Muzyka

poniedziałek, 1 września 2014

Axis Powers Academy 2 - Wehikuł czasu

Późne, listopadowe wieczorki to jest to co NecoMi lubi najbardziej. Przesiadywanie w przyciemnionym pokoju przy zapalonych świeczkach i dobrej książce. Tak książce, komiksy Marvela już mi się znudziły. I ze śpiącym Feliciano w nogach łóżka. Nie dość, że nogi mi grzał niczym kotek, to jeszcze tak słodko wyglądał. A ja nadal się dziwiłam, że nikt nie zauważył tego, że z Wochem bardzo zbliżyliśmy się do siebie przez ostatnie kilka tygodni. Usagi leżała na górze, pogrążona w notakach w Deah Note, a Tsume wraz z Voltim siedzieli pod łóżko-trampolina i obmyślali nowy system unicestwienia Francuzów.

Jednak tą idealną atmosferę przerwał Germania, który sam oficjalnie postanowił się zjawić w naszym pokoju, prosić mnie i Usagi o drobną pomoc gdzieś w podziemiach szkolnej części akademii. Jako że nie miałyśmy za bardzo innego wyjścia, zgodziłyśmy się i podreptałyśmy niemrawo za dyrektorem.

Piwnice naszej szkoły zawsze sprawiały, że czułam się nieswojo. Były jakieś dziwne, trochę podejrzane i... straszne, a ten stary pryk, kazał nam tam jeszcze znaleźć jakiś wartościowy przedmiot a sam oddalił się w przeciwnym kierunku, zapewne do kanciapy obok, która wyglądała mniej przerażająca niż schowek na rupiecie, składowane tam pewne już ze sto lat.

- Hej Neco, spójrz na to – Usagi odkopała w tej stercie bibelotów jakich dziwny... pojazd? W którym miały zmieścić się może, może trzy osoby.

- Co to jest? - mruknęłam niezbyt zadowolona z faktu iż tu siedzę, a gdy spojrzałam na to coś, dał o sobie znać mój koci zmysł, który reagował w razie niebezpieczeństwa.

- Nie mam pojęcia, ale ma fajne kolorowe guziczki – brunetka usiadła na fotelu przeznaczonym zapewne dla kierowcy tego dziwnego pojazdu i wciągnęła mnie do środka.

- Lepiej to zostaw i szukajmy dalej – mruknęłam cicho, lecz zostałam zignorowana i shinigami zaczęła na ślepo wciskać kolorowe przyciski.

Drzwiczki za mną zatrzasnęły się i pojazd zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki, po czym zaczął niebezpiecznie kiwać sie na boki. Zapewne gdybym posiadała koci ogon, to w tej chwili byłby on nastroszony jak u przerażonego zwierza tej rasy.

- Co jest grane?! - wykrzyknęłam przerażona, widząc przez okienko pojazdu jak nasz akademikowy składzik rozpływa się i krajobraz za nim zmienia się w tysiąc całkiem innych.

Pojazdem bardzo trząchło przez co dała o sobie znać moja przyjaciółka, zwana potocznie choroba lokomocyjną. Usiłowałam powstrzymać moją kolację, która chciała po raz kolejny ujrzeć świat zewnętrzny. Usagi natomiast chichotała radośnie, choć tak naprawdę żadna z nas nie miała zielonego pojęcia co to właściwie jest za pojazd.

Gdy ten wreszcie zatrzymał się i drzwi od niego same się otworzyły, zaraz po tym jak z panelu sterowania zaczął wydobywać się szary dym i było czuć nieprzyjemny swąd spalenizny, wypadłyśmy z niego, a zaraz po nas aktywowały się dwie zakurzone poduszki powietrzne. Nie byłoby nawet źle gdybyśmy nie wylądowały w jakimś błocie na środku bezkresnego pola.

- Cholera, gdzie nasza akademia? - przerażona chwyciłam się za głowę – Gdzie my jesteśmy?

- Biorąc pod uwagę pewne czynniki – shinigami zaczęła bacznie się rozglądać i przypatrując się tutejszej faunie, florze i błocie, po chwili dodała – Jesteśmy na północy Francji...

- To to urządzenie teleportuje? - zaczęłam nerwowo wymachiwać rękoma.

- I tak i nie – mruknęła Usagi.

- Jak to?

- Jesteśmy w roku 1664 – odrzekła a ja prawie padłam tam trupem.

Co? Przeniosłyśmy się w przeszłość?! O 350 lat?! To było niedorzeczne i nieprawdopodobne, ale szybko zmieniłam zdanie gdy niosąc wehikuł czasu, którym okazał się ten dziwny pojazd, byłyśmy zmuszone opuścić to pole, gdyż jego właściciel wyskoczył na nas i zaczął grozić nam widłami.

Kurde, ile ja bym dała, żeby znów wrócić do Axis Powers Academy. Mogłabym nawet już codziennie rano widywać Germanie, biorącego prysznic, byle tam wrócić. Niestety, szybko też okazało się, że nasza machina do przemieszczania się w czasie została zniszczona i nie było raczej sposobu, którym mogłybyśmy wrócić. Usagi to nawet nie przeszkadzało gdyż w końcu była Shinigami, czyli była nieśmiertelna. Tylko ja... skończyłabym gdzieś tutaj...

- Ja chcę do domu – marudziłam ufajdulona błotem, z liśćmi we włosach pozostałymi po przeprawie przez zagajnik, gdzie ukryłyśmy wehikuł.

- Ni nie ma takiej opcji – stwierdziła niewzruszona zaistniałą sytuacją Usagi i ruszyła gdzieś przed siebie.

- No i gdzie ty idziesz? - zapytałam zrezygnowanym tonem.

- Do miasta. Przecież potrzebne nam, a przynajmniej tobie jakieś jedzenie, odpowiednie ubrania – wyjaśniła i już bez słowa postanowiłam ruszyć za nią.

Nie, no jeszcze nigdy nie pomyślałabym, że skończę w czasach w których nie żyli jeszcze moi dziadkowie, jak nie i pradziadkowie i prapradziadkowie. Ale... jaki dyrektor ze zdrowym rozsądkiem trzyma w szkolnym składziku wehikuł czasu, no pomyślcie?!

Szłyśmy tak obie w milczeniu nie odzywając się ani jednym słowem. Nie wiedziałam też gdzie dokładnie jestem. Szczerze powiedziawszy mogło być to jakiekolwiek miejsce na północy Francji – no chociaż co do kraju byłam pewna bo raz – Usagi o tym mówiła, po dwa – gość, który przeganiał nas z pola, mówił ewidentnie po francusku.

Średniowieczne, francuskie miasteczko czyli totalna wiocha, niemalże jak kard wyciągnięty z jakiegoś historycznego filmu na temat rycerzy czy raczej zwykłych chłopów. Tutejsza ludność patrzyła na nas spod byka czy też z wielkim zdziwienie. No tak, pierwszy raz na oczy widzieli takie ubrania, takie fryzury – byłyśmy po prostu dla nich jak te dwa dziwolągi. Pewnie pomyśleli, że niedaleko zatrzymał się jakiś cyrk.

- Haha, ale śmieszna pani – wskazał na nas mały niebieskooki chłopiec przyodziany w raczej szlacheckie odzienie, w złotawych trzewiczkach i kapelusikiem na głowie.

Przyjrzałam mu się trochę lepiej, a moje usta prawie samoczynnie się otworzyły. Przecież ten mały Francuz był identyczny co Francis, tylko o wiele, wiele mniejszy. Może to był przypadek, ale...

- Paniczu Francisie, mówiłam abyś się nie oddalał – usłyszeliśmy gruby kobiecy głos, aby następnie ujrzeć wysoką, szczupłą blondynkę o lekkich galijskich rysach i błękitnych oczach.

- Paniczu Francisie? - nam obu wyrwał się stłamszony pisk zaskoczenia.

- Ale Galio, spójrz na te śmieszne panie – powtórzył chłopiec, który wcale nie wyglądał na więcej niż cztery latka.

Rzeczona Galia przyjrzała nam się z bliska i zawołała straż, która później pod jej rozkazem zaprowadziła nas do samego Ludwika XIV, który w chwili obecnej siedział w swojej komnacie i grał w szachy z wysokim, blondwłosym mężczyzną o germańskich rysach twarzy... NIE!! CHOLERA, JA NIE WIERZĘ W TO CO WIDZĘ! To przecież był Germania! Nasz kochany dyrektor! Zdziwienie moje i Usagi było tak wielkie, że nie mogłyśmy wydusić z siebie nawet jednego słowa, w jakimkolwiek języku, który potrafiłyśmy.

- A więc o co chodzi? - zapytał nas władca Francji, a my spojrzałyśmy tylko po sobie decydując, że ja zacznę mówić, bo niestety shinigami miała niewyparzony język i mogłaby palnąć coś co było by w tej sytuacji bardzo niestosowne.

- A więc... chodzi o to, że... - zaczęłam.

- Mów śmiało, młoda damo, nie ma sie czego obawiać – powiedział Ludwik XIV, a ja już dalej nie mogłam utrzymać tego wszystkiego w sobie, za dużo emocji, za dużo emocji, zdecydowanie.

- Jesteśmy z przyszłości, nasz wehikuł czasu się zepsuł i tu utknęłyśmy – wydukałam, ale zaraz naszło mnie wrażenie, że król nie uwierzy w moje słowa, a bynajmniej nie miał powodów aby w nie uwierzyć, i jeszcze tego samego wieczoru wylądujemy obie na stosie, ku wielkiej uciesze miejscowych ludzi.

- Fascynujące – mężczyzna podrapał się po brodzie – Wiedziałem, że nie jesteście tutejsze. Ten sposób wysławiania się, ubrania, no nic – klasnął w dłonie, a do komnaty wpadło kilku służących – Ja niestety nie potrafię wam pomóc, ale znam kogoś kto tego dokona.

Nie wiedziałam czy mam się śmiać i płakać. Podziwiałam Usagi z ten jej stoicki spokój, ale nie rozumiałam też dlaczego on właściwie jest taki stoicki. he... może to nie jej pierwszy raz przenoszenia się w czasie?

Już chwilę później wyszykowany do wyjścia Ludwik XIV, opuścił komnatę a za nim my dwie z czystymi szatami. Odwróciłam się jeszcze na moment. Ten widok zapadł mi w pamięć tak dobrze, że jeszcze czasem widzę go w snach – Germania sprzed 350 lat wpatrujący się w nasza dwójkę znikającą w drzwiach, oraz ta kobieta, Galia z małym chłopcem, który łudząco przypominał naszego Francuzika. Czy to tylko zbieg okoliczności?

Przebrałyśmy sie w szaty i tak jak nam polecono wsiadłyśmy do karety wraz z Ludwikiem XIV. Woźnica strzelił w wodze i powóz ruszył. Musiałam przyznać, że taki powóz z końmi, mimo iż bardziej w nim trzęsło, był o niebo lepszy na moją chorobę lokomocyjną.

- A więc powiadacie, dziatki, że pochodzicie z przyszłości – zagadał król – A z jak dalekiej, jeśli można wiedzieć.

- Będzie bite 350 lat, prze pana – odrzekła Usagi nie zwracając uwagi na to, że zwraca się do samego króla Francji.

- Interesujące – uśmiechnął się i kolejnym razem odezwał się dopiero, gdy kareta zatrzymała się na miejscu docelowym – Wysiadajmy więc.

Odludzie, kompletne odludzie i zapewne gdyby nie ten mały, drewniany domek pod lasem, nie byłoby tutaj ani żywej duszy. Właściwie dość nieprzyjemna okolica. Nie czułam się tu dobrze. Coś wydawało mi się nie tak, jak być powinno.

- Wyjdź mój drogi Papilonie – król zastukał laską w drzwi drewnianego domku.

Usłyszałyśmy kilka trzasków, brzdęków i jeszcze kilka innych odgłosów, które przypominały dźwięk łamanych kości. Aż w końcu drzwi otworzyły się, a raczej wyłamały z zawiasów i wypadły przed dom a stanął w nich...

- PAN OLO! - wykrzyknęłyśmy obie a na naszych twarzach gościło coś więcej niż zdziwienie.

- Jaki „pan Olo”? - burknęła idealna podobizna naszej współlokatorki przeżuwając wykałaczkę – Jestem Papilon.

- Wybacz Papilonie, że zakłócamy ci twój spokój, ale te dwie dziewczynki przybyły do nas z przyszłości – rzucił od razy król, a ów rzeczony Papilon zlustrował nas swoimi niebieskimi oczkami, a na jego ramię wskoczyło małe zwierzątko przypominające szopa pracza, jenot!

- Mhm... - mruknął właściciel jenota i wskazał na nas wykałaczką, którą przed chwilą jeszcze przeżuwał – A co mnie do tego, a?

- Rozchodzi się o to, że jesteś jedyną osobą, która może im pomóc. Znasz się przecież na tych wszystkich dziwnych urządzeniach – zauważył król jednocześnie chwaląc faceta, czy raczej kobietę, bo bynajmniej Papilon nie był mężczyzną.

- A co ja z tego będę mieć?

Król podszedł do krótko ściętej blondynki i zaczął coś intensywnie szeptać na ucho, a na ustach Papilona przez chwile dostrzegłyśmy uśmiech zadowolenia.

- No dobrze – zgodziła się w końcu Papilon – To gdzie macie tą machinę czasu?

Nie minęły może cztery godziny a przed małym, drewnianym domkiem ustawiona została nasza machina i obie pozostałyśmy tak, zdane tylko na Papilona i jego jenociego druha.

Podczas gdy ta szperała w wehikule, my obie siedziałyśmy obok w ciszy, nie mając zielonego pojęcia czy możemy właściwie odezwać się choćby najdrobniejszym słowem. Po jakimś czasie jednak nasze wątpliwości rozwiała sama Papilon.

- Z jakich czasów jesteście? - zapytała.

- 2014 – odpowiedziałyśmy równocześnie.

- A to ja bym miała tak ze 369 lat – mruknęła do siebie, przykręcając coś w podwoziu machiny.

Ile? 369? to dokładnie tyle ile właśnie w tej chwili miał Pan Olo?! Nie, no to już chyba nie mogło być przypadkiem. To było coraz bardziej dziwne, nie biorąc już pod uwagę tego, że cofnęłyśmy się w czasie.

- A tu jesteś pewna, że nie znasz takich imion jak „Pan Olo” czy „Tsume”? - zapytałam po raz wtóry aby upewnić się, że a mówi prawdę.

- No tak, nie znam takich imion, są dziwne, choć ciekawie brzmią – odburknęła chowając teraz poduszki powietrzne na swoje miejsce – Choć może jeśli żyłabym w waszych czasach, tak właśnie bym się nazwała.

- A co sądzisz o Francuzach? - tym razem pytanie wyszło od Usagi.

- Francuz jak Francus, jaki jest każdy widzi.

- Ale Usagi chodzi o co innego. Lubisz ich?

- Zacznijmy od tego, że nie przepadam za ludźmi. Wolę zwierzęta, przynajmniej są coś warte – kolorowe guziki odbijały się w jej niebieskich oczkach, które bacznie śledziły dotykowy panel sterowania wehikułu.

- A z czym kojarzy ci się imię „Francis? - to miało być już ostatnie pytanie z cyklu „sprawdzamy to nie jest przypadkiem Tsume”.

- Chodzi ci o tego dzieciaka od Galii?

- To może „Bonnefoy”?

- No przecież mówię – stwierdziła nieprzyjemnie – Francis Bonnefoy, tamten dzieciak od Galii.

Dobra, to już przekraczało wszelkie możliwości dziwnych rzeczy, informacji i ludzi. To było arcydziwne i niezwykle podejrzane. A może nam się wydawało i był to zwykły przypadek? Ale ten Germania w pałacu królewskim – to nie dawało mi spokoju – wiec prawdą było to, że nauczyciele, a przynajmniej dyrektorzy byli kamieniami filozoficznymi. Ale zaraz, to jeśli Papilon i Tsume to rzeczywiście była ta jedna i ta sama osoba, i rzeczywiście miała te 369 lat, to jakim cudem jej się to udało?! Czy ona też korzystała z kamienia filozoficznego? Aghr, za dużo myślenia!

- No, skończone, wracajcie do siebie – stwierdziła Papilon prostując się i zabierając ostatnie narzędzia z miejsca pracy.

- Wielkie dzięki, będziemy ci dozgonne do końca życia – uśmiechnęłam się, prawie mając stuprocentową pewność, że rozmawiamy z moim przyszłym Ojcem Chrzestnym Panem Olo.

- Tak, tak – machnęła na to ręką – Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, przypomnijcie mi, że mam się wrócić do Wenecji po Księgę Salamandry.

- Tą Księgę Salamandry? - wydukałam z siebie, ale widząc złowrogie spojrzenie Papilona, przytaknęłam, i zanim zamknęłam drzwi od wehikułu zapytałam – Boisz sie wysokich ludzi?

- To reakcja obronna tylko – dziewczyna pokręciła głową, a ja już wiedziałam z kim miałyśmy do czynienia.

Zamknęłam drzwiczki i Usagi odpaliła maszynę.

- Oj, jeny, jeny – Papilon pokręciła głową i znikła w swoim domku – Tsume, Pan Olo, co to za imiona w ogóle?

Wehikuł odpalił i już chwilę później wylądowałyśmy w składziku w naszej kochanej Axis Powers Academy. Germania stanął w drzwiach jak wryty widząc nas w średniowiecznych szatach.

- Panie dyrektorze kochany! - wykrzyknęłyśmy uradowane i czym prędzej popędziłyśmy do naszego pokoju.

Godzina. Która jest godzina? Nie było nas tutaj niecałe pól godziny, wiec wiele się nie pozmieniało. Wbiegłyśmy do pokoju, ku wielkiemu zdziwieniu Tsume, nie miałyśmy na sobie wcześniejszych ubrań.

- A wy coście robiły? - zapytała, a Volti przekrzywił główkę jak nierozumiejący szczeniak.

- Długa historia – westchnęła Usagi i wskoczyła na swoje pietro łóżka.

- Może kiedyś ci powiemy.... Papilonie – położyłam nacisk na tym imieniu, a wraz z tym zauważyłam w jej niebieskich oczach tajemniczy błysk i uśmiech na twarzy, odwróciłam się ale zanim jeszcze wskoczyłam do łóżka, dodałam – Aha, no tak, miałyśmy ci przypomnieć, że do Wenecji po Księgę Salamandry masz się udać.

I już znalazłam się w łóżku, ubierając na szybko tylko jakąś pierwszą, lepszą piżamkę w białe tygryski i usadowiłam się obok Włocha,a już chwilę zasnęłam z uśmiechem na ustach. Więc Tsume tak naprawdę była Francuzką, tak? Co za paradoks. Na resztę rozmyślań po prostu nie miałam sił. Tylko jeszcze raz przed oczami stanęła mi ta scena z pałacu – Germania, bacznie obserwujący nas, gdy wychodziłyśmy z komnaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz