Muzyka

piątek, 28 marca 2014

Axis Powers Academy 2 - Drugi rok, czyli nadciąga totalna apokalipsa i żryjcie witaminy bo dobre są

Witam serdecznie moje dziatki tęgie koksy, dzisiejszą notkę (po długiej dość przerwie) zaczynam od melodii miłej dla ucha, bardzo optymistycznej, poruszającej serca i dzięki niej po prostu chce się iść dalej przed siebie :3 Polecam wszystkim Jokera Anagrama :D
A tak poza tym to zapraszam wszystkich na całkiem nowy "odcinek" *biega z mikrofonem po scenie* druuugiego sezonu, Axis Powers Academy!


     Był to przepiękny, ciepły, wrześniowy poranek na południu Włoch. Słonko świeciło, ptaszki ćwierkały radośnie a młodzi uczniowie uczęszczający do jakże zacnej akademii międzynarodowej Axis Powers, powoli budzili się do życia, wracając do szarego szkolnego życia, jakie zazwyczaj wiedli. Co prawda tego dnia lekcje miały być luźniejsze niż w normalne dni, bo był to pierwszy dzień nauki, ale jednak nikt nie chciał spóźnić się  na ów zajęcia. Takimi uczennicami, a w zasadzie drugoklasitkami, były dwie młode panny: NecoMi (lat. 17) oraz jej współlokatorka, właścicielka Jedynego Pierścienia - Tsume (lat. 368), które w chwili obecnej siedziały przy jednym ze stolików w szkolnej stołówce i konsumowały iście angielskie śniadanie.

     - Wiesz, Panie Olo, już się bałam, ze Viktoria będzie mieszkać z nami w pokoju - powiedziała w pewnym momencie rudowłosa przeżuwając płatki z mlekiem.

     - Mi to mówisz? - westchnęła hobbitka, merdając widelcem po talerzu, na którym mniemam, znajdował się na wpół żywy tuńczyk - Jednak wolałabym to niż fakt, ze teraz ma nas uczyć Przystosowania Obronnego w Czasie Ataku Ruskich, w skrócie POwCAR.

     - Jest taki przedmiot? - jedna brew właścicielki niewidzialnego, białego tygrysa podniosła się w akcie zdziwienia po czym dziewczyna wzruszyła ramionami i wróciła do konsumowania swojego śniadania.

     - Gdyby była tu sama to bym jeszcze zrozumiała - Ołeś, spojrzała na swojego jenota, który porwał jej tuńczyka i zaczął go pochłaniać - Ale przyjechała też Integra, do tego zajmując miejsce dyrektora szkoły, a to już nie jest ciekawe. Myślę, że chce nie tylko odzyskać Alucarda ale także żeby zemścić się za to co jej zrobiłam.

     - Kto komu, co zrobił? - nagle obie usłyszały mocny niemiecki akcent, i spojrzały w stronę z której dochodził ów głos, aby w ostateczności ujrzeć jego właściciela w postaci wysokiego albinosa z żółtym kurem na głowie i zadziornym wyrazem twarzy.

     - Brat, a ty nie powinieneś być teraz na w-f'ie? - mruknęła Neco, a Prusak usadowił się obok niej.

     - Nieeee - Gilbert przewrócił oczami i poczęstował się sam makowcem, który w spokoju był spożywany przez Elisabehte, która od dłuższego czasu siedziała przy tym samym stoliku co obie dziewczyny i wsłuchiwała się w ich rozmowę.

     Węgierka natychmiast pochwyciwszy za swoją nową patelnię, którą kupiła na wakacjach w Rumunii, zaczęła gonić starszego z braci Bellshmitth po całej stołówce, wykrzykując w niebogłosy:

     - Jak ja cię dorwę, ty pruska zarazo, to odechce ci się kraść moje ciasto!

     - Kesesese - śmiał się Gilbo ciamkając w biegu makowca, którego ostatni kawałek udało mu się porwać przed pogonią Panny Patelni.

     - Jak tylko wpadniesz w moje ręce, to przysięgam, ze wykastruje cie gołymi rękami!

     - Hm, Feliks, myślę, że Eldzia zajęła twoje miejsce - stwierdziła Neco, kiedy wcześniej wspomniany Polak z paczką truskawkowych Pocky wyrósł obok jak grzyb po deszczu.

     - I dobrze, nie miałem już sił do tego pawiana - blondyn wzruszył ramionami.

    - Hahahaha, kesesesese - radował się Gilbert gdy brunetka zaliczyła lebe przy jednym z zakrętów, lecz i on nagle na coś wpadł i z ogromnym hukiem wylądował na twardej podłodze - Moja! Dup... moje cenne cztery litery - zaklął chichocząc cicho, ale kiedy podniósł głowę już nikomu nie było do śmiechu.

     Albowiem osobą, z którą dane mu było się zderzyć była sama pani dyrektor, Integra, której nikt nie chciał podpaść, a on dokonał to już pierwszego dnia, przed rozpoczęciem się lekcji. Zerwał się na równe nogi jak najszybciej po czym zaczął przepraszać kobietę za to, że nie zauważył jej. jednak to nie poskutkowało gdyż Integra nie wyglądała na zadowoloną i humor jej nie dopisywał co w rezultacie spowodowało, że Gilbert wylądował na dywaniku.

     Itegra obrzuciła jeszcze wszystkich na odchodnym swoim spojrzeniem, którego mogła pozazdrościć nawet sama Białorusinka, Natalia; a swój wzrok zatrzymała na Tsume, która zrozumiała, że ten rok nie będzie należał do spokojnych, a nowa dyrektorka podżega ją do oficjalnego wywołania wojny. Kobieta opuściła stołówkę zarzucając włosami, a Pan Olo wygiął widelec, który nadal trzymał w dłoni.


     - Hej! Dziewczyny! - Neco i Tsume usłyszały znajomy głos, który dobiegał z długiego korytarza, po czym ktoś wpadł na Neco niemalże przewracając ją na ziemię, gdyby nagle w ostatniej chwili nie zjawił się Alucard i uchronił jej cztery litery przed spotkaniem z podłogą, a winowajca tego wszystkiego był Matthew, Kanadyjczyk.

     - Co się stało, Mat? - zapytała była uczennica szkoły magii i czarodziejstwa w Gniewnie, ale widząc, ze zasapany chłopak nie może wykrztusić z siebie żadnego słowa, wyrwała mu biały papiór z ręki i zaczęła czytać. Jednak każda kolejna linijka, którą widziały jej niebieskie oczęta, powodowały, że dziewczyna robiła się coraz bardziej blada i blada.

     - Pa-papo Chrzestny, co się dzieje?

     - Starożytna Grecja wzięła sobie urlop na czas bliżej nieokreślony. Historii będzie uczyła nas Integra... a... - Pan Olo nagle zaczął jąkać się tak jakby znajdował się blisko jakiś wysoki osobnik (nie licząc Alucarda).

     - Powiedz to wreszcie!

     - A naszym wychowawcą zostanie...

     - Germania - tym słowem Dziadzio Rzym zakończył swój długi wywód na temat tego, że nie może być wychowawcą klasy drugiej, abo tylko jego facet nadawał się do tego, aby zdyscyplinować tę klasę i doprowadzić do całkowitego porządku - Musicie to zrozumie. jednak mamy nadzieję, ze w przyszłym roku Starożytna Grecja wróci do nas...

     - Pan sobie chyba jakieś jaja robi! - warknęła Tsume niemal rzucając się mu do gardła, lecz w ostatniej chwili powstrzymał ją Alucard wraz z NecoMi - No jasne, to wszystko zasługa naszej wspaniałej dyrektorki! - dodała, zatrzaskując za sobą drzwi.

     Neco i Aluccard spojrzeli po sobie, po czym zrozumiwszy siebie bez słów popędzili za Tsume, mając nadzieję, że dogonią ją zanim zrobi coś naprawdę głupiego. 

czwartek, 13 marca 2014

Axis Powers Holiday/Axis Powers Academy 2

      Chodny wiaterek rozwiewał splątane kosmyki Dziadzia Rzyma, który zorientowawszy się, że coś jest nie tak – bo przecież Fritz jeszcze nigdy na tak długo nie wyjeżdżał poza dom. Ba, co więcej nie było z nim żadnego kontaktu. A co więcej nie było go nigdzie, a szukał nawet u NecoMi, przypuszczając, że mógł się tak zaszyć na jakiś czas. Jednak i ta opcja nawaliła. Dowiedziawszy się od przyjaciela jego rudowłosej uczennicy, że dziewczyna wyjechała na szkolną wycieczkę, która miała odbyć się na morzu, wpadł w panikę. A tak długa nieobecność Germanii mogła świadczyć tylko o jednym – stało się coś złego, a mianowicie musieli albo zabłądzić albo statek się rozbił.

     Dziadzio Rzym zwoławszy wspaniałą ekspedycję ratunkową w składzie nierozgarnięty Hiszpan Antonio, jego kochane dwa wnusie: uchachany Feliciano i wiecznie narzekający Romano, pedant Ludwig chcący uratować starszego brata a także Feliks, który nie tylko był pod ręką, ale jako jedyny z tej paczki potrafił komunikować się z NecoMi poprzez jeden z poziomów astralnych i choć nie lubił się z jej tygrysem, mógł bez problemu namierzyć ją na mapie. 

     - Kapitanie, melduję że nasz automobil jest gotowy do drogi – zakomunikował Ludwig salutując, a następnie usiadł za kierownicę aby poprowadzić ten zmyślny autokar, którego kierowcą był niegdyś sam Alucard.

     - Ruszajmy więc – oznajmił Romulus i autokar ruszył z kopyta w kierunku wyznaczonym przez wahadełko Feliksa.

***

     - Zwolnijcie trochę, nogi mi odpadają – marudził niezbyt wysoki Finlandczyk, ciągnąc się za resztą grupy.

     - Im szybciej ich znajdziemy, tym szybciej się stąd wydostaniemy – oświadczył zagilbisty właściciel małego, żółtego kura, który obecnie znajdował się bóg wie gdzie.

     W tej także chwili prosty lud podążający za wybawicielem Alucardem spojrzał w stronę Prusaka, aby po chwili zorientować się, że ktoś głośno krzyczy. Kiedy obrócili się w stronę, z której dochodziły ów dziwne dźwięki, Alfred padł na kolana jakby stanął przed nim hamburgerowy bóg i ktoś w tle zaśpiewał „alleluja”.

     - Jesteśmy ocaleni! - wykrzyknął nagle Iwan zrzucając z grzbietu Usagi, która prawie zakrztusiła się jabłkiem które dla odmiany konsumowała.

     - Dumcio! - wydarł się uradowany albinos, i w tym właśnie momencie wszyscy tu obecni zebrani byli świadkami bardzo wzruszającej sceny z cyklu filmu o pewnym psie zwanym imieniem Lessy, gdyż nasz kochany czerwonooki Prusak i jego żółty pisklak, skoczyli sobie w ramiona.

     - Nareszcie was znaleźliśmy – uśmiechnęła się NecoMi posyłając porozumiewawcze spojrzenie wampirowi opiekunowi rodziny Hellsing, którego imię czytane od tyłu brzmiało Dracula.

     - Matuchno, Al jak ty się tu dostałeś?! - zawołał Pan Olo natychmiast rzucając się na szyję swojemu Ojcu Chrzestnemu, którego nie widziała od felernego zdarzenia z Bastet.

     - Cóż, myślę że to nie pora na takie sprawy – zakomunikował Germania klaszcząc w dłonie i przyprowadzając wszystkich do właściwego porządku – Są wszyscy?

     - Tak, wszyscy – przytaknął Arthur, jedyny który jako tako wszystko ogarniał i wiedział co jak i gdzie się dzieje.

     - Beeeerwald! - Tino orientując się co się dzieje wokół niego, nagle zerwał się na równe nogi i rzucił się w stronę swojego starszego braciszka, który pozostał tym nie wzruszony dalej wpatrując się tępo w stronę Tsume, która coś energicznie tłumaczyła Alucardowi, który tylko co jakiś czas przytakiwał zapewne udając, że jej słucha, a tak na prawdę jego oczy były skierowane w całkiem inny punkt, a raczej osobę znajdującą się na plaży.

     - Hejeczka, towarzyszu Voltaire – uśmiechał się Rusek drapiąc małe zwierzątko za uchem, które mruczało niczym kot – Dawno się nie widzielim, masz może jakieś nowe zabawki w formie broni białej?

     Zwierzątko w odpowiedzi pokiwało łebkiem i wyciągnęło zza swojej futrzastej pazuchy najnowszy model kałasznikowa, którym jeszcze kilka dni temu straszyło Francisa.

     Gdy tylko zapadł zmrok a nasi bohaterowie, którzy wreszcie nareszcie odnaleźli siebie i oszacowali straty, których nie było raczej w ich szeregach, rozpalili ognisko i postanowili, że nadeszła dla nich odpowiednia chwila a także aura temu towarzysząca do obmyślenia planu ucieczki z tej bezludnej, nieznanej im wyspy. Każdy z nich podał swój indywidualny pomysł, który raczej nie był wizja tego, aby przeżyli wszyscy więc kategorycznie odrzucono wszystkie możliwe możliwości.

     - Ależ dlaczego? Przecież to nadzwyczaj wspaniały pomysł, i ucierpi przy tym tylko a wyłącznie ta francuska franca! - zbulwersowała się Tsume, kiedy i jej plan został odrzucony przez wszystkich, nawet Alucarda, który zazwyczaj przytakiwał jej w każdym innym działaniu dotyczącym zabiciu Francisa.

     - Ja chce jeszcze pożyć! - stwierdził blond włosy mieszkaniec Paryża podpierając się pod boki niczym prawdziwa kobieta.

     - Nikt cię o zdanie nie pytał, ty franco ty! - Pan Olo rzucił w jego stronę pustą puszką od tuńczyka, którego zapas nosił przy sobie Pan Szwedek.

     - Uspokójcie się – powiedział Alucard, uciszając obu zabijaków skinieniem ręki i wskazując na NecoMi śpiącą na jego czerwonym płaszczu.

     Kiedy tylko rozpalono ognisko, rudowłosa zawinęła wampirowi jego płaszcz i urządziła sobie z niego całkiem przyjemne legowisko. Naprawdę niczym kot. Można by powiedzieć, że natura Bastet trochę dała jej się we znaki w tej dziczy.

     W tej także chwili nastała długa głucha cisza, którą odważył się przerwać nagły warkot silnika autokaru, który w dziwnych okolicznościach wylądował nagle na plaży niedaleko naszych przyjaciół, przypominając bardzo niezidendyfikowany obiekt latający, czyli UFO. Jedyna różnica pomiędzy UFO a autokarem, była taka, że nie wysiedli z niego żadni zieloni kosmici w fluorystycznych kombinezonach a nasi bohaterowie, którzy pod dowództwem Starożytnego Rzymu przyszli na ratunek naszym rozbitkom.

     - Fritz!

     - Romulus!

     Dwojga zacnych dyrektorów Axis Powers Acadmy rzuciło się sobie w ramiona płacząc jak dwa stare konie, które... nie widziały się wiele lat. Cóż, tu więcej ją opisywać jeden zwalał winę na siebie, drugi na siebie a i tak w końcu nie wiadome było kto zaczął i o co tak naprawdę była cała sprawa. Cóż poradzić, jak widzicie wszystko kończy sie dobrze. 

     - Czas się zbierać – zakomunikował Feliks, a Alucard siadł za sterem iście mrocznego autokaru, a kiedy wszyscy weszli do środka i zajęli swoje miejsca, pojazd uniósł się w powietrze, zawisł na moment w przestrzeni i nagle odleciał z zawrotną szybkością. 

     - O cholera – zaklął Robinson Cruzoe, nad którego głową przeleciał ów pojazd.

     Mężczyzna spojrzał na nalewkę z soku kokoseowego i odsunął ją od siebie.

     - Już nigdy więcej alkoholu.


***

     Młody lud edukujący się stał na baczność w wielkiej sali Axis Powers Academy, i wsłuchiwał się w najnowszy hymn szkoły, który zalatywał muzyką zaczerpniętą z jakiegoś brytyjskiego kryminału. Zaczynał się nowy rok szkolny i wszyscy byli nie tylko podekscytowani, ale również ciekawi tym co spotka ich w kolejnym roku nauki w tej niezwykłej szkole.

     - Nie lubię jak on tak gada i gada – mruknęła Tsume w stronę NecoMi, które były teraz już drugoklasistkami.

     - Ja też nie, a widziałaś może Usagi? - zapytała rudowłosa wiccanka.

     - To ty nie wiesz? - zdziwił się Pan Olo, głaszcząc Voltiego po łebku – Dostała list od ojca. Wybuchła woja w świecie shinigami i potrzebowali natychmiastowej pomocy. Wyjechała i nie wiadomo kiedy wróci.

     - Szkoda.

     - A wiec moi drodzy przechodzimy już do ostatniej, a zarazem najważniejszej sprawy na dzisiejszym apelu – oświadczył Germania a na podest weszła wysoka szczupła kobieta w okularach i jasnych włosach sięgających mniej więcej do pasa – Oto nasz nowa nauczycielka religii świata a także jedna z kardy dyrektorskiej, Integra Hellsing.

     - Że co do jasnej anielki?! - posiadaczka Jedynego Pierścienia nagle straciła równowagę i wylądowała z głośnym „ŁUP!” na podłodze.

     - Witam serdecznie – przywitała się Integra poprawiając wielkie okulary, które gościły na jej nosie – W tym roku nauczycie się...

     - Chodź – Pan Olo wywlekł za szmaty NecoMi z wielkiej sali – Już wiem dlaczego Alucerd zniknął dzisiaj tak szybko.

     - Przez Integre? - zapytała Neco.

     - Pewnie, że tak. Jest wampirem opiekunem rodziny Hellsing, a w szczególności jeśli chodzi o Integre. Jednak jakiś czas temu wszystko miedzy nimi się popsuło. Nie myśl o nich jak o związku, ale coś jak o mnie u o Alucardzie. Można powiedzieć, że gdy ona wywaliła go na zbity pysk to ja przygarnęłam go jako psiaka pod swój dach i mimo wszystko stał sie moim Ojcem Chrzestnym, niczym Don Corleone – otworzyła drzwi od pokoju jej i NecoMi aby w kolejnej kolejności ujrzeć blondynkę w dziwnym, militarnym kombinezonie, który ledwo dopinał się w okolicach klatki piersiowej, a jej czerwone oczy błysnęły w blasku słońca.

     - Witaj Olo – przywitała się Victoria.

     - A niech cię jasny szlag trafi!

piątek, 7 marca 2014

Bo technik informatyk sam się nie zrobi

Witam szanowną młodzież i resztę prostego ludu, która tu czasem zagląda - a wiem, że ktoś zagląda bo statystyki podskakują w górę, za co dziękuję.
Muszę przyznać, że zmiana szkoły wyszła mi na dobre - nie, absolutnie nie chodzi mi o to, że praktycznie mamy tylko wolne i wolne - ale też to, że technik informatyk przyda mi się bardziej niż technik hotelarstwa u.u
Jednak łatwo pewnie zauważyliście, że u mnie ostatnio coś kiepsko z weną. Cóż, mam tak od czasu napisania opowiadania yaoi na konkurs dla pewnego wydawnictwa i może to przez to, ale dzisiaj po odsłuchaniu piosenki The Kill i kolejnych wolnych lekcjach, gdzie czytanie podręcznika od tarota już mnie trochę znudziło, powstało takie pewne COŚ, które jest pisane w stylu tamtego opowiadania na konkurs. Oczywiście jest to melodramat i no... oto on:


     Uwielbiałam sztukę. Każdy wspaniały obraz przyciągał moją uwagę. Nie było dnia abym nie zatrzymywała się na rynku głównym Venecji, aby pooglądać szkice i obrazy ulicznych artystów. Tak samo było gdy otrzymałam swoją pierwszą talię tarota. 78 obrazów, które wzbogacone archetypami i szczegółami, które dodał ich autor Ciro Marchetti; idealnie odzwierciedlały symbolikę i znaczenie całej karty. Od razu zakochałam się w niej i muszę przyznać, służyła mi bez zarzutu, odpowiadając właściwie nawet na najtrudniejsze pytanie. Z czasem stała się dla mnie partnerem, któremu ufałam i powierzyłam mój los. 

     Przychodziły do mnie młode kobiety pytające o to czy ułoży im się w miłości, co z pracą. A także osoby w podeszłym wieku, które pytały o zdrowie i finanse. Trafiły i się przypadki, że zadawano kartą pytania o osoby zaginione , o te których jeszcze nie udało się odnaleźć. Tyle ile mogłam, ile udawało mi się odczytać z przesłania kart, przekazywałam. Wszystko, słowo w słowo sprawdzało się i sporej rzeszy niedowiarków, dawało do myślenia. 

     To one poradziły mi wyjazd do Włoch i to one przepowiedziały, że spotkam właśnie Jego. Mężczyznę , który całkowicie zawładnął moim sercem i nie potrafiłam przestać o nim myśleć. Każdy dzień, każda godzina była czasem choć wspomnienia jego imienia. Cóż, najzwyczajniej w świecie mogę przyznać, że zakochałam się, a tarot tylko wciąż powtarzał to samo: że spotkamy się na ślubnym kobiercu. Moje uczucia z czasem zostały odwzajemnione  i wraz z Marco , to takie własnie imię nosił; zamieszkaliśmy razem na obrzeżach włoskiego morskiego miasta, jakim była Venecja. Nie miałam wątpliwości, że karty się mylą. Wszystko układało się tak jak odczytywałam w rozkładzie.

     Marco był wcieleniem mojego ideału. Rezolutny, nadzwyczaj inteligentny dwudziestocztero latek, nieco starszy ode mnie. Wysoki brunet, o ciemnych oczach i zadziornym wyrazie twarzy, zawirował moim całym światem. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, każdy dzień. Nie był Włochem. Znalazł się w słonecznej Italii przez przypadek tak samo jak ja. Przez przypadek natrafiliśmy na siebie. Przypadek chciał by był to przypadkowy wykład o demonologii, co przypadkiem nas obojga interesowało. Wiele było tych przypadków, które... przypadkowo przewidział tarot.

     Jednak nadszedł moment gdy zwątpiłam w to, co przepowiedział mi tarot. Wszystko zaczęło się sypać, dosłownie z dnia na dzień. Zaczęły się kłótnie, kłamstwa. Podejrzewałam, że on ma kogoś innego. Wracał do domu późną porą a jego koszula wtedy pachniała kobiecymi perfumami. Nie byliśmy małżeństwem, a czułam się jak zdradzana żona. Wtedy przestałam używać tarota. Pomylił się w takim stopniu, że nie potrafiłam zaufać mu ponownie. Schowałam karty na dnie szafy, zapominając o ich istnieniu. W końcu doszło do tego, że rozstaliśmy się. Moje zarzuty, jego kłamstwa spowodowały, że nie było dla nas wspólnej przyszłości. Nie przeczę, że to mnie nie bolało. Marco złamał mi serce i nie mogłam tak po prostu zapomnieć o 4 latach spędzonych u jego boku, tym bardziej, że nadal go kochałam.  Tęskniłam za tym głupkiem jak cholera. 

     W rezultacie tego wszystkiego na mojej drodze pojawił się Luciano. Sympatyczny i pogodny Włoch, który zjawił się w Venecji na wakacje u rodziny, ale został tam już na stałe. Dosłownie.. przez przypadek. Mężczyzna od początku  wykazywał zainteresowanie mną i wspierał w tych trudnych dla mnie chwilach. Nie zaciskał, nie wymuszał, ale pół roku później zaręczyliśmy się, a nasze rodziny miały zebrać się niedługi razem, w jednym gronie aby zjeść wspólni obiad weselny.

     Jednak miałam wiele wątpliwości i czułam obawę. Czy to tarot przewidział Luciano, a nie Marco? Może to ja źle odczytałam wróżbę?

     Gdy przeglądałam się w lustrze, mając na sobie białą suknie ślubną i delikatny welon wpięty we włosy, dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Dalej kochałam Marco, ale wiedząc, ze nasze drogi rozeszły się na dobre, pokochałam Luciano? Tak, jednak to nie było to samo. w duchu modliłam się o znak, o coś co przerwie tą ceremonię. Gdyby w tej chwili wybuchła wojna, nie miałabym nic przeciwko. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. A im bliżej była godzina 17, tym bardziej zżerał mnie stres.

     Już podczas samego ślubu, co jakiś czas zerkałam w stronę wielkich drzwi. Nie wiem dlaczego, ale męczyło mnie pewne przeczucie, którego nie rozumiałam. Spojrzałam na mojego przyszłego męża. Stał na przeciw mnie, uśmiechnięty, szczęśliwy, radosny. Wiedziałam, że widzi mój strach i obawę w oczach. 

     Zaczęło się. Ceremonia zaczęła się a ja wiedziałam, że wytrwam do końca, że zrobię to i odetnę się od niemiłej przeszłości. Chciałam zapomnieć a ten, który stał teraz przede mną, miał nie tylko mi w tym pomóc, ale towarzyszyć mi do końca życia, jako mój małżonek. Serce podskoczyło mi do gardła. jeszcze nigdy nie czułam takiego strachu.

     - Czy ktoś jest przeciw temu, aby tych dwojga młodych ludzi połączyło się węzłem małżeńskim? - zapytał duchowny, a po jego słowach nastąpiła długa, głucha cisza.

     Nie wiem po co się łudziłam. Przecież on, Marcus by się tu nie zjawił. Ostatni raz więc spojrzałam w stronę drzwi, aby następnie przenieść swój wzrok na Luciano. Jego mina wskazywała na to, że wiedział o co mi chodzi. Bardzo dobrze mnie znał i zdawał sobie sprawę, że nigdy nie pokocham go tak samo, jak pokochałam Marcusa.

     - Tak więc...

     - Przerwać tą ceremonie! - nagle, niczym huragan, ktoś otworzył drzwi kościoła na oścież.

     Jasne promienie słońca rozświetliły całą salę, a gdy oczy przyzwyczaiły się do tej oślepiającej łuny, wszyscy ujrzeli męską sylwetkę, a w następnej kolejności Marcusa, który zziajany wpadł do kościoła i w tej chwili szedł stanowczym krokiem w stronę ołtarza.

     - Ona nie może za niego wyjść - zakomunikował.

     Luciano nie był zaskoczony tym faktem. wyglądał na nadzwyczaj spokojnego i wcale nie zaprotestował, kiedy ze łzami w oczach rzuciłam się Marcusowi na szyję a on ucałował mnie czule. Po czym dodał prawie szeptem:

     - Wyjdziesz za mnie? Tu i teraz?

     - Tak - zgodziłam się bezzwłocznie.

     Dzwony weselne zabiły radośnie. Organista zagrał marsz, a wszyscy radowali się. Marcus praktycznie wyniósł mnie z kościoła na własnych rękach. Moje serce się cieszyło, ja się cieszyłam. Byłam szczęśliwa, że Luciano poinformował o naszym niedoszłym ślubie Marco. Dzięki niemu nie popełniłam głupstwa i wyszłam za mąż za odpowiedniego człowieka. 

     Moja wróżba sprawdziła się. Tarot nie kłamał ani razu, to tylko ja nie odczytałam całego rozkładu. Teraz gdy siedzę przy kominku, a nasza sześcioletnie córka Aleksandra bawi się ze swoim ojcem pluszowym misiem, wiem że cokolwiek by się wtedy stało, prędzej czy później drogi moje i Marco znów by połączył los i zostalibyśmy razem do końca życia. 

środa, 5 marca 2014

Koniec świata, moi państwo


Witam wszystkich po tej długiej przerwie,
Nie pisałam bo wena uciekła mi i musiałam jej szukać w Stmilowym lesie, i co prawda dalej jej nie mam, ale udało mi się (po długim podróżowaniu między lekarzami i poligonami wojskowymi - przygotowuje się na wojnę z Ruskimi) wyskrobać takie oto opowiadanko o pewnym osobniku, płci męskiej, który chodzi w berecie i moro. Użyczył mi swego jakże wyszukanego imienia i tak oto powstało to:

     Dawno, dawno temu, przed kilkoma dniami nastał piękny dzionek z pustym niebem pełnym chmur. Był to piątek i jak na początek tygodnia przystało, żagańskie ptaszki śpiewały radośnie swój marsz pogrzebowy przed koszarami wojskowymi niedaleko granicy niemieckiej a mały, włochaty rudy osobnik przemierzał poligon. Lisek przysiadł na moment i oglądał piękny wschód słońca, odbijający się w oknach tutejszych budynków. Była chwila przed piątą i jak zapewne sobie pomyśleliście, była to bardzo wczesna godzina, więc większość oddziału jeszcze twardo spała w swoich łóżkach. Również nasz główny bohater, Eustachy, pogrążony był w głębokim śnie.

Podczas gdy nasz wyżej wspomniany jegomość, przewracał się na drugi bok, a na zegarku przeskoczyła minutka, w całym pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk alarmu. W jednej chwili wszyscy żołnierze stacjonujący w jednostce wojska polskiego w Żaganiu, przybrała swoje lekkie buty, zwane potocznie glanami i lekkie, zwiewne koszule mundurowe, zwane również przez nich „pelerynką niewidką”; po czym zebrali się się na zbiórkę przed budynkiem.

- Baczność! - zawołał jeden z żołnierzy, a wszyscy, no prawie wszyscy, natychmiastowo wyprostowali się.

Kapitan Eustachy przemaszerował pomiędzy szeregami, dokładnie penetrując oddział swoimi rozbieganymi oczętami. Co jak co, może i każde z jego oczu było skierowane w przeciwną stronę, ale wszyscy i tak uważali go za bardzo mądrego i uczciwego człowieka.


- A cóż to? - brwi kapitana podniosły się, kiedy ujrzał zasapaną dziewoję, która ledwo co trzymała się na nogach.

- Melduję kapitanie, że widzę górę lodową! - zasalutowała dziewczyna.

- Weźmy suszarki! - wydarł się młody Włoch.

- Melduję, że nie mamy suszarek!

- Nie, to nic nie da – stwierdził chłopak, patrząc na swoją zapalniczkę.

- Utoniemy!

- To skaczemy! Trzeba sie ewakuować!

- Ale ja nie umiem pływać!

- To odlecimy – zawołał chłopak i wskazał na drabinę do helikoptera, który prowadził tygrys.

W tym też momencie Kapitan Eustachy wykonał klasycznego facepalma i stwierdził, że już nic go nie zdziwi.