak pobojowisko, a łóżko-trampolina Tsume obudowana była z każdej strony barykadą, niczym Francuzi gdy Niemcy najeżdżali na Vischy.

- Zabije go, zabiję go, ukręcę mu kark i oberwę uszy – nuciła promiennie Usagi, pogrążywszy się w swoich notatkach na literaturę, który były raczej zbiorowiskiem różnokształtnych postaci i piringów z anime, jak i listów pisanych na brudno, które adresowane były do nijakiego Ryuka.

Wtem do pokoju, przez wmontowaną klapkę w drzwiach, wszedł Volti z aparatem na szyi i wręczył swojej pani zdjęcia, które ta zaczęła uważnie przeglądać.

- Zdecydowanie, to naprawdę niepokojące – stwierdziła w końcu, podając nam je.

- Rzeczywiście – przyznała Usagi, widząc co samo co ja: na pierwszym zdjęciu widniał Alucard rozmawiający z Papieżem, na drugim była Integra i Germania, którzy stali przy wielkiej mapie świata gdzie w odpowiednich miejscach poprzypinane były imiona większości uczniów, a na trzecim zaś był Dziadzio Rzym przywdziany w biały fartuch doktorski i mieszający w probówkach jakieś czerwone i niebieskie ciecze – Od kiedy Dziadzio bawi się w chemika?

- Od kiedy Dziadzio umie posługiwać się takimi przyrządami – poprawił ją Pan Olo – To musi być o wiele cięższa sprawa niż nam się wcześniej wydawało – blondynka zrobiła poważną minę, ale już chwilę później znów zagościł na niej ten śmiechowy wyraz.

*~*~*~*~*

Lekcja literatury przebiegała jak zwykle – czyli każdy zajmował sie swoimi sprawami, a Germania truł coś o literaturze w starożytnym Rzymie i Grecji, szczególna uwagę poświęcając Homerowi, którego szczerze powiedziawszy, wszyscy inni, prócz Heraclesa, mieli głęboko w czterech literach.

Wpatrywałam się znudzona w zielonkawą tablicę, wyczekując tego cholernego dzwonka, oznajmującego zakończenie lekcji. Cóż, po tym mieliśmy jeszcze tylko Gastronomię z Dziadziem Rzymem – tak, to że zostałam przydzielona do Feliciano już całkowicie mnie nie dołowało. Gdy poznałam go nieco lepiej, byłam bardzo zadowolona, że w pierwszej klasie to właśnie on został moich kuchennym partnerem.

- A teraz Tsume powie mi, co uwielbiał Homer i co bardzo często umieszczał w swoich pracach – polecił dyrektor wskazując na moją hobbicką przyjaciółkę.

Wszystkie oczy skierowane zostało w jej stronę, a ona odpowiedziała bez namysłu:

- Była to kukurydza w kolbach.

- Że co? - burknął Dżermania.

- No racja – Tsume pokręciła głową – Zdecydowanie wolał agrestowe galaretki w proszku.

Staremu Frotzowi opadły ręce, ale nie mając już na nic siły, zrezygnował z jakiegokolwiek upominania i wstawiania kolejnych jedynek, usiadł przy biurku i podyktował tylko kolejną pracę pisemną, która mieliśmy wykonać sami, po lekcjach.

- Ale kiedy ja nie mam na to czasu – marudziła Tsume, kiedy w trójkę przemierzałyśmy szkolne korytarze po literaturze, zmierzając ku klasie do gastronomi, gdzie czekał na nas już Starożytny Rzym.

- Ale ty na nic, nigdy nie masz czasu – zauważyłam.

- Ta... ale to całkiem co innego – machnęła na to ręką.

- A co takiego? - zapytała Usagi, której chyba skończył się zapas jabłek, bo żadnego nie ciamkała, ale nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi dodała znudzona: - Zauważyłyście, że nauczyciele wyglądają na z lekka wyczerpani?

- Co masz na myśli?

- Nie są tacy jak w poprzednim roku szkolnym – oznajmiła – No i przede wszystkim blask życia w ich oczach się zmniejsza z każdym dniem.

Spojrzałam na Tsume, która też chyba nie czaiła o co biega. Ale skoro tak niepokojące znaki – bo chyba tak można było to nazwać – zauważyła osoba, która jest Shinigami, czyli bogiem śmierci, jest oznaką, że coś niedobrego działo się w naszej szkole.

Dziadzio Rzym też nie wyglądał na szczególnie energicznego podczas dzisiejszych zajęć. Kazał nam tylko otworzyć podręczniki na przepisie na naleśniki cynamonowe i pozostawił nas samych, na pastwę piekarników i narzędzi kuchennych, którymi przecież równie dobrze mogliśmy pozabijać się nawzajem.

- Neco, co powiesz, żeby dzisiaj zebrać trochę ludzi i wybrać się do wesołego miasteczka, które rozbiło się niedaleko naszej szkoły – zapytał wesoło Włoch, podczas gdy kręcił ciasto.

- Ooo – uśmiechnęłam się – Już nie pamiętam kiedy ostatni raz odwiedziłam jakiekolwiek wesołe miasteczko.

Pomysł Włoszka zaraz podłapało kilka osób z akademii i w rezultacie miało nas pójść trochu więcej niż przypuszczaliśmy. Ja, Feliciano, Usagi, Feliks, Francis, Gilbert i Tosiek. Tsume wraz z Voltim nagle zapadli się pod ziemię i słuch po nich zaginął.

- Yeay! Pojeżdżę na kucykach – radował sie Łukasiewicz pochłaniając paluszki w błyskawicznym tempie.

- Na żadnych kucykach nie pojeździsz, polska laleczko – stwierdził ostentacyjnie Prusak, a Gilbird siedzący na jego białej czuprynie potwierdził jego słowa, głośnym „PIPIPIPIPI”.

- Ja ci dam „polską laleczkę”, ty pomiocie, do którego nawet szatan sie nie przyznaje! - warknął Polak, i po raz kolejny tego dnia byliśmy świadkami kolejnej rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem.

Wesołą melodyjkę miasteczka było słychać szybciej niż było je widać. Kolorowe karuzele porozstawiane na zielonej polanie, gdzie pasły sie małe kucyki, do których od razu poleciał Felek.

Podeszliśmy do kasy aby zakupić bilety, a naszym oczom ukazała się Tsume, powoli wychylająca się zza lady.

- A co wy tu robicie? - zapytała zażenowana zaistniałą sytuacją i dopiero gry wstała zobaczyliśmy, ze miała na sobie czarne spodnie, czerwoną przepaskę i koszulkę w biało – granatowe paski.

- Przyszliśmy sie zabawić – zakrzyknął radośnie Francis, a jego słowa nabrały brzmienia jednoznacznego.

Pan Olo spojrzał po nas, wydając nam sześć biletów.

- A ja? - zbulwersował się Bonnefoy, ale w odpowiedzi otrzymał tylko gonga w twarz, a na jego czole odbił się napis w negatywie z tabliczki, którą mu przyfasolono „Francuzów nie obsługujemy”.

Usiłując uciec przed Tośkiem, poszłam wraz z Feliciano na diabelski młyn, co niestety nie okazało się dobrym pomysłem, gdyż na większej wysokości poszła mi krew z nosa, przez ko część białej koszuli Włocha nie nadawała się do dalszego użytku, gdyż użyczył mi jej aby zatamować krwotok z nosa. Gilbert ganiał się z Feliksem po całym miasteczku, niszcząc połowę atrakcji, a Usagi zawarłszy tymczasowe przymierze z Tośkiem i postanowili pod nieuwagę Tsume przemycić Francisa na teren wesołego miasteczka. Jednak wszystkie próby zakończyły się niepowodzeniem, gdyż nie tylko Pan Olo stał na straży, ale również Volti, któremu egzystowanie Francuza na tym terenie się nie podobało.

- Mój tyłek – paryżanin masował się w wiadomym miejscu z nadzieją, że ślady po jenocich ząbkach szybko znikną.

Axis Powers Academy 2 - Rzym to naprawdę piękne miasto

Wychyliłam się delikatnie zza ściany na korytarzu akademiku i uważnie się rozejrzałam. Nie chciałam znów wpaść na tego hiszpańskiego jełopa, którego ostatnio dość często było mi widywać, dzięki mojemu kochanemu Ojcu Chrzestnemu Panu Olo, jak i Usagi, która wmyśliła sobie co dwudniowe herbatki z Bad Trio u nas w pokoju. A na myśl tego, co działo się podczas wycieczki do Paryża... brrrr... przechodziły mnie niemiłe dreszcze. Kiedy oni wszyscy do cholery zrozumieją, że nie pałam żadną sympatią ani do Hiszpanii ani do jej mieszkańców, a tym bardziej do Tośka.

Gdy utwierdziłam się w przekonaniu, że na korytarzu nie ma nikogo, kto mógłby mi zaszkodzić ruszyłam przed siebie żwawym krokiem. A gdzie kierowałam się tak wcześnie? I to jeszcze w sobotę?
No tak, pozwólcie, że uchylę wam rąbka tajemnicy. Otóż, wielkimi krokami zbliżało się święto duchów, tudzież Halloween, a kółko (czarno) magiczne o tej porze roku miało w zwyczaju przygotowywać jakieś kolorowe (czyt. Mroczne) ozdoby związane z tym świętem, więc Arthur poprosił mnie o małą pomoc – co jak co, ale jako czarownica znałam się na rzeczy.

- Nie mam dzisiaj dla ciebie czasu, Feliciano – wtem usłyszałam donośny głos Ludwiga, który również przemierzał korytarze akademiku dźwigając spore pudło różnych bibelotów należących zapewne do jego dziadka Germanii, za nim dreptał Włoszek, a na jego ustach malował się markotny, wymuszony uśmiech.

- Ale Doitsu... - zachlipał młodszy z braci Vargas, ale został krótko mówiąc olany a sam Niemiec przyspieszył kroku i pozostawił drugoklasistę samemu sobie.

Niemiec przeszedł obok mnie, rzucając tylko krótkie „Cześć” i nie zwracając juz uwagi na kogokolwiek innego, niemalże wpadając na Kiku, który szedł spokojnie czytając jednocześnie mangę „Opowieści Panny Młodej”. Mój wzrok powędrował natychmiast w stronę Veneciano, który z zrezygnowaną miną ruszył zapewne do swojego pokoju na drugim piętrze akademika Axis Powers.

- Veneziano, zaczekaj! - rzuciłam w jego stronę, nawet nie wiedząc co właśnie robie i na co się porywam.

- O, Neco – mruknął niemrawo z włoskim akcentem.

Podeszłam do niego i jakby nigdy nic zaczęłam rozmowę.

- Jak się masz?

- Ludwig nie ma dla mnie czasu. Jak nie Germania to nauka, a jak nie nauka to treningi. Czasem mam wrażenie, że już przestałem go obchodzić – wyżalił się od razu, bez żadnego skrępowania, no tak, tym właśnie charakteryzowali się Włosi, byli bezpośredni.

- Rozumiem – uśmiechnęłam się delikatnie, i wcale nie myśląc o konsekwencjach dalszych mych czynów, zaproponowałam – Skoro Ludi nie ma dla ciebie czasu, dzisiaj to ja zabiorę cię na miasto.

- Naprawdę? - zapytał jakby upewniając się, że sie wcale nie przesłyszał, a ja tylko energicznie przytaknęłam

A niech przygotowania do Halloweenu szlak jasny strzeli. Arthur, Vasilica tudzież Vladimir, i Lucas musieli dać sobie radę sami, bo ja w tym czasie miałam o wiele lepsze zajęcie. No tak... i zapewne tutaj spytalibyście co jest takiego fajnego w zajmowaniu się Feliciano i chodzenie z nim po naszym kochanym Rzymie. Szczerze? Właśnie miałam się tego przekonać.

Niczym oddział ninja porwaliśmy z mojego pokoju cieplejszą dżinsową bluzę i plecak kostkę, a z jego, niebieski kaftanik wyglądający niczym jak od munduru włoskiego lotnictwa. W następnej kolejności zahaczyliśmy jeszcze o stołówkę aby zaopatrzyć się w prowiant na naszą podróż po stolicy i ukradkiem opuściliśmy szkołę. Ależ nie! Tak byłoby za łatwo! Przy wyjściu spotkaliśmy jeszcze młodszą siostrę Francisa, która zanim zainteresowała się naszą parą, rozmawiała z Natashą.

- A wy gdzie się wybieracie? - rzuciła do nas Amelie, gdyż tak właśnie było jej na imię.

Tak jak lubiłam Francisa, tak nie mogłam wytrzymać z tą lalusią. Przy niej włączał się we mnie tryp Tsume, gdy ta widzi jakiegokolwiek Francuza. Coś w stylu – zabij, zakop, odkop i dobij. Nie, zdecydowanie nigdy nie mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, a nasze stosunki będą za pewne jeszcze gorsze niż z Seszelką.

- Idziemy... poszukać dobrego stroju na Halloween – wycedziłam przez zęby i bez zastanowienia ruszyłam dalej, a Włoch który szedł za mną pomachał jeszcze dziewczyną na pożegnanie.

Tak, to trzeba było przyznać. Bracia Włosi, tak jak i ich młodsza siostra Kiara, nie mieli w uczniach żadnych wrogów. Wszyscy jako tako pałali do nich większą czy mniejszą sympatią, no i niczego złego nie można było im zarzucić... no nie, ale Romano to szczególny wyjątek... Kiara też... oboje bardzo nie lubią Niemców, nie mam pojęcia dlaczego, ale nie chciałam się wtrącać w nieswoje sprawy.

- Nie wiem jak ty, Veneziano, ale ja nie wiem kompletnie gdzie jesteśmy – wymruczałam niemrawo, kiedy szliśmy jakimiś starymi uliczkami wyciągniętymi niemalże z jakiegoś filmu o Juliuszu Cezarze.

Vargas, w przeciwieństwie do mnie chyba doskonale wiedział gdzie jesteśmy i w która stronę dokładnie mamy iść, bo tylko co chwile podśpiewywał radośnie, że tutaj kiedyś dziadek zabierał ich na czekoladę a to tam n przepyszną pastę z sosem bologneze. Nie, z nim nie dało się nudzić. To co chwila opowiadał mi o swoim dzieciństwie a zaraz z drugiej strony wspominał o tym, jak często przebywał ze swoim dziadkiem. Wtedy po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać nad bardzo dziwną rzeczą – przecież Dziadzio Rzym i Germania mieli nieskończoną ilość lat, byli kamieniami filozoficznymi, jak to się stało, że Beillschmidttowie i Vargasowie byli ich wnukami. Coś mi tutaj zaczęło nie pasować, ale nie zdarzyłam się nad tym dłużej zastanowić, bo Feliciano porwał mnie do jednej z kawiarenek na zucotto.

- Ve~ pamiętam jak z Dziadziem, braciszkiem i siostrzyczkami pojechaliśmy na wakacje do Wenecji. Cudowne miasto, powinnaś się tam kiedyś wybrać – powiedział radośnie, wymachując łyżeczką do lodów pistacjowych.

- Tak, wiem – odrzekłam a na moich ustach zapewne od razu zakwitł smutek.

Wenecja, Canale Grande, plac St. Marco, pałac Dodżów, lew ze skrzydłami orła na wysokiej kolumnie jako symbol wodnego miasta, gondolierzy. Miasto, które było mi tak bliskie, a jednocześnie tak dalekie. Nie ukrywając tego... po policzkach zaczęły mi spływać łzy. Rozkleiłam się, tak całkiem bez powodu i całkowicie bez sensu.

- NecoMi? Co się stało? - zapytał Włoszek i przysunął się trochę.

- Nie, nic – otarłam łzy i uśmiechnęłam się sztucznie, a gdy spojrzałam na Vargasa, sobaczyłam tylko parę wielkich, złoto-miedzianych oczu, których Włoch prawie nigdy do końca nie otwierał.

- To byś nie płakała – zauważył i odstawił na stolik pucharek z zucotto.

- Ale kiedy ja wcale nie płaczę – wydukałam z siebie i nagle wybuchłam płaczem .

Włoszek przytulił mnie do siebie i zaczął głaskać po włosach. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale najwyraźniej nie było to nic miłego ani przyjemnego. No tak, ale to całe wspominanie o Wenecji. Ale zaraz... przecież wy nic nie wiecie... Należą wam się jakiekolwiek wyjaśnienia względem miasta gondolierów. Gdy byłam jeszcze mała Wenecja zawsze była dla mnie magicznym miejscem, gdzie wręcz wszystko się zaczęło... no właśnie, tego jednak nie wiedziałam. Może to dziwne, co najmniej, ale właśnie to miasto, żadne inne było mi bliskie tak bardzo jak hm... rodzina? Choć nigdy wcale tam nie byłam, traktowałam to miejsce jak... drugi dom? I wszelkie wspominania o niej w większej mierze było dla mnie... nawet nie wiem jak to nazwać.

- Tranquilla – głos Vargasa teraz wydawał mi się nadzwyczaj spokojny, taki... bardzo spokojny, wręcz usypiający, uspokoiłam się trochę i tylko co jakiś czas ciągnęłam nosem – Ninna nanna ninnao questo amore a chi lo do, lo do e finche vivro solo te io amero, ninna nanna ninnao questo amore a chi lo do, lo do a te finche vivro e a nessun altro lo daro~- zanucił mi do ucha, a je niemal zasnęłam w jego objęciach.

Było tak miło i przyjemnie. Nagle zrobiło się cicho, jakby cały Rzym nagle zatrzymał się w czasie. Czekaj! Rzym? Przecież Roma w języku włoskim włoskim to Roma – Roma, Romano, Wenecja, - Venezia, Veneziano. Co jest grane? Coś ewidentnie mi tutaj nie pasowało. Ale nie miałam siły o tym myśleć, tak jak było teraz, było dobrze, wręcz idealnie.

- Neco, śpisz? - zachichotał cicho, wybudzając mnie z tego miłego półsnu i ciepłego objęcia, gdyż od razu się wyprostowałam.

- Nie – uśmiechnęłam się delikatnie – Pójdźmy gdzieś jeszcze – wymamrotałam cicho.

- Ve~ Certo, amica – zgodził się Feliciano i pochwyciwszy mnie za dłoń, poderwał od stolika i raźnym krokiem ruszyliśmy w kierunku... bliżej nieokreślonym, którego absolutnie nie znałam.

Pomińmy już sam fakt, że szliśmy za rękę, bardzo wiele osób śledziło nas spojrzeniami i posyłali uśmiechy. Ale czy to było niezręczne? Cóż, czułam sie całkiem swobodnie. I... nie znałam Vargasa z tej strony. Zabawny, rozmowny, umiejący zorganizować ciekawa rozrywkę, a co najważniejsze – nie miał w głowie tego, co miała większość chłopców w tym wieku. Był wyjątkowy.

- Zaprowadzę cię w magiczne miejsce – oznajmił, a jego oczy zabłysły wesoło w promieniach słońca, które chowało się za zabytkami, których było tutaj pełno – Jeszcze nikt spoza naszej rodziny go nie widział.

Ten entuzjazm, który wypełniał go całego. Ten Feliciano, którego znała cała szkoła był płaczliwym chłopcem, który potrzebował troskliwej opieki. Owszem był uczuciowy, ale przecież to Włoch, emocjonalność mają w naturze. Czy nie wydaje wam się, że opisałam też jeszcze kogoś? Całkiem przypadkiem?

- Wiesz, Neco – mówił wesoło energicznie gestykulując jedną ręką – Może jeszcze nikt ci tego nie powiedział, ale jesteś całkiem jak my, Włosi.

- Co takiego? - zdziwiłam się.

- Reagujesz bardzo impulsywnie, twoje wypowiedzi i czyny mają w sobie wiele emocji, nieświadomie gestykulujesz wszystkie swoje wypowiedzi, może nie aż tak jak my, ale jednak – każde słowo Włocha dokładnie sobie przeanalizowywałam i dochodziłam do coraz większego wniosku, że ma rację; nieświadomie ale jak bardzo przypominałam naród (?) który był mi tak bliski – Może nie usłyszysz tego od Romano czy Kiary, a za rok i od naszej najmłodszej siostry, ale ... my uważamy cię za pełnoprawną Włoszkę.

- To bardzo miłe – uśmiechnęłam się jak najszerzej umiałam, ale nawet ani razu się nie zarumieniłam, wydawało mi się to po prostu tak oczywiste, że bardziej się chyba nie dało.

Veneciano rozejrzał się we wszystkie strony jakby upewniając sie, że nikt nas nie śledzi i oboje pewnym krokiem weszliśmy w cienki zaułek, który prowadził...

- O DIO! - zasłoniłam usta dłonią, aby nie krzyknąć jeszcze głośniej z zachwytu. To co zobaczyłam przed sobą, nie da opisać się zwykłymi słowami. Było to miejsce, z którego widać było całe miasto, całą stolicę, a na domiar tego, z daleka majaczyła nasza akademia, za którą chowało się zachodzące słońce, pozostawiając na niebie różowawe pasma – Ale to niesamowite – wydusiłam z siebie.

- Wiedziałem, że ci się spodoba – Włoch objął mnie ramieniem – To takie magiczne miejsce w Rzymie.

- Chciałabym kiedyś... zobaczyć takie miejsce w Wenecji, wiesz... - dopiero po chwili dotarło do mnie co właśnie powiedziałam, ale nie chciałam tego wycofywać, bo po co?

Gdy spojrzałam na Feliciano, widziałam w nim już całkowicie innego człowieka, niż postrzegało się go w naszej szkole. Stał teraz obok mnie, nieco wyższy, wpatrując się w piękno stolicy Włoch, a w jego oczach tańczyły dwie radosne iskierki.

- Kiedyś cię tam zabiorę, bene? - zapytał mnie, jakby podchwytliwie, ale jednak czułam w jego głosie prawdziwą obietnicę, którą chciał dotrzymać.

- Naprawdę?

- Potraktuj to jako wieczystą przysięgę – uśmiechnął się szeroko i dodał po chwili – Ale myślę, że na teraz powinniśmy sie zbierać. Ściemnia się już, a jak Dziadzio się zorientuje, że o tej porze nie ma nas w szkole, zdenerwuje się.

- Wracajmy – tym razem to ja chwyciłam Wlocha za dłoń i razem, przemierzając rzymskie ulice, skierowaliśmy się do placówki edukacyjnej Axis Powers Academy.

Szliśmy we dwoje podziwiając zabytkowe kamienice, których tutaj było pełno – to samo tyczyło się wszelkiej maści zabytków. Jednak moją uwagę bardzo szybko przykuł jeden z papamobili, z jednym z księży. No tak, nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, iż zamiast papieża na miejscu pasażera, siedział Alucard, Antychryst numer 1. Tak, coś zdecydowanie było tutaj nie tak, a my z Tsume i Usagi powinnyśmy to wszystko odkryć.

- No to tutaj cię zostawię – powiedział Veneciano, kiedy doszliśmy już do akademiku, a on skierował się na schody, aby dotrzeć do swojego pokoju na drugim piętrze.

- To był bardzo miły dzionek – stwierdziłam z uśmiechem na twarzy i jeszcze cmokając go w policzek, dodałam – Mam nadzieję, że jeszcze któregoś dnia powłóczymy się tak po mieście.

- Certamente – uśmiechnął się młodszy z braci Vargas – To ja powinienem podziękować tobie, przecież to ty zaprosiłam mnie na miasto i w ogóle, bo Ludwig... - tutaj nagle jego usta wykrzywiły się w podkówkę.

- Feliciano...

- No nic, muszę go zrozumieć. Ma chłopak sporo roboty, tym bardziej, że pomaga Germanii w przygotowaniach pewnych dokumentów – wzruszył ramionami – Nie zawsze przyjaciele będą mieli czas, prawda?

Przyjaciele? Czy on właśnie powiedział, że on i Ludwig są przyjaciółmi? Przecież wszyscy w szkole byli święcie przekonani, że Ludi i Feli są parą, i to od bardzo długiego czasu. No i oczywiście i te myśli odgadł Włoch, bo od razu wypowiedział się na ten temat.

- Tak, Neco. Ludwig jest tylko moim kumplem. W pewnym sensie wychowywaliśmy się razem, więc czasem jest dla mnie niemal jak brat, ale poza tym nic więcej nas nie łączy.

Czy ja właśnie poczułam ulgę?

- No tak... - uśmiechnął się i tym razem już naprawdę skierował się na schody – To do zobaczenia, cara mia.

- Do zobaczenia – odpowiedziałam i ruszyłam w swoją stronę.

Oj, gdyby więcej takich dni było w Axis Powers Academy zostałabym tutaj na dłużej niż tylko te siedem czy osiem klas. Spędziłam naprawdę fantastyczny dzień przy równie fantastycznym chłopaku, którego prawdziwą twarz poznałam dopiero gdy spędziłam z nim więcej czasu. Miał w sobie to coś, czego nie posiadał jeszcze nikt inny z Axis Powers Academy. Ale o tym... już chyba mówiłam.

Otworzyłam drzwi od pokoju i weszłam do środka, gdzie czekały na mnie już moje współlokatorki jak i kółko (czarno) magiczne, którego na wstępnie nie zauważyłam.

- A gdzieś ty była cały dzień? - od razu zostałam zasypana górą pytań.

- Nikomu nie powiedziałaś, że nie zjawisz się...

- Miałaś nam pomagać przy ozdobach na Halloween – Arthur wycelował we mnie niedokończonym lampionem z dyni.

- Ja... byłam na mieście – odpowiedziałam bez namysłu, ale jednocześnie bardzo radośnie.

- Zaraz, a co ty taka w skowronkach? - Tsume wyrzuciła swój podejrzliwy ton i zaczęła przyglądać mi się uważnie, jakby sądziła, że prawdziwą mnie porwali kosmici i podstawili całkiem inną NecoMi – Stało się coś?

- A co miało się stać? - rzuciłam się na moje łóżko i wyciągnęłam jeden z komiksów Marvela „Iron Fist”.

- No nie wiem – Pan Olo wzruszył ramionami i skrzyżował ręce na piersi w geście wyrzutu.

- A z kim byłaś? - zapytała Usagi, która wisiała głową do dołu ze swojego łóżka i... wcinała jabłko (na złość Putinowi).

- A właśnie, bo bym zapomniała! - gwałtownie usiadłam i zrobiłam nieco poważniejszą minę – Widziałam Alucarda w papamobilu papieża – Tsume zamyśliła się – Pamiętasz Panie Olo naszą wizytę w Watykanie? To dziwne zachowanie papieża i Alucard... Nie wydaje ci sito co najmniej podejrzane.

- Racja – przyznał mój Ojciec Chrzestny.

Arthur, Vladimir i Lucas spojrzeli po sobie w dość tajemniczy sposób po czym opuścili nasz pokój w podejrzanym milczeniu. Czyżby oni wiedzieli o co w tym wszystkim chodzi? Ale jak, skoro oni z Watykanem mieli tyle wspólnego co nic. A może było coś, o czym nasza trójka nie miała zielonego pojęcia? W powietrzy wisiało coś tajemniczego.

Axis Powers Academy 2 SPESZAL EDYSZYN - Wycieczka do Paryża

Siama, 
Mam lenia tak jak i Tsume, ale udało nam się napisać (długo to trwało) rozdział Axis Powers Academy. jego większość trzeba zawdzięczyć Panu Olo *wiwaty, serpentyny i takie tam* Nie chciało mi się już poprawiać błędów, Tsume to jakoś posklejała (dziękować)  i macie:



Kolejka aglomeracji paryskiej, zwana potocznie RERem, wesoło pędziła z lodniska Charles’a de Gaulle’a w stronę stolicy Francji. Przez jedno z małych, otwartych okienek wyglądało kilka roześmianych główek uczniów Axis Powers Academy (inni pokładali się po podłodze i fotelach walcząc z chorobą lokomocyjną, albo użerali się z walizkami na kółkach, które za nic w świecie nie chciały spokojnie stać, gdzie je postawiono i jeździły po całym wagoniku).
- Arthur, wymiotuj do woreczka, nie na fotel! Przecież wiesz, że to się nie zmywa! USAGI! Nie biegaj po pociągu! JEZUSMARIA! GILBERT! ZŁAŹ STAMTĄD! – Germania dwoił się i troił próbując ogarnąć rozwrzeszczaną gromadkę. Jego białowłosy wnuk uwiesił się na jakiejś rurze z zamiarem udawania Tarzana – Króla Dżungli.
Tsume wraz z Voltairem jechali z wystawionymi głowami i minami uradowanych psów. Dziewczyna próbowała początkowo zachęcić Necomi do przyłączenia się do nich, ale przyjaciółka na chwilę obecną toczyła dzielnie bój ze śniadaniem, które bardzo chciało wydostać się z jej żołądka na światło dzienne.
- Czujesz Wersal, Voltie? – zapytała Pan Olo pociągając nosem.
- Czuję tylko Francuzów. – stwierdził jenot.
- Wcale ci się nie dziwię… Mamy tu jednego na pokładzie. – prychnęła Tsume rzucając pogardliwe spojrzenie na Francisa. – Ej, wywalmy go przez okno. Zobaczymy, jak szybko umie biec za tym pociągiem.
Usagi stwierdziła, że bieganie za walizką nie ma najmniejszego sensu w przeciwieństwie do usadowienia się na niej i jeżdżenia z jednego końca wagonika w drugi robiąc przy tym mnóstwo hałasu.

- Romulus, weź mi z nimi pomóż! – jęknął Germania. – Jak ja mam ich ustawić i policzyć? Za chwilę będziemy jechać metrem, pogubimy się!
Dziadzio Rzym wyglądał jakby niekoniecznie się tym wszystkim przejmował. Minę miał jeszcze bardziej rozanieloną, niż zazwyczaj; gdyby włożyć mu do ręki skręta wyglądałby jak prawdziwy miłośnik zielonego co-nieco.
- Alfred, dziecko, policz was, tylko spokojnie proszę. – westchnął zrezygnowany Germania, lecz, o dziwo, wybór Amerykanina na „liczącego” okazał się doskonały. „Młody demokrata” zaczął biegać po stacji niczym border collie spędzający wszystkie owce w jedno miejsce. Robił przy tym sporo hałasu krzycząc przypadkowe słowa („Woda! Roślina! Kamień! Pumpernikiel!”), co przedłużyło liczenie do 20 minut, ale udało mu się osiągnąć zamierzony cel. Wszyscy uczniowie zostali stłoczeni w ciasną grupkę zaczęli dreptać w stronę bramek metra, gdzie pojawił się kolejny kłopot.
- Na flet Fryderyka II, bęcwały, przechodźcie pojedynczo! – pieklił się Germania, gdy w jednej z bramek utknęło jakieś osiem osób.
- Ci mugole są niesamowici! – wykrzyknęła Tsume niezbyt przejęta faktem, że jest ściśnięta jak sardynka. – Pociąg pod ziemią!

- BAMBOLEO! BAMBOLEEEOOOO! – darł się Antonio razem z Tsume i jakimś miejscowym muzykiem, który próbując zarobić nieco grosza dawał koncert w metrze linii 7 jadącego w stronę Mairie d’Ivry. Nie przewidział jednak faktu, iż może się natrafić na uczniów Axis Powers Academy, którzy zaczęli odstawiać dzikie tańce-połamańce narażając się na zdziwione i pełne politowania spojrzenia Paryżan. Widząc, że nie zarobi tutaj za wiele wysiadł na Jussieu, gdzie linia siódma łączyła się z dziesiątą.
- No dobrze, dzieciaki, siadajcie już. Siad! Siad! – zaczął uspokajać wszystkich Germania. – Jeśli będziecie zachowywać się grzecznie a kolacje każdy dostanie po dodatkowej bułeczce z czekoladą.
Układ został przyjęty z dużą aprobatą znowu w dość głośny sposób. Grupa wysiadła w 13. dzielnicy znanej także jako paryskie Chinatown pełnej knajp najwięcej obleganych wieczorem. Kilka osób z nadzieją w oczach popatrywało na kolorowe światła restauracyjek, lecz niemalże od razu zostało zbesztanych, że w hotelu czeka na nich kolacja.
Miejsce zakwaterowania wycieczki okazało się miłym, dość nowym budynkiem, który miał jedną wadę, którą okazała się jedna, malutka winda, do której nie mieściło się więcej, niż 6 osób, a przy walizkach liczba ta zmniejszała się o połowę.
- Szybko, szybko! Zostawiać bagaże w pokojach i na kolację! – wołał Germania.
- Proszę pana, proszę pana! – Necomi zaczęła mu machać ręką przed nosem. – Gdzie jest Tsume i Voltie?

Pan Olo ze swoim jenotem na ramieniu podążała za muzykantem z zaciekawieniem w paczadłach. System mugolskiego metra najwyraźniej bardzo ją zaintrygował. Dopiero w momencie, gdy człowiek zniknął z jej pola widzenia zorientowała się, że odłączyła się od reszty.
- No i co robimy Voltie? – zapytała przypatrując się z przekrzywioną głową rozkładowi linii 10. – Nie mam zielonego pojęcia, gdzie oni pojechali.
Jenot stuknął łapką w zaznaczoną na tablicy stację Cluny La Sorbonne.
- Ja już tu jesteśmy, to zacznijmy zwiedzanie. – zaproponował przenosząc się do plecaka właścicielki i wyciągając z niej plan miasta. – Tu zaznaczyli, że dojedziemy z tej stacji do Notre Dame.
- Luzik arbuzik, odwiedzimy naszego ulubieńca Frolla vel Trolla. – uśmiechnęła się blado Tsume, gdy z przeciskała się z przez tłum Francuzów z obrzydzeniem na twarzy.
Z niewielkimi problemami weszli do pociągu, gdzie Pan Olo od razu stwierdziła, że jej przestrzeń osobista została niebezpiecznie naruszona.
- Francuz to świnia i zboczeniec. Czas spędza na chlaniu wińska, żarciu ślimaków, żab i innych świństw. Zawsze nazywa się Dupont. – czytał jenot trzymając w łapkach specjalny przewodnik.
- Dobrze pamiętać…

Necomi rzuciła się na łóżko w pokoju, który miała dzielić razem z Usagi i Tsume. Przed chwilą wróciły z kolacji, gdzie Iwan rozbawił wszystkich balansując z łyżeczką do herbaty na nosie, a Gilbert chcąc się popisać żeżarł wszystkie croissanty i trzeba było go odwieźć do najbliższego szpitala (najwidoczniej pruski żołądek nie wytrzymał tak dużej ilości masła).
- Jestem ciekawa, gdzie się podziała Tsume… - stwierdziła dziewczyna.
- Zapewne urządziła sobie polowanie na Francuzów. – powiedziała niedbale młoda shiningami rozpakowując się. – Co jak co, ale teren łowiecki ma niczego sobie. Nie martw się, wróci w jednym kawałku.

Pan Olo biegła przez ulice Paryża z niezbyt zachwyconą miną. Tuż przed Voltaire sadził długie susy wskazując jej drogi. Za naszymi uciekinierami dał się słyszeć gwizdek żandarma.
- Tutaj, moja pani! – wydyszał jenot nurkując w boczną uliczkę między kubły i worki na śmieci, na co Tsume wykonała epickie salto godne samego asasyna. Przyległa do zacienionej ściany z dłonią zakrywającą usta.
Kiedy Voltaire upewnił się, że zgubili żandarma z głośnym westchnięciem klapnęła na ziemię wyciągając z plecaka leki rozszerzające oskrzela.
- Nie podoba mi się tutaj. – powiedziała uspokajając oddech. – To ja zazwyczaj gonię Francuzów, nie oni mnie!
- Może mu się nie spodobało jak go nazwałaś Dupont. – mruknął jenot.
Przeszli przez jeden z mostów prowadzący na wyspę do Notre Dame. Słońce chyliło się ku zachodowi, ale na Ile de la Cite było jeszcze pełno turystów. Dziewczyna wmieszała się w tłum zmierzający do katedry i zaczęła się wspinać na jedną z wież.
- Hej, hej! Patrz co ostatnio pożyczyłem. – zawołał Voltaire wyciągając z plecaka komiks Marvela, który ostatnio zabrał Necomi.
- Oj, Voltie, przecież wiesz, że wolałabym Thora. – stwierdziła Tsume zajęta podziwianiem zapierającego dech w piersiach widoku. – Ej, czy tam przypadkiem nie Dziadzio Rzym z Gilbem?
W recepcji na dole na Dziadzia Rzyma oczekiwali Germania razem z Antoniem, Francisem, Usagi i Necomi (dziewczyny zostały wezwane w ostatnim momencie). Jakież było ich zdziwienie, gdy razem z nauczycielem gastronomii i Gilbertem pojawiły się dwa jenoty taszczące wzorzysty plecaczek, które od razu pobiegły na „stołówkę”.
- Ojejciu! Znaleźliście Voltiego, ale gdzie jest Tsume? – zapytała Necomi.
Usagi, która od pewnego czasu przypatrywała się drugiemu jenotowi całkowicie pochłoniętemu konsumowaniu maślanego rogalika, stwierdziła mrużąc oczy:
- Coś mi się wydaje, że jest tutaj z nami.
Wszystkim jak na komendę opadły szczęki. Pan Olo pod postacią jenota nie mogąc dosięgnąć szklanki wlazła na stół by zacząć łapczywie chłeptać pomarańczowy sok. Voltaire siedział na krześle zupełnie nie wzruszony.
- Ale jak…? – Tosiek wyglądał na totalnie skołowanego.
- Nastąpiłaś na punkt zerowy? – zapytała Usagi z ramionami skrzyżowanymi na piersi, na co otrzymała twierdzącą odpowiedź. – Spoko, przejdzie ci po paru godzinach.
Tsume skończyła pić i warknęła głośno wycierając wierzchem łapy krople, które osiadły jej na wąsach.
- Nie słyszeliście? – mruknął Voltaire siląc się na powagę. – Pani chce więcej… I przynieście jakiegoś tuńczyka.
Stojący najbliżej Francis, który do tej pory tylko się przypatrywał w tym monecie porwał w ramiona Tsume, która jeżąc się i piszcząc przeraźliwie zaczęła wić się jak piskorz.
- Mon Dieu! Jakież to słodkie stworzenie! – zawołał. – Spójrzcie na te łapki! Na to lśniące futerko…!
Pan Olo wyszczerzyła małe ząbki i dziabnęła go w łuk brwiowy.

- Moi drodzy, znajdujemy się pod pałacem Luwru, gdzie obecnie znajduje się jedno z największych muzeów na świecie. – gadał Dżardżamel, gdy cała grupa stała pod jakże sławną, szklaną piramidą.
Dzień był wyjątkowo słoneczny, przez co wiele osób kryło się pod parasolkami i innymi kawałkami materiałów nie chcąc się zbytnio opalić.
- Ja chcę do Mony Lisy! – zawołał żałośnie Feliciano, który (podobnie jak inni) nie mógł już słuchać wykładu wicedyrektora. Poparło go kilka stłumionych okrzyków.
- Fritz, obawiam się, że to dobry pomysł. – mruknął Rzym półgębkiem. – Mamy dzisiaj jeszcze w planach Musee d’Orsay, a przecież doskonale wiesz, że Luwr można nawet zwiedzać przez 4 dni.
Germania widząc, że przegrał tą bitwę musiał przystać na czterogodzinny bieg korytarzami dawnego pałacu królewskiego. Usagi była zachwycona okazją do wypróbowania jej nowego aparatu, lecz bardziej od robienia fotek dziełom sztuki wolała zatrzymywać na karcie pamięci uczestników wycieczki w nienajlepszych momentach (takie jak Iwan z lekko przymuloną miną, Necomi, gdy potknęła się o nogę jakiegoś niemieckiego turysty czy Tsume jako mistrz drugiego planu z miną SOON). Prawdziwy Armagedon nastąpił jednak przy Mona Lisie, gdy wszyscy przemieszali się z dzikim tłumem, w którym każdy chciał w jakiś sposób uwiecznić dzieło Leonarada Da Vinciego.
- O nie! Tak nie będzie! – zakrzyknęła młoda shiningami i na ile pozwalała jej moc małego ciałka zastosowała Atak Tarana, który pozwolił się jej dostać na sam początek.

- Dzień dobry! Co pan sądzi o wpływie księżyca na menstruację pingwinów? – Pan Olo z kamerą zaczepiała przypadkowych przechodniów, gdy cała wycieczka jęcząc ze zmęczenia kierowała się do muzeum impresjonistów. – Odpowie pan czy pozostali przy życiu członkowie pana rodziny? ODPOWIEDZ NA TO PYTANIE, ALBO PÓJDĘ ZA TOBĄ DO DOMU I ZABIJĘ CIĘ JAK PSA!
- Tsume… - wtrąciła się Necomi lekko utykając przez pęcherze, które zrobiły jej się przy zwiedzaniu Luwru. – Coś mi się wydaje, że ten pan nie rozumie.
- I co z tego? Mnie tu zupełnie nie obchodzi!
W Musee d’Orsay nastąpił zmasowany szturm na sklepik z pamiątkami mimo zakazów narzuconych przez Dżermanię. Dziki tłumek uczniów Axis Powers Academy ruszył w poszukiwaniu okazji. Tu ktoś zamawiał reprodukcję obrazu do domu, tam ktoś wybierał sobie chusteczkę do okularów z mordą van Gogh’a, a jeszcze gdzie indziej ktoś wykupił cały zapas zeszytów z obrazami impresjonistycznymi.
Większość osób z niezadowoleniem przyjęła fakt, zakazu filmowania i fotografowania. Tym razem zwiedzanie było nieco spokojniejsze, choć na sam koniec okazało się, że zorganizowana grupa przestępcza w składzie Iwan, Feliks i Usagi próbowali wynieść jeden z obrazów Gustawa Klimta.

Kolejnym punktem programu następnego dnia był Wersal, do którego oczywiście trzeba było dostać się RERem (w którym cała grupa rozrabiała jak stado pijanych zajęcy w kapuście ku rozpaczy Dżermola). Następnie wszyscy pogubili się w miasteczku, w którym mieściło się chateau, przez co na miejsce dotarli dopiero w południe.
- Na miłość matki do dziecka! Złaźcie stamtąd! – zawołał Germania widząc, że 5-osobowa grupka wdrapała się na pomnik konny Ludwika XIV chcąc zrobić sobie świetne zdjęcie.
To jednak nie był koniec zmartwień zastępczego wychowawcy klasy drugiej, bo w momencie odbierania audio przewodników Alfred rozkwasił sobie nos ślizgając się po marmurowej posadzce razem z przyjaciółmi, ale zbytnio się tym nie przejął, bo jak sam stwierdził, był bohaterem.
Podczas zwiedzania ¾ grupy najwidoczniej stwierdziło, że woli zapoznać się zakamarkami pałacu na własną rękę, przez co z opiekunami zostało zaledwie 4 osoby.

Necomi, Usagi i Tsume spacerowały jedną z alejek pałacowych ogrodów. Pogoda była idealna na spacer, ale od południa zbliżały się ciemne chmury. Voltaire co chwilę znikał w krzakach by pojawiać się ze „skarbami”, które pakował swojej właścicielce do plecaka.
- Będzie burza. Jak nic! – bąknęła Usagi pociągając nosem.
- Bardziej od burzy martwi mnie to, że ktoś może nas zaatakować. To idealne miejsce na zasadzkę. – powiedziała Tsume rozglądając się. – Wiele osób dało się już w ten sposób podejść.
- Mówisz tak, jakbyś tu już wcześniej była. – mruknęła Necomi siadając na kamiennej ławeczce.
- Bo byłam. Co prawda, za czasów Ludwika XV, ale byłam. Aha, i uprzedzając wszelkie pytania! To nie ja jestem odpowiedzialna za Rewolucję; ja tylko podrzuciłam Robespierrowi pistolet do celi, nie moja wina, że idiota nie umiał sobie strzelić w głowę.
Nagle, z krzaków wypadł Voltaire, z miną, która wyraźnie wskazywała na to, że o czymś sobie przypomniał. Pyskiem otworzył sobie plecak i wyjął zwinięty w rulonik komiks Marvela.
- Volite, przecież wiesz, że wolałabym Thora… - mruknęła Pan Olo przymykając oczy.
Necomi w tym momencie wyglądała jak czerwona płachta. Już wyciągała rękę w stronę jenota, gdy wtem ni z gruchy, ni z Pietruchy pojawił się (a jakże inaczej) Antonio.
- CZE, Tochu! – przywitała się Usagi kątem oka patrząc z sadystyczną satysfakcją na Necomi, która robiła się to raz czerwona, to biała. – Cho no tu do nas!
Hiszpan przystał na propozycję. Na widok komiksu w pyszczku Volter’a zapytał:
- Czy to jest Iron First?
- ODDAWAJ TO, TY GŁUPI FUTRZAKU! – wrzasnęła Necomi, zanim zdążyła cokolwiek pomyśleć.
Wszyscy spojrzeli na nią z kompletnym mindfuckiem na twarzach. Dziewczyna zastygła w bezruchu z wyciągniętą dłonią w stronę jenota, który wyszczerzył zęby w uśmiechu i wypluł komiks mówiąc:
- Proszę. Ale po co się tak denerwować?
Nikt nie musiał o nic pytać.

Kiedy w końcu udało się odnaleźć wszystkich, Germania oraz Rzym zebrali wszystkich w Sali Lustrzanej.
- No dobrze, moje kochane dzieciaczki! – Dziadzio zatarł dłonie. – Przez moment, w którym szwendaliście się po całym pałacu, mnie i Dżer… znaczy, Germanii… udało się zamówić na dzisiaj tą oto Galerię Zwierciedlaną w celu zorganizowania tu dzisiaj… BALU!
W tym momencie zrobiło się cicho jak makiem zasiał; gdzieś w tle dało się słyszeć jedynie bzyczenie jakiejś zbłąkanej muchy.
- Oczywiście, przewidzieliśmy, że nie weźmiecie ze sobą nic eleganckiego, ale dzięki uprzejmości urzędasów z pałacu udało nam się wypożyczyć stroje specjalnie na tą okazję.
Gdzieś w tle dało się słyszeć jęk omdlewającego człowieka.

- Stać! Stać! Nie mogę oddychać i kręci mi się w głowie! – krzyknęła Necomi, gdy starsza pani z obsługi pałacu sznurowała jej gorset, na który miała zostać założona wytworna suknia z czerwonego jedwabiu.
Siedząca z Voltairem (któremu zawiązano na szyi brokatową tasiemkę) na kolanach Tsume w seledynowej sukni próbowała zmusić się do bladego uśmiechu.
- To dobrze. Znaczy, że idealnie zasznurowany.
Usagi w ciemnoniebieskiej rozłożystej toalecie próbowała ogarnąć poruszanie się.
- Zabiję tego cholernego Dżermola. – stwierdziła. – Zrobiłabym to tu i teraz, gdybym nie zostawiła swojego Death Note’a w pokoju hotelowym.
- Wierz mi, zrobiłabym to samo. – powiedziała Pan Olo wstając i starając się zrobić kilka szybkich kroków. – Problem w tym, że mając to na sobie go nie dogonię.

- Ale ja nie chcę tańczyć! To będzie walec, a nie walc! – jęczała Tsume zapierając się nogami, gdy pięć rosłych chłopów wlokło ją z Salonu Marsa do Galerii Zwierciadlanej.
- Jako jedna z niewielu przedstawicielek płci pięknej jesteś zobowiązana do odtańczenia kilku tańców. – poinformował ją Germania, lecz tylko pogorszył sytuację, bo oberwał po głowie wachlarzem ze scenami pasterskimi, a Pan Olo zaczęła się jeszcze bardziej szamotać.
Usagi i Necomi zdobyły się na odrobinę godności, aby do Sali wejść bez niczyjej pomocy. Wszyscy jednak skupili się bardziej na Feliksie, który (dla odmiany) postanowił wystąpić w sukience; pozwoliło to przynajmniej odwrócić uwagę od trudności w poruszaniu, jaką sprawiły wytworne toalety.
Młoda shingami niemalże od razu została „uratowana” przez Iwana w mundurze z czasów carycy Katarzyny II, lecz Necomi nie miała tyle szczęścia, nim się zorientowała przyczepił się do niej Tosiek.
Tsume zaciągnięta na środek parkietu wyglądała jak zaszczute zwierzę; jedyna broń w postaci wachlarza została jej odebrana.
- Skurczybyki wykorzystują fakt, że nie mogę normalnie chodzic. – mruknęła do Voltaie’a, który przewiesił się przez jej ramię. – Ale ja im jeszcze pokażę… Żeby się jeszcze nie zdziwili…

Golden Bad Trio wpadło do pokoju hotelowego niczym sok do kubka, po strasznym balu.
- Umieram - wysapała Usagi.
- Ty umierasz? - burnęła Necomi wzdrygając się - To nie ty tańczyłaś z Toskiem przez cały bal.
Tsume uśmiechnęła się z satysfakcją; przez prawie cały bal była bezpieczna siedząc na jednym z drzewek pomarańczowych, które rosło w pałacowych ogrodach.
- No oj wybacz, ale ja tańczyłam z Germanią gdy Iwan pozostawił mnie na pastwę innych - mrukneła młoda shinigami i rzuciła się na swoje łóżko. Necomi poszła w jej ślady jednocześnie wyciągając numer Iron Fista, który wreszcie odzyskała od Voltiego.
- Mój komiksunio kochany - jej głos zadrżał, gdy zobaczyła zagiętą okładkę i wyświechtane strony.
Jenot, który wdrapał się na hotelowy stolik wyprostował się dumnie. Jego przygody na balu ograniczały się do podbierania, co lepszych kąsków z przygotowanego dla uczniów stołu lub buszowaniu po przypałacowych krzakach, przez co jego tasiemka na szyi była cała w strzępach, ale przynajmniej wykonał rozkaz i oddał, to co pożyczył.
Nastał kolejny dzień. Uczniowie Axis Powers ustawili się po śniadaniu na zbiórce, gdzie dyrektor policzył w miarę spokojnie (nie licząc wrzasków Alfreda, przeklinania Arthura i gróźb Tsume wysyłanych pod adresem Francisa) aby następnie obwieścić, że dzisiaj idą zwiedzać wieżę Eiffla.
- Jak ten hiszpański bufon się do nas przyczepi, osobiście wyrzucę go ze szczytu wieży - mruczała pod nosem Necomi, idąc obok Pana Olo i Usagi, którą nawet tutaj wcinała jabłka (na przeciw Putinowi). Kotełkowa pani wyciągnęła więc z plecaka numer Iron Fista, z odłożoną okładką tak aby nikt nie widział co czyta i pogrążyła się w lekturze, co chwilę zerkając tylko czy idzie z tą grupą co trzeba. Obok niej zaraz dreptał Kiku, któremu zdecydowanie udzieliła się Paryska choroba.
- Myślę, że raczej nie będziesz mieć na to czasu... - stwierdziła blondynka filmując ich podróż do linii metra numer 6, która miała ich dowieść do najbardziej znanego symbolu Paryża.
- TO NIE TAK MIAŁO BYC! - jęczał Japończyk ku zdziwieniu innych podróżujących, których nie wzruszył nawet jakiś szalony, rodzinny orator, który wygłaszał Orędzie do Narodu.
Wtem do naszego Golden Bad Trio dołączył Tosiek z wielkim, podejrzanym zacieszem na twarzy. Necomi spiekła buraka i schowała się za komiksem . Uwagi natomiast okazała swoje dobre serce i zajęła się Hondą.
- Co powiesz do kamery? - spytała Pan Olo jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
- Że z chęcią zabiore Neco do jakiejś restauracyjki w czasie wolnym dla uczniów - uśmiechnął się Hiszpan i zajrzał Neco przez ramie, a widząc co czyta dodał donośnym głosem - Iron Fist? Od kiedy to czytasz? Mina dziewczyny wyglądała teraz jakby miała zaraz go zamordować a prócz tego była czerwona jak pomidor. - Zabije.... - fuknęła.
Widząc minę Necomi Tsume pozostało tylko jedno... Otwartą dłonią przygrzmociła Hiszpanowi w głowę.
- Komar... Sorry...
- Che palle - zaklął Tosiek rozcierając sobie guza.
-Molte grazie, Tsume - podziękowała Necomi.
Podróż metrem zleciła jak z bicza strzelił i może nie minęło 10 minut - podczas których dyrektor uspokajał rozhisteryzowanego Japończyka - i już cała wycieczka mogła ustawić się w długiej kolejce aby pojechać na sam szczyt czteronogiego zabytku.
- O cholera, ale to wielkie - wyjąknęła Neco niezbyt ciesząc się z tego że znajdą and gdzieś tam wysoko; cierpiała na lęk wysokości. - Ja chce do disnaylandu! - marudził Amerykanin, który nie lubił takich rozrywek jakie zostały z góry nałożone na wycieczkę.
- MY GRABARZE WIEMY JAK CHOWAC LUDZKIE CIAŁA...! - Tsume jak zwykle odstawiła dziki taniec-połamaniec, ku rozpaczy wielu osób (sam wierzchołek konstrukcji już i tak chwiał się niebezpiecznie). - Ale tu fajnie!
Germania próbował wszystkich ogarnąć z wiadomym skutkiem.
- Stać! Stać! Nie złazić na dół! Nie skakać! JEZUSIEMARYJO! To ostatni raz, kiedy jadę z wami na wycieczkę.
Necomi nie mając odwagi nawet zbliżyć się do barierki kurczowo trzymała się metalowych części przy wejściu do windy. Prawa zmianę ciśnienia poszła jej jucha z nosa co usiłowała powstrzymać chusteczką od Germanii. - Widzę! Buzię widzę w tym tęczu! - Wolała Usagi skacząc przy barierce i wskazując na powstałe zjawisko atmosferyczne, przez deszczyk kapuśniaczek, który raczył zacząć padać gdy jeszcze stali na dole w kolejce.
- Ja nie widzę... - mruknął Iwan przypatrując się niebu.
- Ona idzie! - darła się dalej shinigami i przez przypadek wypuściła jabłko, które trafiło jakiegoś przypadkowego przechodnia - Matuchno!
Grupa Francuzów spojrzała na wycieczkę z Włoch w jednoznaczny sposób po czym oddalili się bez najmniejszego słowa.
- Ja chce już na dół - stwierdziła Necomi mając wrażenie, że zaraz cala konstrukcja runie.
- JA WIDZĘ! - darła się Usagi
Dyrektor spojrzał na nią pobłażliwie, ale zaraz doszedł do wniosku, że skoro ona jest liniami to może jej oczy shinigami widzą coś czego inne nie mogą dostrzec. Na wszelki wypadek zażądał odwrót i wszyscy zjechali na drugie piętro do sklepiku z pamiątkami.
Jakież było ich zaskoczenie, gdy na samym dole dopadło ich 3 rosłych czarnoskórych obywateli Francyi, którzy zaczęli ich nagabywać do kupna figurek Wieży po "okazyjnej cenie". Jednak gdy tylko pojawiła się francuska policja na rowerkach, czarne ludki zwinęły manatki i w trybie natychmiastowym zaczęły się oddalać.
- Teraz idziemy na lody - oznajmił dyrektor ale szybko dodał. – Macie ładnie mi się zachowywać!

- 'URRRAAA! - Do jednej z lodziarnii niedaleko Ecole Militare wpadła uszczęśliwiona grupka z Axis Powers Academy, która zaczęła walczyć o miejsce w kolejce, gorzej niż Zwiadowcy, ktorym rzuci się Nutellę.
- Nie przepychać się! starczy dla każdego! - darł się Germania, który usiłował przedrzeć się do kasy.
- Panie! Daj pan 5 kulek jabłkowych! - ryknęła Usagi. - Ale tu nie ma kulkowych... - jęknął zrozpaczony pan za ladą.
- Jak to nie ma?! Mają być, albo się inaczej rozliczymy... - zawarczała shiningami wyciągając swojego Death Note'a.
- Ja poproszę miętę i truskawkę - poprosiła NecoMI.
- A ja chcę z paluszkami!
- Alkoholowe!
- Gdzie alkoholowe!? - warknął Germania na Iwana i Gilberta - Ja wam dam, kurna, alkoholowe!
Kiedy wreszcie wszyscy zasiedli przy stolikach i dyrektor mógł chwilę odsapnąć, do kawiarenki weszła wysoka, blondwłosa kobita z galijskimi rysami twarzy. Miała na sobie granatowy żakiet i czerwone spodnie, oraz długie, czarne, wiązane kozaczki.
- Galia? - zdziwił się Dżermania, a Francis nagle zapadł się pod ziemię.
- Tak, Fritz - powiedziała nonszalancko - Myślę, że mamy do pogadania - obrzuciła wycieczkę srogim spojrzeniem i wyszła z dyrektorem przed kawiarnię.
Zażerająca swoją porcję lodów Tsume o smaku mięsno-arbuzowo-żurawinowym przez chwilę śledziła ich kątem oka, ale w ostateczności stwierdziła, że jedzenie jest ważniejsze.
- To nie tak miało być! - jęczał Kiku bezsensowne grzebiąc łyżeczką w lodach o smaku zielonej herbaty.
Po chwili dyrektor powrócił, przerażony jak mały kociak i oznajmił, że czas wracać do hotelu, bo już powoli się ściemnia, a zanim oni tam dotrą, słońce już ukryje się na zachodzie. Tak też z większymi czy mniejszymi lamentami uczniowie Axis Powers Academy, ruszyli za nim.
- Panie Dyrciu, ale dlaczego? - pytała Usagi przechodząc przez bramkę w metrze.
- Bo przed zmrokiem musimy być w hotelu - odparł Dżermol i już nie zwracając uwagi na pytania uczniów, zajął miejsce siedzące. Wyglądał jakby otrzymał właśnie jakąś przerażającą informację, wiec nikt już go nie męczył.

Gdy dotarli na miejsce Neco, Usagi i Tsume zajęły się schorowanym Kiku, który z tego strachu zajął kącik w ich pokoju i tak wpadł w tryb emo.
- To nie tak miało być! - powtarzał jak mantrę Japończyk. - A czegoś się spodziewał po stolicy Francyi. - warknęła Pan Olo, która miała już trochę dość.
- Tego piękna, które wszyscy opisywali - wydukał Kiki kiwając się w przód i w tył.
- Przecież jest nadal piękna! Trochę nagryziona zębem czasu, ale nadal!

I nadszedł czas na kolację. Wszyscy zeszli do jadalni i...
- A tu co się dzieje? - zawołali wszyscy.
Cała jadalnia ustrojona była kolorowymi serpentynami i konfetti. Nikt nie wiedział o co chodzi i rozglądali się to na prawo to na lewo, próbując ogarnąć to co się dzieje.
- Ja uwielbiam go, on tu jest i tańczy dla mnie, bo, dobrze to wie, że... - Na jednym ze stołów tańcował Dziadzio Rzym w dość... skromnym stroju. - Moje oczy! - Neco pisnęła z bólu. Reszta uczniów zerknęła na Germanię, który spalił się ze wstydu.
- Najlepszego, Fritz! - zakrzyknął wicedyrektor
- Ło ja pier... - Tsume próbowała powiedzieć coś bardzo brzydkiego, ale Voltaire zakrył jej usta łapką. - Dajcie mi mikser...!
- Po co ci mikser? - zapytał Arthur, wręczając jej przedmiot
Dziewczyna skierowała łapki urządzenia w stronę swoich oczu by w ostateczności wywiercić swoje gałki. Z uśmiechem na ustach odwróciła się w stronę swoich przerażonych przyjaciół. - Coś ty zrobiła?! - jęknął zrozpaczony Germania, który nie wiedział, gdzie oczy podziać. - Spoko, spoko, do jutra się zagoi.
Necomi widząc krew lub inne tego podobne, padła jak długa na ziemię.
- Cholera! - zaklął Germania, który już całkowicie nie wiedział co robić.
- To jak?! Bawimy się! - stwierdziła radośnie Usagi, która widząc, że może dopiec Dżermolowi dorwała się do sprzętu grającego.
Feliciano i Antonio cucili Neco, Usagi wraz ze starożytnym Rzymem kręciła tyłkami na stole śpiewając piosenki disco polo, a Germania usiadł obok Kiku w kącie sali i razem zaczęli powtarzać:
- To nie miało tak być!
- To który to już krzyżyk, panie Germianio? - zapytała Pan Olo szczerząc się radośnie.
Germania nawet na nią nie spojrzał tylko dalej kiwał się z Japończykiem.
- Neco, obudź się - Feliciano tarmosił ciałem Neco, której głowa latał to na prawo to na lewo.
- Trzeba zrobić sztuczne oddychanie - zaapelował Hiszpan, a Neco jakby na komendę podniosła się z ziemi i schowała za Gilbertem, który stał obok. Posłała Hiszpanowi groźne spojrzenie i warknęła: - Tylko spróbuj
Dwaj najwięksi amatorzy alkoholi (czyt. Iwan i Gilbert) zaczęli się dobierać do zawartości barku. Skoro, Germania w tym momencie próbował się ogarnąć (a mogło to potrwać jeszcze trochę) to czemu nie skorzystać z okazji i trochę rozkręcić zabawę...
Feliks pod wpływem dziwnej używki chodził pomiędzy znajomymi i kogoś ewidentnie szukał:
-Żorż! Gdzie jesteś?! - Wolał Polak zadzierając kiece. Necomi chowała się przed Tośkiem, który również przesądził z alkoholem
- Kim jest Żorż? Gdzie ono jest? - Tsume chodziła po omacku machając rękoma.
- to mój przyjaciel - jęknął Felek i upadł na podłogę już się nie podnosząc.
Kilka osób przeniosło Party Hard do hotelowej łazienki, w której zawiązali przyjaźń z Panem Toaletą.
- No co jest Fritz, bawimy się! - zakrzyknął wesoło Dziadzio Rzym i porwał go do dzikiego tańca wygibańca, nie zwracając uwagi na jego sprzeciwy.
- Kiku, wychodzimy stąd - Necomi ratując się z opresji, wzięła Japończyka pod rękę i wyprowadziła go z jadalni a spotykając po drodze szefa hotelu, dodała - Pan lepiej tam nie wchodzi.

Następnego dnia przed hotelem można zaobserwować widok godny filmu post apokaliptycznego. Przed budynkiem porozrzucani byli uczniowie, który mimo głębokiego snu pojękiwali boleśnie jak prawdziwe zombiaki.
- Ja wiedziałam że to się tak skończy - jęknęła Neco - Teraz pewnie wrócimy do...
- Nie! Będziemy spać na dziko pod wieżą Eiffla! - Zakrzyknął ktoś z tyłu
- Coooo? - Tsume podniosła głowę i popatrzyła nieprzytomnie; gałki oczne przez noc zregenerowały się całkowicie.
- No cóż... samolot mamy dopiero za trzy dni... - bąknął niemrawo Germania. - Idziemy na dziko!
- HURRAAA!
Tak też nasza wspaniała wycieczka przeniosła się pod ikonę Paryża.

- Masz jakiś problem, gówniaku? - zaczęła się stawiać Usagi, gdy jakiś żandarm chciał ich przegonić Tsume, która do tej pory nie zwróciła uwagi na pana władzę momentalnie zachłysnęła się powietrzem.
- To Dupon...! - pisnęła.
Żandarm słysząc przezwisko spojrzał na blondynkę strasznym wzrokiem. Pan Olo rzuciła się do ucieczki niczym spłoszona łania starając się nie słyszeć gwizdka policyjnego.
- Tsume! Tsume! Tsume! - Kibicowali uczniowie gdy blondwłosa hobbitka uciekała przed... pardon... biegła przed żandarmem.
- Uciekaj, moja pani, uciekaj! - wrzeszczał Voltaire.
- Przecież uciekam!
- Tsume, a pierścień?! - Zakrzyknęla Neco
- Cholera, rzeczywiście! Dziewczyna zniknęła w mgnieniu oka.
Żandarm rozejrzał się zdezorientowany, a wycieczka parsknęła śmiechem.
Gałąź leżąca niedaleko podniosła się do góry, po czym zaczął lecieć w stronę funkcjonariusza. Tuż przed nim uniósł się jeszcze wyżej by w ostateczności zacząć grzmocić bezlitośnie żandarma po głowie.
- To za moją astmę! To za tyle stresu! A to za to, że jesteś Francuzem! - dał się słyszeć krzyk Tsume.
Klasa wiwatowała kiedy żandarm zrezygnowany i przerażony uciekał gdzie pieprz rośnie
Pan Olo zdjęła Pierścień i jeszcze kilka metrów goniła za swoim niedoszłym oprawcą. W końcu jednak zatrzymała się i parsknęła jak zdenerwowany jenot. Voltaire przyniósł jej leki.
- I nie wracaj!
Uczniowie Axis Powers Academy wylegiwali się na trawniku i oglądali chmury.
- Widzicie?! Tam jest kucyk! - Zawołał Feliks wskazując na jeden z obłoków.
- A tam wódka! - Dodał Iwan.
- I wilk! - Odezwał się Toris, który dość podejrzanie milczał przez całą wycieczkę
- A ja buzię widzę! Twarz widzę! - Usagi znowu wpadła w jakiś amok.
- Nic tam nie ma - burknął Germania
- JA WIDZĘ!
- Gdzie? - Przesunął się do niej Iwan.
- No tam! - Shiningami wskazała jakiś punkt na niebie.
- Nie widzę - stwierdził Rosjanin a za nim reszta wycieczki
- JA WIDZĘ!
W jednej chwili wszyscy odsunęli się od Usagi, a shinigami dalej wpatrywała się w niebo. - Co na obiad? - zapytał w pewnym momencie Alfred
- Ja mam ochotę na zupę cebulową... - stwierdził Francis.
- I może jeszcze pieczone paszkoty to tego... - prychnęła Tsume. - Jedziemy na konserwach!
- A już chciałem coś ugotować - stwierdził smętnie Arthur.
- Nie lubie konserw - mruknęła NecoMi, ale niestety została zmuszona do zjedzenia tego.
- No cóż poradzić, a lepsze to niż nic - zauważył Toris
- Tsa... - Neco posłała mu dziwne spojrzenie, którego nikt nie był w stanie rozszyfrować a Hiszpan już poderwał się z ziemi.
- Ty, ty sobie Liciek nie pozwalaj! - Warknal - Daj spokój Tosiek - zatrzymała go Neco, a wszyscy zaskoczeni tym spojrzeli na nią. Neco nie chciała dopiec temu Litwinowi?
- Ej, ludzie! Peace! Peace and pierogi! - powiedział Iwan.

Tydzień w Paryżu minął teoretycznie normalnie. Bal zakończył się ogólnym chaosem, gdy okazało się, że wszystkie panie łącznie z Feliksem gdzieś zniknęły. Pod Łukiem Tryumfalnym kilka osób zostało prawie przejechanych przez szalonych francuskich kierowców, a Tsume piętnaście razy trafiła na komendę policji pod zarzutem przeprowadzenia zamachu terrorystycznego z użyciem broni biologiczno-chemicznej.