Muzyka

środa, 12 lutego 2014

Poke 3 - Sara?

     Szliśmy z Garym leśną drogą, a jedynym światłem na tym pustkowiu był Umbreon. Rozświetlał nam drogę a Glaceon maskował ślady za nami, gdyby przypadkiem Team Magma zechcieli wyruszyć za nami wyruszyć – a zrobią to na pewno. Tak na prawdę nie wiedziałam gdzie idziemy, ale jednego byłam pewna – bez Gary'ego zaraz zgubię się w tym świecie i nie będę potrafiła nic zrobić.


- Musisz zakryć uniform Magmy, przez niego mogą szybko nas namierzyć – brunet odezwał się w pewnym momencie i podał mi swój biały fartuch – Załóż go, nikt nie może wiedzieć kim byłaś. Jak tylko znajdziemy resztę znajdziemy ci coś lepszego.

- Resztę? - powtórzyłam zdziwiona, zapinając białe guzki.

- Zanim Rockeci mnie uprowadzili podróżowałem z dwojgiem przyjaciół – wyjaśnił – Ich pokemony, wszystkie pokemony zostały zabrane razem ze mną. Został im tylko Pikachu – tutaj jakby spochmurniał – Mam nadzieję, że był na tyle silny, aby ochronić ich obojga.

- Nie martw się, Gary – położyłam dłoń na jego ramieniu – Zapewniam cię, że dadzą radę.

Przypuszczałam kim mogą być jego towarzysze. Ash Ketchum z Palet Town, właściciel jednego unikalnego Pikachu w całym świecie pokemonów. Jednak z wykminieniem drugiej postaci nie było już tak łatwo. Brock? Misty? A może Down? Nie, nie miałam zielonego pojęcia. Ale nic nie mogłam powiedzieć na ten temat, żadnych domysłów, kompletnie nic. Jednak wiedziałam, że jeśli to Ash to na pewno sobie spokojnie poradzą i wyjdą z opresji. Martwiło mnie tylko to, że jakimś cudem Teamowi Rocker udało sie schwytać tyle pokemonów i żadnemu z nich nie udało się wydostać.

- Mam taką nadzieję, bo widzisz... - jego słowa przerwał dzwonek, wydobywający się z najgłębszej kieszeni jego spodni.

Chłopak w bardzo szybkim tempie wyciągnął z niej swoje Poke-łącze i uśmiechając się lekko pod nosem, przyjął połączenie:

- Gary? To ty?

- Jasne, że ja. Gdzie jesteście?

- Rano będziemy w Slateport. Chłopie, wszędzie cię szukamy!

- Spokojnie, nie macie się co martwić. Myślę, że w takim tempie naszego marszu jutro się spotkamy, ale za miastem.

- Mamy taką nadzieję. Na razie, Gary.

- Pa.

Brunet z coraz większym uśmiechem na twarzy rozmawiał ze swoimi przyjaciółmi. Z tego co zrozumiałam mieliśmy spotkać się niedaleko miasta Slateport. W sumie było mi to obojętne dokąd się udamy, byle jak najdalej od Teamu Magma. Jednak nie wiedziałam jaka będzie reakcja towarzyszy Gary'ego gdy ujrzą, że pod tym białym fartuchem noszę uniform Magmy. Nie wiem, ale gary pewnie im wszystko wytłumaczy. Nie pytałam więc o nic ani nie dociekałam kim są jego przyjaciele, bo zapewne i tak ich znałam. Mimo wszystko miałam dziwne przeczucie, które nakazywało mi wyruszyć w podróż, nawet samotną po to aby odnaleźć Giratinę i wrócić do domu. Może i zawsze marzyłam o tym aby znaleźć się w świecie pokemonów, ale jednak moje miejsce było gdzie indziej. W świecie, w wymiarze, z którego pochodzę, a nie tutaj, który zawsze oglądałam w telewizji jako bajkowy świat dla Otaku. Wręcz wymarzone miejsce dla każdego pokemaniaka, ale jednak nie dla mnie.

- Dasz radę iść całą noc? - zapytał Gary, a ja przytaknęłam tylko bez słowa i przyspieszyłam aby dorównać mu tempa.

Całe niebo zakrywały chmury i niemalże nie było widać żadnej, najmniejszej gwiazdy. Wszystko to sprawiało, że ta noc była nadzwyczaj, ciemna i mroczna. Odkąd pamiętam bałam się ciemności, ale tym razem byłam na to obojętna. Nie wiem dlaczego, ale nie przeszkadzał mi mrok panujący wszem i wobec. Może to przez obecność Umbreona? Mojego Glaceona? A może i samego Gary'ego?

Do wyznaczonego miejsca spotkania doszliśmy jeszcze przed świtem. Nasze pokemony wróciły do swoich pokabolli. I teraz tylko wyczekiwaliśmy na ich przyjście.

- Powiedz mi.. skąd znasz Shinji'ego (japońskie imie Paula, podane w opowiadaniu na potrzeby... opowiadania) – zapytał brunet siadając na dość sporym kamieniu.

- Em... - zawahałam się, nie mogłam mu przecież powiedzieć tego skąd to wiem, znowu kłamstwo za bardzo nie wchodziło w rolę, bo cokolwiek powiedziałam mogło przeciwstawić się mi w późniejszym czasie. To musiało być coś, czego sam Shinji, na wypadek ewentualnego spotkanie, nie mógłby pamiętać ze swojego wczesnego dzieciństwa. Ale z drugiej strony czy gdy był mały, mówił, że wszystko jest żałosne? Nie mając jakiegoś dobrego planu i pod wpływem nerwów odpowiedziałam po prostu: - Wiem i tyle.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem i już miał zarzucić jeden z tych swoich dziwnych stwierdzeń, gdy usłyszeliśmy radosny dziewczęcy pisk i zaraz na jego szyi uwiesiła się szczupła blondzia z Pikachu na ramieniu i wielkim zacieszem na twarzy. Ubrana była w kwiecistą biało-różową koszulkę i niebieską spódniczkę. Zaraz za nią ujrzałam młodego chłopaka o fioletowych włosach i tym wiecznym grymasie na twarzy, którego tak dobrze znałam a jednocześnie nigdy nie lubiłam. Shinji, stał tu i teraz, we własnej osobie. Tylko kim była ta...

- Oh, Gary, Gary, Gareczku, jakie to szczęście, że nic ci nie jest. Mam nadzieję, że ci Rockeci nic ci nie zrobili. Matuchno, co ja bym wtedy zrobiła?! - blondynka nadawała jak katarynka a ja stałam jak słup soli wpatrując się w tej dziwny i dotąd mi nieznany obrazek.

- Już, dobrze, dobrze – brunet cmoknął ją w policzek i odsunął na moment od siebie aby wstać z kamienia, spojrzał na mnie – Saro, Shinji poznajcie Sakurę, Sakuro to moi towarzysze podróży, moja dziewczyna Sara i Shinji.

Stałam jak wryta nie wiedząc co powiedzieć. Zamurowało mnie kompletnie. Może nie chodziło tutaj o sam fakt tego, że nigdy wcześniej nie widziałam tej całej Sary na oczy, ale fakt, że była ona dziewczyną Gary'ego wręcz zmroził mi krew w żyłach. Może dlatego, że całkiem się tego nie spodziewałam i było to dla mnie czymś nierealny bo nie widziałam jej w serialu, może właśnie dlatego – innego wytłumaczenia nie znałam.



Imię Sara wzięło się stąd  Sara kobieta jest genialna a jej arty z poków jeszcze bardziej. To właśnie dzięki niej wpadłam na kilka dodatkowych pomysłów do tego opowiadanka. 

wtorek, 11 lutego 2014

Poke 2 - Dlaczego to zrobiłam?

     Stałam tak chwilę jak oszołomiona wpatrując się w jego zielone oczy, gdzie dostrzegłam iskierki, tańczące złowrogo a zarazem tajemniczo. Wydoroślał. Nie był już jedenastolatkiem szukającym przygód w wielkim świecie pokemonów. Nie, nie wiedzieliśmy wszystkiego o świecie pokemonów, nie wszystko było pokazane w anime, to nie ten czas. Otaku nie znają takich postaci, nie takich, jak ja poznam.

Gary przyglądał mi się dłuższą chwilę w milczeniu, tak jakby chciał dostrzec we mnie kogoś, kogo znał od dawien dawna. Usiłowałam nie dać po sobie poznać, że jestem zdezorientowana, a na mojej twarzy rozkwitł ten klasyczny pokerface. W końcu jednak chłopak dał spokój i na odchodnym westchnął głęboko. Usiadł na karimacie, która leżała pod ścianą i oparł się o zimne kafelki.

- Nie wiem nic o planach Team Rocket – powiedział spokojnie i zaczął się bawić swoim pokebollem.

- Wiem – odpowiedziałam krótko, po raz kolejny.

- Porwali mnie gdy badałem stado Pikachu w regionie Hoen, to dość niespotykany widok. Stwierdzili, że sokoro jestem wnukiem profesora Oak'a i sam zajmuje się badaniami nad pokemonami, to jestem w stanie dla nich pracować – tutaj nagle przerwał i głośno przełknął ślinę, a w jego oku zakręciła się łza – zabili... zabili je wszystkie... został mi tylko jeden...

- Przykro mi – powiedziałam cicho i usiadłam pod ścianą, przy celi Gary'ego.

- Przykro – prychnął jak kot, któremu chce się odebrać miskę mleka i jego oczy zatrzymały się na pokebollu – Ty pewnie nie zdajesz sobie sprawy w co się wkopałaś, zakładając uniform jednego z Teamów, to trochę żałosne...

- To Paul zawsze mówił, że coś jest żałosne – burknęłam ale szybko zdałam sobie sprawę, że przecież Gary nie ma zielonego pojęcia skąd jestem i ile rzeczy wiem na ich temat; tak też nie zdziwił mnie fakt iż wręcz poderwał się z karimaty i znalazł się przy kratach.

- Znasz Paula?! - zapytał z błyskiem w oku, a ja niemalże przewróciłam się na podłogę.

Czekał na odpowiedź, a ja nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. To nie miałoby sensu gdybym już w pierwszym spotkaniu wyjawiła mu wszystkie informacje o mnie. Przez myśl natychmiast przeszło mi kilka pomysłów na wybrnięcie z tej sytuacji, ale żaden nie był na tyle dobry, żeby Gary mi w to uwierzył. Wstałam więc w ziemi, otrzepałam czerwony uniform, ale na moje kolejne nieszczęście pokeboll mojego Glaceona, wypadł mi z kieszeni i uderzył o podłogę wypuszczając mojego lodowego pokemona. „Cholera” przeszło mi przez myśl „Jeśli Gary zobaczy, że nie mam pokemona, który jest typem ognistym, zacznie coś podejrzewać, a wtedy zaczną się kolejne pytania!”.

- Glaceon?! - źrenice bruneta rozszerzyły się i długą chwilę wpatrywał się w lodowego Eevee jak w obrazek, nie mogąc uwierzyć własnym oczom – Lód... w Magmie... - wydukał, ale chwilę później jakby spoważniał i jak przypuszczałam zaczęła się lawina pytań i stwierdzeń na temat tego, że to nie możliwe, ze jestem członkinią Teamu Magma – To po prostu nie możliwe, to się nie zgadza...

- Gary, posłuchaj mnie przez chwilę – przerwałam mu nagle, postanawiając, że jednak coś w tym jest i powinnam powiedzieć mu prawdę, mimo że mógł wziąć mnie za skończoną idiotkę, a to że nazwałam go po imieniu mogło być już przejawem tego, że coś mniej więcej o nich wszystkich wiem, czego teoretycznie nie powinnam widzieć.

Usiadł z powrotem na karimacie i przeczesał włosy dłonią, ja przycupnęłam przy kratach w Glaceon położył się obok nich i wpatrywał się w pokeboll chłopaka, jak w lusterko. Zaczęłam opowiadać – co prawda nie była to moja prawdziwa historia, ale musiałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji, a nie miałam zamiaru opowiadać o tym co mnie spotkało, więc skorzystałam z mojej nadzwyczajnej wyobraźni i na poczekaniu zaczęłam tworzyć historie, której główną bohaterką miała być moja postać:

- Pochodzę z regionu Sinoh. Wychowywałam się niedaleko lodowych gór, gdzie znalazłam Eevee, z resztą jak widzisz teraz Glaceona – spojrzałam na mojego pokemona, a ten chyba wyłapał o co mi chodzi bo tylko pokiwał głową – Razem z rodzicami żyliśmy w spokoju, prowadząc gospodarstwo agroturystyczne – mimo wszystko moje opowiadanie zaczęło bardzo podejrzanie upodabniać się do mojego prawdziwego życia, zawsze tak było gdy pisałam czy opisywałam jakąś historię, w pewnej części była taka jak moje życie – Jednak kiedy moi rodzice wyjechali załatwiać sprawy dotyczące ich biznesu, przepadli bez śladu a ja musiałam wynieść się do rodziny. Nie chciałam tego, nie mogłam jednak niczego innego zrobić bo nie byłam... nadal nie jestem pełnoletnia. Któregoś dnia, kiedy wraz z kuzynostwem wybrałam sie na spacer do lasu po prostu im zwiałam i natknęłam się na Team Magma. To potoczyło się bardzo szybko i nim się obejrzałam stałam przed lustrem w tym uniformie...

Gary słuchał mojej opowieści z wielką uwagą i zaciekawieniem, ale także małą niepewnością jakby wyszukiwał się w niej jakichś niezgodności i wątpliwości co do jej autentyczności. Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w podłogę. Mogłam trochę przyhamować, jednak mimo wszystko nie powinien wiedzieć o mnie zbyt dużo, tym bardziej, że prawie całość historii była prawdziwa. Nie wiedziałam przecież jak długo miałam zostać w ich świecie i czy jest w ogóle możliwość, że kiedykolwiek będę mogła się z niego wydostać. Choć perspektywa życia w świecie pokemonów odpowiadała mi bardziej niż użeranie się z pożal się boże rodzinką.

- A więc to tak – brunet zamyślił sie na moment i zaczął nerwowo chodzić po celi, ja milczałam patrząc jak końcówki jego białego fartucha falują.

Nie wiedziałam co wymyśli, ale jednego byłam w stu procentach pewna – jego plan będzie odnosił się do tego jak opuścić to miejsce i nie dać się złapać, a ja zapewne miałam mu w tym pomóc.

- Sakura, chcesz się stąd wydostać? - jednak to co usłyszałam z jego ust całkowicie zbiło mnie z nóg, skinęłam głową, a w odpowiedzi zostałam obdarowana lekkim uśmiechem i błyskiem zielonych tęczówek – W takim razie posłuchaj mnie teraz uważnie...



Od tamtej pamiętnej nocy poznania Gary'ego minął tydzień – jak z bicza strzelił. Przez ten tydzień udało mi się całkowicie zapoznać z siedzibą Teamu Magma i znałam wszystkie drogi prowadzące do około dwudziestu wyjść ewakuacyjnych. Zapoznałam się ze zwyczajami szefa i poszczególnych oddziałów, więc wiedziałam gdzie kto w jakim momencie mniej więcej będzie się znajdował i co robił. Jednak nie w tym tkwiła moje rola. Ja, Glaceon i Umbreon Gary'ego (którego mi użyczył do wykonania tego zadania) mieliśmy wywołać w całej siedzibie totalny chaos. Nie mógł być to pożar, więc postawiliśmy na saunę i dużo lodu. Chodziło o to, aby wytworzyć jak najwięcej mgły aby nikt nie zobaczył jak Gary i jak wymykamy się z kryjówki, do tego miało to wywołać niemały chaos pośród reszty członków M.

- Nic nie widzę – stwierdziłam, kiedy cała akcja zaczęła toczyć się na całego, i usiłowaliśmy z Garym znaleźć drogę do wyjścia.

- Umbreon, oświetl nam drogę – rozkazał brunet a jego jedyny już pokemon wykonał polecenie natychmiast, a jego światło rozświetliło nam drogę.

Słyszeliśmy krzyki i głośne rozmowy, domysły moich niedoszłych kompanów i szefa, który ze złości najprawdopodobniej rozwalił połowę swojego gabinetu. Wiedziałam, że pierwszym podejrzanym będzie Team Aqua, to ze sabotują ich bazę. Jednak kiedy wykluczą ich, a odkryją, że wszędzie znajdują się kawałki lodu a ich nowa dziewczynka na posyłki zniknęła wraz z „profesorkiem” będą już wiedzieli, że to moja sprawka i wyślą za mną ludzi. Więc dlaczego zdecydowałam się na to? Na ucieczkę wraz z Garym? Być może dlatego, że naprawdę zrozumiałam co jest dla mnie ważne, bo przecież tak bardzo chciałam uciec od rodziny, która trzymała mnie na smyczy, a tutaj zgodziłam się na to sama z siebie zostając w szeregach Teamu Magma.  

poniedziałek, 10 lutego 2014

Poke 1 - Team magma

     Nie mogłam uwierzyć własnym oczom – mój pluszowy Glaceon w tym momencie stał przede mną realny i prawdziwy. Jedno z moich marzeń, które zdaniem ciotki powinnam odłożyć na półkę, spełniło się. Jednak poczułam pewien niepokój związany z tym, że zostawiłam kuzynostwo w lesie. Nie żeby nie dali sobie rady, ale pewnie zauważą moją nieobecność i zaczną mnie szukać. Powiedziałam o tym, zaraz reszcie osób, która była ze mną w samochodzie.

- To nie problem – stwierdziła fioletowo-włosa zwana imieniem Nuxin – Później wyślemy kogoś od nas aby załatwił tą sprawę.

Nie dopytywałam się już więcej, widocznie Team Magma miał swoje sposoby, o których na razie wolałam nie wiedzieć. Nie wiem też, co miałabym robić w świecie pokemonów. Jeśli mnie zwerbowali, nie wspominając już o tym, że to było zwykłe porwanie; do Team Magma, zapewne powinnam posiadać pokemony typu ognistego (tak, Glaceon jest typem lodowym) i walczyć o to aby Groudon został zbudzony. Przynajmniej tyle pamiętałam z anime i gry pokemon emerald. Jednak wszystko przecież mogło się pozmieniać.

- Co ja właściwie mam robić? - zapytałam drapiąc Glaceona za uchem, gdy siedziałam na karimacie.

- Pierw musisz pojawić sie w bazie głównej Teamu Magma i musimy wszystko wyjaśnić szefowi – wyjaśnił jeden z facetów, który siedział z przodu – Później najprawdopodobniej zostaniesz wysłana na jakąś akcję.

- Ale co robi Team Magma?

- Od walki legendy wulkanu i oceanu, sporo się u nas pozmieniało. Razem z Team Aqua, choć rzadko współpracujemy, próbujemy odnaleźć trójcę Hoen. Mamy już pewne poszlaki, ale to tylko poszlaki. Jedno jest pewne, musimy uczynić to szybciej niż Team Rocket – oznajmił szef Team Magma, kiedy po dotarciu na miejsce i zapoznaniu się z resztą ogółu, poszliśmy na zebranie – Po ostatnim ataku udało nam się złapać kilku członków R. Waszym zadaniem jest wyciągnąć z nich wszystkie informację. Na tym kończę te zebranie.

Ja również chciałam odejść od stołu, przy którym siedzieliśmy, ale szef (tak, to dziwnie brzmi, teraz miałam szefa) zatrzymał mnie gestem ręki i kazał do siebie podejść Pewnie miał mi sporo do powiedzenia. Podeszłam więc do niego, a on tylko spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam błysk. Jednym sprawnym ruchem zdjął mi kaptur.

- Nux miała rację, jesteś zbyt charakterystyczna jak na akcje w terenie – stwierdził.

- Chodzi o moje włosy, mogę... - zaczęłam ale nie dane mi było dokończyć tego zdania, bo szef przerwał:

- Ale to nawet lepiej dla ciebie, nie jesteś przeszkolona do misji. Na razie będziesz wykonywać proste zlecenia.

- Na przykład?

- Zajmiesz się naszymi więźniami – odpowiedział spokojnie – Nie musisz zakładać kaptura, i tak nie będą pamiętać tego co sie tutaj działo.

- Dobrze – przytaknęłam i wraz z moim Glaceonem opuściłam sale konferencyjną.

Postanowiłam na sam początek zwiedzić całą siedzibę. Nie wiedziałam jeszcze gdzie co się znajduje i zapewne nie ogarnę tego przez najbliższe dni bo to naprawdę spore było. Ale nic lepszego do roboty na razie mi nie zostało. A pewna byłam, że w czasie zwiedzania tego kolosa na pewno znajdę miejsce gdzie znajdowali się więźniowie. Co prawda nie miałam zielonego pojęcia jak miałabym się nimi zająć, ale cóż, nie będę dyskutować z moim nowym szefem. Narzuciłam kaptur na głowę, bo przyciągałam na siebie zbyt dużą uwagę – w końcu błękitne włosy w zespole ognia nie były czymś codziennym i wraz z Glaceonem ruszyliśmy zwiedzać.

Musiałam przyznać, że znajdowało się tutaj wiele dziwnych przedmiotów, których nigdy wcześniej nigdzie nie widziałam. Maszyny, których nigdy nie nauczyłabym się obsługiwać no i te ogniste pokemony, które pomagały swoim właścicielom. Tylko mój Glaceon taki inny niż wszystkie, typ lodowy pośród ognia.

- Sakura, szukałam cię – nagle jak grzyb po deszczu stanęła przede mną ta sama kobieta, która w pewnym sensie była odpowiedzialna za moje „uprowadzenie” i wręczyła mi niebieski pokeboll – To Ice boll, na twojego Glaceona.

- Dzięki – uśmiechnęłam się i wypróbowałam ten drobny prezent.

- Z tego co mi wiadome masz zająć się naszymi więźniami – stwierdziła zamyślając się na moment – Ja wezmę to zadanie, ty zajmiesz się tylko jednym z nich. Nigdy tego nie robiłaś a musisz jakoś zacząć.

- Dobrze, nie ma problemu, co mam konkretnie zrobić i gdzie? - tym razem postanowiłam dopytać o wszystkie konkrety.

- Hmm... zejdź na sam dół, na końcu korytarza znajdziesz drzwi – tutaj wręczyła mi kartę magnetyczną – Dzięki tej karcie będziesz mogła wejść do windy na sam dół, gdzie znajdziesz cele, gdzie jest zamknięty profesor pracujący dla Team Rocket. To nim masz się zająć. Przekonaj go jakoś, żeby zdradził nam plany R.

- Zrobię wszystko co w mojej mocy – zasalutowałam i ruszyłam w stronę wskazaną mi przez Nuxin.

Nie miałam zielonego pojęcia jak miałam przekonać tego profesorka dogadania, ale przyłapałam się na tym, że już zaczęłam myśleć jak Team Magma czy Team Rocket. Od zawsze chciałam znaleźć się w świecie pokemonów, ale czy to ja miałam być tą złą? Pokręciłam przecząco głową, nie, przecież Magma chcą pokonać Rocket'ów, tych złych. Miałam mętlik w głowie, przez co pomyliłam drogę co najmniej trzy razy, ale jednak udało mi się dotrzeć do celu, za wskazówką jednego z braci Graunt.

- To na bank, tutaj – stwierdziłam cicho wchodząc tam gdzie powinna znajdować się cela z profesorkiem.

Byłam przekonana, że to jakiś stary facet w okularkach i wąsem. W białym długim kitlu i dziwnym gustem do wszystkiego. Jednak moje zdziwienie sięgło zenitu, gdy zobaczyłam, młodego chłopaka, o brąz czuprynie siedzącego w koncie swojej celi. Tak, miał biały kitel, ale nie tego sie spodziewałam. Uniósł głowę i spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczyma. Wiedziałam kim jest, skąd pochodzi, jak wyglądało jego życie, przynajmniej w części. Tylko dlaczego właśnie on?!

- Niczego nie wiem – burknął.

- Domyśliłam się sama – powiedziałam, i daje sobie rękę uciąć, że wyglądałam wtedy jak ci wszyscy źli, którzy trzymają w niewoli całkiem niewinnych ludzi.

- To po co mnie tu trzymacie? - usłyszałam w jego głosie wyrzut, miał do tego prawo.

Zmieszałam się lekko, nie wiedziałam co powiedzieć, nie miałam co powiedzieć. Nie spędziłam tu nawet jednego dnia, a co dopiero poznawać szczegółowo plany Teamu Magma. Jednak musiałam coś odpowiedzieć, bo inaczej wziąłby mnie za jakiego głąba.

- Taki jest rozkaz naszego szefa – wydukałam, i doskonale zdawałam sobie sprawę, że on wyczuł, że mówię to bez przekonania, głos mi drżał.

Chłopak wstał i podszedł do krat, utykał na prawą nogę. Zrobiło mi się strasznie głupio, mimo że mogli to zrobić Rockeci. Nie odważyłam podnieść wzroku, spojrzeć mu w oczy. Dziękowałam sobie, że chodzę w tym kapturze. Jednak nagle poczułam, że on z ciąga mi kaptur, odruchowo spojrzałam w górę. Miałam przed sobą dwoje zielonych oczu, które... przysięgłabym, że gdzieś kiedyś już je widziała i na pewno nie było to w anime.


- Nie jesteś stąd – stwierdził, a ja poczułam w duchu, że to nie jest ten sam Gary, którego znałam z anime.

Pokemon - Prolog

Nene,
Jakoś udało mi się wziąć za siebie i napisałam coś całkiem nowego. Coś co powstawało trzy dni w mojej głowie a dzisiaj wreszcie postanowiłam przelać to na komputer. Oto i ono:


     - Jak to nie ma nowego sezonu po polsku?! - wpadłam wściekła do swojego pokoju i z wielkim impetem rzuciłam sie na łóżko.

Właśnie dowiedziałam się, że zdjęli z anteny moje ulubione anime tzn. Pokemony. Moze wydać się wam to dziwne, że siedemnastoletnia dziewczyna ogląda jeszcze takie rzeczy, ale to naprawdę wciągające.

No tak, nie przedstawiła się, nazywam się Sakura – a przynajmniej pod takim imieniem znają mnie moi przyjaciele, inni otaku. Mam 17 lat i jak juz pewnie się domyśleliście jestem otaku, a najbardziej ze wszystkich uwielbiam pokemony.

- Dlaczego nie mogą puścić kolejnego sezonu w TV? – zaczęłam mamrotać pod nosem, biorąc w ręce mojego pluszowego Glaceona.

Glaceon był moim towarzyszem od co najmniej roku, kiedy udało mi się go dostać na jednym z konwentów. Od tamtej pory stał się nieodłączną częścią mojego plecaka czy torby. Zabierałam go wszędzie niczym prawdziwego pokemona. Zawsze powtarzałam, że wiele bym dała aby on był prawdziwy. Jednak jednego byłam pewna – niektóre marzenia, kiedyś trzeba będzie odstawić na półkę i wkroczyć w świat dorosłości jak zawsze mawiała moja chrzestna. Osoba dla mnie niby tak bliska a jednak daleka i nie rozumiejąca tego co mi w duszy gra.

- Hej, Sakura, idziesz z nami do lasu na trening? - nagle do mojego pokoju wpadł mój kuzyn, niby starszy o rok, a jednak różniły nas tylko cztery miesiące.

Zaraz za nim wpadła moje uchachana kuzynka ze słuchawkami na uszach i podśpiewująca piosenki jej ukochanego zespołu One Direction. Spojrzałam po nich i przytaknęłam. I tak nie miałam nic lepszego do roboty, a wyjście na świeże powietrze na pewno dobrze mi zrobi i oderwie od szarej rzeczywistości i pędzącego przed siebie świata. Spakowałam więc mój mały plecaczek, gdzie schowałam Glaceona – bo bez niego nigdzie się nie ruszam, a jest tak wielki jak puszka od coli – i wcisnęłam na nogi moje schodzone trampki, na którym pozwoliłam sobie narysować korektorem pokebolle.

Moje kuzynostwo różniło się ode mnie pod każdym względem. Młodsza kuzynka, radosna, rozpieszczona i pyskata – kiedyś była inna, szkoda, że się zmieniła. Kuzyn, starszy, wywyższający się, upierdliwy i rządzący wszystkim. Najchętniej wyprowadziłabym się od nich, ale niestety nie było to możliwe. Moi rodzice zaginęli w podróży służbowej jakieś pół roku temu i do dzisiaj nie było z nimi żadnych kontaktów. Cóż, mogła zrobić reszta mojej rodziny? Przygarnęli mnie pod swój dach. Nie mogłam nic złego powiedzieć na ich temat, przynajmniej nie na głos.

- One way or another I’m gonna see you. I’m gonna meet ya meet ya meet ya meet you. One way or another I’m gonna win you. I’m gonna get you, get you, get you, get you! - darła się moja jakże wspaniała kuzynka, kiedy całą trójką w stronę lasy za miastem.

- Przestań! - warknęłam po raz kolejny, lecz i tym razem nie mogłam jej powstrzymać przez śpiewaniem jednego z kawałków tego jej pożal się boże, zespoliku.

- Rzeczywiście, Sakura ma trochę racji, przesadzasz – stwierdził mój kuzyn.

W kwestii muzyki jaką słuchała jego siostra, mogliśmy sie zgodzić przy jednym „to jest wycie gorsze od wszystkiego”. Nie podzielał jej fascynacji – i dobrze. To jeden z jego nielicznych plusów – słucha takiej muzyki jak ja. Jednak obojgu nie podobało się moje zainteresowanie pokemonami, a przynajmniej Max nie wypowiadał sie głośno na ten temat.

W lesie było przyjemnie i chłodno, mimo panującego upału. Lekki wiaterek rozwiewał moje niebieskie włosy. Tak, niebieskie, przefarbowałam je na taki kolor ku wielkiemu zdziwieniu i bulwersowi rodziny bo „jak ty wyglądasz? Jak się w szkole pokażesz?!”. Oj wybaczcie, są wakacje, co z tego, że nie udało mi się przefarbować ich na zielono, wyszedł przepiękny błękit zmieszany z turkusem.

Kiedy dotarliśmy do miejsca celowego, którą była wielka polana w środku lasu, mogliśmy wreszcie odpocząć. No może jak sobie mogłam odpocząć, bo kuzynka zaraz wyciągnęła przenośne radyjko i kolorowe czasopisma i położyła się na kocyku z logiem Dawida Kwiatkowskiego. Max natomiast zakazał rękawy i zaczął swój codzienny trening. Ja natomiast usiadłam sobie na jednym z konarów drzew i przyglądałam się im. Domyślałam się, że zabawimy tu dość długo a ja nawet nie wzięłam nic do jedzenia prócz biszkoptów. Cóż, to na razie musiało wystarczyć.

Poczułam nagle impuls, bardzo dziwny, który kazał mi w tej chwili odejść od nich i zrobić coś na własną rękę. Tak, zdecydowanie potrzebowałam pobyć trochę sama, pospacerować po łonie natury w samotności. Tak też zeskoczyłam z pnia i poinformowawszy kuzynostwo, że idę, znikłam im z oczu w głębi lasu.

- Heh, jak cudownie – westchnęłam głęboko wciągając mojego Glaceona w plecaczka.

Nikt przecież mnie nie zobaczy, bo nikogo tu nie ma, więc nie widze problemu, aby nie wyciągać mojego pluszowego przyjaciela. Cóż, szkoda, że tylko pluszowego.

- Wiesz, Glaceon – zaczęłam swój monolog – zastanawiam się czasem co by było gdybyśmy żyli w świecie pokemonów, co byśmy wtedy robili i jakby wyglądało nasze życie. Czy szkoła i nauka byłaby taka sama jak teraz, wy wyruszalibyśmy w podróże aby zostać najlepszymi trenerami lub koordynatorami?

Nagle moje długie przemyślenia wyrażane na głos przerwał ryk silnika i stukot czegoś, co przypominało.. w sumie to nie wiem co przypominało, ale coś na pewno. Schowałam Glaceona do plecaczka i kierowana czystą ciekawością ruszyłam w stronę z której dochodziły ów dziwne dźwięki. Musiałam zachować wszystkie środki ostrożności, bo nie wiadome było kogo tak ujrzę.

- Cholera jasna! – usłyszałam głos mężczyzny, ale posiadał on jakiś dziwny akcent, którego nigdy jeszcze nie słyszałam.

- Przeklinanie nic tutaj nie da – odezwał się drugi – Zepsuł się i tyle.

Wychyliłam się zza drzewa – na całe szczęście było tak wielkie i szerokie, że bez problemu mogłam się za nim ukryć – jednak to co ujrzałam zbiło mnie z nóg. Zaniemówiłam i zapewne wyglądałam teraz jakbym zobaczyła ducha.

- To jakieś żarty – przeszło mi przez myśl.

- I jak my teraz wrócimy? Kondensator nawalił – prychnął wysoki facet, z czerwonym kapturem narzuconym na głowę.

Moje tęczówki zalśniły a na twarzy pojawił się laki uśmiech. Byłam ciekawa, kiedy ktoś obudzi mnie z tego snu, bo byłam pewna, że to co widzę, nie może być rzeczywistością. Ewentualnie kuzyn musiał dorzucić mi coś do jedzenia, bo takich schiz to ja jeszcze w życiu nie miałam.

- Kurna!

Chciałam się już wrócić do kuzynostwa, ale los chciał abym poślizgnęła się na mokrym mchu i wyjawiła tym dwóm gostkom miejsce mojej kryjówki.

- O cholera – zakląłam pod nosem, kiedy ujrzałam przed swym nosem parę czarnych buciorów i spojrzałam w górę.

Stała nade mną wysoka, szczupła kobieta o fioletowych włosach i czerwono – czarnym stroju z wielkim „M” na koszulce. Natychmiast zerwałam się na równe nogi.

- Niczego tu nie widziałaś, jasne? - prychnęła.

- Tak jest – przytaknęłam, ale nieopatrznie z mojego plecaczka wyleciał Glaceon, co od razu przykuło uwagę tych trojga.

- Co my tu mamy? - wyższy facet podniósł go i zaczął oglądając go uważnie z każdej strony – Typ lodowy, ewolucja eevee, pokemon świeży śnieg.

W tym momencie wyszarpnęłam Glaceona z jego łapy i schowałam go z powrotem do plecaczka. Najchętniej bym uciekła z tego miejsca jak najszybciej, gdzie pieprz rośnie, bo właśnie zdałam sobie sprawę, że to nie są żadne schizy ani nic z tych rzeczy. Przede mną, we własnej osobie stali przedstawiciele Team Magma, z regionu Hoen. Osoby, które przecież nie powinny istnieć.

- J-ja... - zaczęłam się jąkać, bo naprawdę nie miałam zielonego pojęcia co teraz mam powiedzieć.

Kobieta spojrzała porozumiewawczo na towarzyszów, a ci w mgnieniu oka chwycili mnie za ramiona i zaprowadzili do ich czerwonego busa.

- Spokojnie - poleciła kobieta zamykając za sobą drzwi busa – Nie masz się czego obawiać.

- Ja mam być spokojna?! To chyba uprowadzenie! - stwierdziłam energicznie gestykulując.

Pojazd ruszył i usłyszałyśmy głos jednego z tych gości:

- Kondensator naprawiony, szefowo, wracamy do domu.

- Przyjęłam – uśmiechnęła się kobieta i spojrzała w moją stronę – Zabieramy cię ze sobą, bo za dużo widziałaś, a jako że w tym wymiarze nie możemy używać pokemonów, nie mogłam wymazać ci pamięci. Jednak widzę, że mogłabyś się nam do czegoś przydać.

- W snach! - prychnęłam jak rozjuszony kocu, ale nie mogłam nic już zrobić bo bus wytworzył przed sobą jakieś dziwne pole magnetyczne i przez okienko widziałam jak krajobraz zmienia się w coś czego nie da się określić słowami.

- Przebierz się – poleciła fioletowo-włosa wręczając mi uniform Teamu Magma.

Nie sądziłam, że taki mały samochód będzie miał nawet swoją własną przebieralnię. Cóż, musiałam przyznać, że nigdy nie widziałam sie nawet w cosplay'u członka Teamu Magma, ale naprawdę dobrze na mnie leżał.

- No, witamy w szeregach Magmy...

- Sakura.

- Witamy w szeregach Magmy, Sakura – uśmiechnęła się i zarzuciła mi kaptur na głowę.

- A gdzie mój plecak? - rozejrzałam się, ale nie dostrzegłam go – Mój Glaceon...

W te słowa, jak na zawołanie, coś przewróciło mnie na podłogę i zaczęło lizać po twarzy. Kiedy otworzyłam oczy, nie mogłam uwierzyć, mimo tego, że doskonale wiedziałam, dokąd zmierzamy.

- Glaceon, ty jesteś prawdziwy – uśmiechnęłam się a mój pokemon zamerdał wesoło ogonem. Tak, właśnie zaczęła się moja przygoda w świecie pokemonów, choc jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, co mnie spotka.





W tym samym czasie gdzieś w podziemiach siedziby Teamu Rocket, młody chłopak siedział w celi i wpatrywał się w ścianę. Czekał na ratunek, ale czy on nadejdzie? Wątpliwe. Albo zgodzi się na współpracę z Giovanim albo zginie. Co wybrać? 

czwartek, 6 lutego 2014

Kminy o niczym

Witam,
Obywatele, drodzy wyborcy...
Otóż, napisałam opowiadanie na konkurs i straciłam wenę. Nie potrafię napisać nic konkretnego. A jak zaczynam, próbuje to nie wychodzi nic prócz czegoś co nawet opowiadaniem czy ffickiem nazwać nie można. Dlatego też na razie - do odwołania - wstawiać tu będę moje stare opowiadania, których do dziś jeszcze nigdzie nie publikowałam.

Mrok całkowicie spowijał to miejsce. Ludzkim wzrokiem nie można było dostrzec nawet swojej ręki wystawionej dosłownie naprzeciwko oczu. A każdy krok postawiony na kamienistej powierzchni, mógł być tym ostatnim w życiu każdego człowieka, który się tam znalazł. W gęstym powietrzu unosił się ostry i drażniący zapach siarki. Z resztą nie tylko on. Było tu COŚ jeszcze.
Lucy czuła na sobie czyjś wzrok. Wiedziała, że ktoś jeszcze prócz niej znajduje się w tym odludnym i dziwnym miejscu. Niespokojnie rozejrzała się wokół siebie. Nie zobaczyła niczego poza głęboką czernią. Dziewczyna oddychała niespokojnie. Bała się. Nie wiedziała czego. Ale czuła strach.
Jej myśli były splątane. Nawet nie był pewna gdzie obecnie się znajduje. Wszystko było dziwne. To miejsce było dziwne... i przerażające. Zamknęła oczy z nadzieją, że zaraz znajdzie się z powrotem w swoim pokoju. Nie zadziałało. Nadal stała tam, gdzie przed chwilą.
Nagle z głębi mroku dobiegło ją przerażające wołanie o pomoc. Ponownie rozejrzała się wokół siebie. Nie zobaczyła niczego ani nikogo. Bała się coraz bardziej.
Chwilę później poczuła na karku ciepły strumień powietrza. Usłyszała sapanie za swoimi plecami. Strach doszczętnie ją sparaliżował. Nie mogła się ruszyć. Znowu zamknęła oczy.
-Niech ten koszmar się wreszcie skończy – pomyślała zaciskając zęby.
Sapanie ucichło. Lucy otworzyła oczy i powoli obejrzała się za siebie. Ujrzała parę krwistych, demonicznych oczu na wysokości swoich. Nieco niżej dostrzegła śnieżnobiałe, ostre kły wysunięte z paszczy potwora. Nie miała nawet odwagi krzyknąć z przerażenia. Cichy głos w głowie, podpowiadał jej brać nogi za pas.
Kiedy dopiero demon straszliwie ryknął, Lucy postanowiła posłuchać głosu. Obróciła się i zaczęła uciekać co sił w nogach. Byle tylko przed siebie. Słyszała za sobą głośne dudnienie wydobywające się prawdopodobnie spod ogromnych łap potwora. Jej serce biło równie głośno. Adrenalina pozwalała jej biec bez wytchnienia, dopóki nie straciła gruntu pod nogami.
Runęła jak długa, na kamienną powierzchnię.
Zaledwie sekundę później demon stał nad nią. Patrzył na nią krwistymi oczami, a z jego paszcze wydobywał się ostry zapach siarki. Lucy nie widziała jego całej postaci, w tych ciemnościach nie dało się nic zobaczyć.
Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Pomyślała, że to już jej koniec. Zamknęła oczy czekając na najgorsze. Ale zamiast tego usłyszała straszliwy pisk i zobaczyła przebłysk światła. Otworzyła oczy.
Wszędzie panował półmrok. W odległości może trzydziestu - czterdziestu metrów dostrzegła dwa walczące stwory wielkości człowieka. Ten pierwszy, posiadający czarne oczy z czerwonymi źrenicami, przypominał ogromnego, płonącego ogniem, pokrytego płynną magmą lisa o trzech ogonach. Ten drugi, minimalnie mniejszy od lisa był złotookim, białym tygrysem z orlimi skrzydłami.
Oba demony walczyły zaciekle. Żaden nie dawał za wygraną i odpowiadał temu drugiemu pazurami czy zębami, z nawiązką. Ich rany bardzo szybko się regenerowały. Lucy szybko zrozumiała, że ta walka może ciągnąć się w nieskończoność. Zmieniła jednak zdanie po kilku chwilach, kiedy Lis prawie doszczętnie zmasakrował Tygrysa.
Potwór myśląc zapewne, że już po Tygrysie, zaczął biec w stronę dziewczyny, rycząc wściekle i wysuwając swoje ostre czarne pazury. Już miał na nią skoczyć, prawdopodobnie zabić, kiedy nagle zza jej pleców rozświetliło się niebieskie światło i Lis nieruchomo padł na ziemię.

Dziewczyna czuła, że to światło odbiera jej siły. Zakręciło jej się w głowie. Ostatnie co widziała to jakaś postać w białej pelerynie z kapturem na głowie, pomagająca Tygrysowi.

wtorek, 4 lutego 2014

HP - Rozdział 8 - Tajemnice Hogwartu

Lily stanęła niepewnie przed drzwiami gabinetu dyrektora. Znała hasło, które może je otworzyć, ale najwidoczniej nie mogła zdobyć się na jeszcze więcej odwagi. Wystarczy, że nie miała już sił aby schować z powrotem pod koszulę wisior z pentagramem.
-Śmiecho-rzujki – nagle usłyszała za sobą głos dyrektora a drzwi do jego gabinetu otworzyły się. - Dlaczego nie weszłaś? Przecież znasz hasło.
Lily nie odpowiedziała i weszła do gabinetu zaraz za dyrektorem. Profesor Dumbledore usiadł za swoim biurkiem i spojrzał na rudowłosą czarownice przez swoje okulary-połówki. Lily czuła jego wzrok na sobie i to jak zatrzymuje się na wisiorze z pentagramem. Dumbledore wyglądał jakby za wszelką cenę chciał ominąć tego widoku. Evans pomyślała przez chwilę, że dyrektor Hogwartu musi dużo wiedzieć na ten temat. Mimo tego nie zadawała żadnych pytań. Milczała, czekając na pierwsze słowo profesora. Ale ten najwidoczniej postanowił sobie, że to Lily ma odezwać sie pierwsza, bo milczał tak samo jak i ona.
-Proszę, zacznij – profesor Dumbledore nareszcie raczył się odezwać.
-Ale, panie profesorze, ja nie wiem... - Lily zaczęła sie jąkać, nie miała zielonego pojęcia co ma zacząć mówić.
Dumbledore wskazał jej gestem ręki krzesło na którym ma usiąść. Lily posłusznie wykonała zalecenie i dalej przerażona patrzyła na swojego dyrektora.
Czarodziej oparł ręce na biurku i wysunął szufladę. Wyciągnął z niej jakąś starą, zniszczoną książkę w ledwo trzymającej sie skurzanej okładce z wielkim złotym „H” na przodzie. Położył na biurku i posunął ją w kierunku czarownicy.
-Co to, panie profesorze? - Lily nic więcej nie mogła wydusić z siebie.
-Księga Czarów – odrzekł spokojnie dyrektor.
Lily zrobiła zaskoczona minę. O co chodziło Dumbledore'owi?
-Może zaczniemy od początku – uśmiechnął sie profesor Dumbledore, wstał od biurka i zaczął przechadzać sie po gabinecie. - Jak wiesz, dzisiejszego poranka natrafiłaś na niemiłe spotkanie z dementorem. A to wszystko skończyło się dla ciebie wizytą na skrzydle szpitalnym.
-Wiem o tym, panie profesorze – wtrąciła Lily.
-A to co widziałaś nie było snem – dodał i machnął swoją różdżką.
Z jednej z szafek wyleciało podłużne, małe, granatowe pudełeczko.
-Ale, panie profesorze, skąd pan wie co ja mogłam widzieć? O czym śnić? - rudowłosa przymrużyła oczy i zmarszczyła brwi.
Wiedziała, że Dumbledore wie bardzo dużo, ale to co jej powiedział przekraczało największe granice jakie mogła pojąć.
-Wiem więcej niż ci sie wydaje. A to co pojawiło sie podczas twojego snu, było częścią wspomnień, po które dementorzy zostali wysłani do Hogwartu – odrzekł profesor Dumbledore, ale widząc zaskoczona i zarazem pytającą minę Lily, dodał: - Historia o pięciu założycielach Hogwartu była tylko brana jako mit, bo nikt nie miał namacalnego dowodu, ze istniał taki ktoś jak Tobiasz Tigerwoods. Jednakże niedawno pewien mugol odkrył jakieś stare nagrobki w północnej Szkocji. Na jednym z nich widniał napis: „Piąty, Tobiasz Tigerwoods, założyciel”. Oczywiście pamięć już została mu wymazana, ale ci z ministerstwa chcą całej prawdy. Niektóre legendy mówią, że uczniowie Hogwartu, którzy prawo wicie powinni trafić do piątego domu mają w sobie moc przywoływania wspomnień piątego założyciela. Mogą to zrobić tylko w spotkaniu z dementorem.
-Profesorze, czy to oznacza, że... że ja nie powinnam trafić do Gryffindoru? - Lily otworzyła usta ze zdziwienia.
-Nie do końca, choć w pewnym sensie masz rację. A czy pamiętasz, co mówił Tigerwoods, kiedy tworzyli Tiarę Przydziału?
-Że w swoim domu chce mieć uczniów półkrwi i tych z mugolskich rodzin – odpowiedziała Lily, a w głowie miała coraz większy mętlik.
-Więc gdybyś nie miała być w Gryffindorze, to Tiara nie przydzieliłaby cie tam, prawda? - w głowie Dumbledore było czuć jakiś podstęp, który Lily szybko znalazła:
-Ale skoro Tigerwoods został zabity przez Salazara Slytherina na rozkaz Gryffindora i wszyscy zapomnieli o tym, że Tobiasz istniał a nie był mitem, to i Tiara Przydziału zapomniała...
-Dokładnie tak – na twarzy profesora Dumbledore'a zagościł szeroki uśmiech. - Nie wiem czy sam Tobiasz chciałby aby o nim tak zapomniano, ale na pewno chciałby chronić swoich uczniów przez niebezpieczeństwem, które teraz im grozi – no i uśmiech zniknął a Dumbledore nagle z poważniał.
-Jakim niebezpieczeństwem? - serce podeszło jej do gardła.
-Ministerstwo Magii chce znaleźć ucznia w Hogwarcie, bo są pewni, że tutaj go znajdą, który byłby prawo wicie przypisany z przeznaczenia do piątego domu, ale moim zdaniem będzie lepiej jeżeli się nie dowiedzą kto nim jest. Bowiem uczeń ten będzie miał prawo do mocy jaką posiadał piąty założyciel. Do jego magii i przedmiotów, które czyniły go najpotężniejszym z założycieli Higwartu. Ministerstwu chodzi wyłącznie o to aby zgarnąć tą moc dla siebie. Posunęli się nawet do tego, że nasłali na Hogwart dementorów – Dumbledore wrócił z powrotem, usiadł za biurkiem i położył obok książki granatowe pudełko. - Oni mogą posunąć sie jeszcze dalej. Ale nie mogą się dowiedzieć, że Tigerwoods był prawdziwy. Jeżeli będą myśleć, że to mit, nikomu nie stanie sie krzywda. Nikomu nie mów o tym co zobaczyłaś i na pewno jeszcze nie jeden raz zobaczysz. Nie wolno ci. Nikomu nie wolno.
-Profesorze, a ta księga? - zapytała Lily, ale jej spojrzenie zatrzymało się na podłużnym pudełku.
-To Księga Czarów. Księga pisana przez założycieli Hogwartu. Jeden cały rozdział jest pusty. Jeżeli mam rację, jest to rozdział Tigerwoodsa, który został wymazany z tych kartek przez resztę założycieli. Myślę, że oba magiczne przedmioty Tobiasza powinny odszyfrować puste kartki, ale tylko jeżeli znajdą sie w odpowiednich rękach. W rękach prawdziwego ucznia domu Tigerwoodsa. - Dumbledore otworzył księgę na pustych kartkach. - A ten wisior na twojej szyi to nie jest zwykły znak. To ten sam amulet, który nosił przy różdżce sam Tobiasz Tigerwoods. To dowód, że on żył, choć niewielu wie, ze to właśnie gwiazda pięcioramienna była jego znakiem. Ci z ministerstwa nie wiedzą nic. O tym również – profesor Dumbledore podniósł wieczko granatowego pudełeczka.
Oczom Lily ukazała się czarna, gładko lakierowana, czarna różdżka. Dokładnie ta sama, którą widziała we śnie. Mimo iż była prawie pewna, ze to różdżka Tobiasza, musiała sie jednak upewnić:
-Czy to różdżka piątego założyciela?
-Tak.
-Jak się tu znalazła? Przecież zniknęła razem z wisiorem, kiedy został zamordowany – Lily raz patrzyła na dyrektora to raz na czarną różdżkę.
-Znalazła sie tu tak samo, jak ten wisior na twojej szyi – odrzekł tajemniczo profesor Dumbledore – Znalazła się tu w magiczny sposób nie cały miesiąc temu. Wypadła zza obrazu przedstawiającego czterech założycieli Hogwartu, choć w tamtym momencie na obrazie było ich pięciu.
Lily nie wiedziała co ma odpowiedzieć, więc milczała dalej wpatrując sie w różdżkę piątego założyciela swoimi zielonymi oczami, które teraz błyszczały jakimś dziwnym światłem.
-Weź ją – powiedział nagle Dumbledore.
-Słucham?! - Lily była zaskoczona.
-Weź ją – powtórzył dyrektor. - Jeżeli mam rację, to właśnie ty jesteś tą, która prawo wicie należy do piątego domu.
Lily niepewnie złapała za trzonek czarnej różdżki prawą ręką. Przeszedł ją lodowaty ale przyjemny dreszcz, tak jak to było u Olivandera, kiedy kupiła swoja pierwsza różdżkę. Wisior, który miała na szyi odpiął sie i samoczynnie zawiązał sie na trzonku czarnej różdżki.
-Miałem rację – powiedział Dumbledore spokojnym tonem.
-Niesamowite – wyszeptała Lily.
-Słyszałem to samo od ciebie, kiedy czytałaś list z Hogwartu – uśmiechnął sie dyrektor. - Weź ze sobą tą księgę, mi do niczego sie nie przyda, a ty powinnaś wgłębić sie w tajniki magii Tigerwoodsa. Mam nadzieję, ze dasz sobie radę.
Lali wstała z krzesła, schowała różdżkę i wzięła księgę. Skierowała sie w stronę wyjścia.
-Nie mówi nic nikomu. Dementorzy czają się wszędzie.
-Dobrze.
-Nawet Severus nie może sie o tym dowiedzieć – dodał.
-A kiedy będą pytać dlaczego mam inna różdżkę? - Lily jeszcze raz odwróciła sie w stronę profesora.
-Stara ci sie połamała a nową zamówiłaś – odrzekł Dumbledore a Lily zniknęła w drzwiach.
Czarownica wróciła do swojego dormitorium. Wszyscy z jej pokoju spali. Przygotowała sie do spania. Ale że śpiąca wcale nie była to postanowiła wypróbować nową różdżkę. Przykryła sie kołdrą i otworzyła księgę na pierwszej lepszej przypadkowej pustej stronie.
-Lumos.
Na końcu różdżki zapaliło sie światełko oświetlając białe kartki. Pomyślała przez chwile jakie zaklęcie odszyfrowałoby to co napisał Tobiasz Tigerwoods.
-Cryptos.
Światło na końcu różdżki na moment zgasło a gdy ponownie się zapaliło, kartki w księdze były zapełnione pismem i obrazami Hogwartu. Zaczęła cicho czytać:
-Dormitoria mojego domu znajdują się na trzecim pietrze Hogwartu. Aby do nich wejść należy zagrać na harfie, której odpowiednie dźwięki otwierają klapę. Następnie trzeba rozegrać partię szachów czarodziejów. Dalej bez przeszkód możne wejść do dormitorium Tigerwoods. Przecież trzecie piętro jest zakazane... może to właśnie dlatego – Lily czytała dalej. - Do mojego domu trafiają przeważnie czarownice i czarodzieje mugolskiego pochodzenia. Żadko co ktoś jest półkrwi, a o czarodziejach czystej krwi to już nawet nie wspomnę.
Lily zasnęła około godziny drugiej w nocy. Obudziła się dopiero wtedy, kiedy Mary z samego rana zaczęła nią potrząsać.
- Lily, obudź się! - wrzeszczała jej wprost do ucha. - Lily!
Rudowłosa tego poranka czuła się wręcz wspaniale. Schowała Księgę Hogwartu pod poduszkę. Nie miała najmniejszego zamiaru mówić komukolwiek o tym co wydarzyło się wczoraj w gabinecie profesora Dumbledore'a. Ciągle miała w pamięci słowa dyrektora o tym, że została wybrana. Zapomniała o tym dopiero wtedy, kiedy na korytarzu spotkała Severusa.
- Cześć Lily. Co takiego chciał od Ciebie Dumbledore? - zapytał na samym wstępie Snape.

- Chodziło o dementorów. Nic takiego – Lily uśmiechnęła się tajemniczo, Severus wiedział, że nic więcej od niej nie wyciągnie.

HP - Rozdział 7 - A wiec było 5 domów

Nadeszła jesień. Liście zżółkły i powoli zaczęły spadać z drzew. Robiło się również coraz zimniej, a słońce zachodziło trochę wcześniej. Lekcje w Hogwarcie robiły się już coraz bardziej nudniejsze i monotonne. No może z wyjątkiem Obrony przed Czarną Magią i Eliksirów, które Lily i Severus wręcz uwielbiali. Hagrid powiedział Dumbledore'owi o hipogryfie, który teraz zamieszkał obok jego chatki w wielkiej, drewnianej budzie.
-Lily! Lily, wstawaj! Jest już prawie dziewiąta! Spóźnimy się na Obronę przed Czarną Magią! - Mary zaczęła budzić przyjaciółkę.
Lily zaspana usiadła na łóżku i przetarła oczy. Sięgnęła za swoją różdżkę, która leżała na szafce nocnej i machnęła nią. W mgnieniu oka była gotowa do lekcji. Ubrana, uczesana, trochę śpiąca wyszła razem z przyjaciółką i skierowała się do klasy.
Do lekcji zostało jeszcze jakieś dziesięć minut, a mimo tego Xenio stał pod klasą wyprostowane i gotowy do lekcji. Jak to zawsze on. Lily musiała przyznać, tak samo jak każdy inny uczeń, że Ksenofilius Lovegood bardzo sie zmienił. Nigdy nie lubił Obrony przed Czarną Magią ale odkąd uczy jej Megan, stał sie niemal prymusem z tego przedmiotu.
-Co o tym myślisz, Lily? - zapytała w pewnym momencie Mary bardzo cicho, tak aby tylko rudowłosa ją usłyszała.
-Ale o czym? - zapytała Lily przecierając oczy.
-No o naszym Xeniu? - Mary powiedziała to takim tonem jakby to wszystko było oczywiste i spojrzała srogo na przyjaciółkę.
-Co mam myśleć? Nie za bardzo cię rozumiem, Mary – Lily wyglądała jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie konfuzji. Tego dnia jakoś tak dziwnie się czuła, nie potrafiła tego określić.
-Zakochał nam sie chłopak. I to w nauczycielce – uśmiechnęła się dziewczyna.
-Jaka to dla nas nauczycielka. Zaledwie pięć lat starsza od nas – odrzekła Lily resztka sił.
Rudowłosa strasznie pobladła. Oparła sie jedna ręką o ścianę i osunęła sie na ziemię. Zemdlała.
Jakiś mężczyzna w zielono-srebrzystej szacie przechadzał się niespokojnie po gabinecie dyrektora Hogwartu. Jego wężowe oczy błądziły po obrazach wiszących na ścianach. Na jednej ze ścian wisiało pięć herbów: pierwszy w kolorach szkarłatu ze złotym lwem – Gryffindor, drugi niebiesko-srebrny z brązowym krukiem – Ravenclaw, trzeci złoty z czernią i borsukiem – Hufflepuff, czwarty zielono-srebrzysty z wężem - Slytherin, oraz piąty biało-złoty z białym tygrysem w tle – Tigerwoods.
Na drewnianej półce stał szpiczasty, skurzany kapelusz, który nagle poruszył się i powiedział do mężczyzny:
-Nie denerwuj się, Salazarze. Reszta założycieli zaraz sie zjawi.
-Milcz kapeluszu! - warknął Slytherin.
Kapelusz zamilkł i jakby skamieniał po słowach czarodzieja. Slytherin przystanął na moment przed swoim herbem i wyciągnął w jego stronę dłoń, po czym zaraz ją cofnął. Być może dlatego, że rękaw lewej ręki osunął sie lekko i pokazał krwawy znak węża i czaszki na przedramieniu.
-Oni całkowicie mnie nie rozumieją. Czarodzieje czystej krwi. To w ich rękach spoczywa największa magiczne odpowiedzialność. Półkrwi mieli po prostu pecha do rodziców, ale nie są pełni. A szlamy... - mruknął do siebie z lekkim obrzydzeniem, kiedy wypowiadał ostatnie słowa. - A szlamy... nie powinny w ogóle wiedzieć o naszym świecie! - i machnął ręką zwalając wazon z szafki, który od razu tylko po zetknięciu z ziemią rozsypał sie na kawałki.
-Salazarze – powiedział wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o rudych włosach w żółto-szkarłatnej szacie, który wszedł do gabinetu dyrektora wraz z dwiema czarownicami i jednym czarodziejem.
Był to bowiem Gordryk Gryffindor we własnej osobie wraz z Helgą Hufflepuff, Raveną Ravenclaw i tym piątym założycielem – Tobiaszem Tigerwoodsem.
Slytherin wyciągnął swą ciemnozieloną różdżkę z wygrawerowanym wężem na trzonku i machnął nią w stronę zniszczonego wazonu – Reparo! - i wazon z powrotem wrócił do swojej normalnej postaci.
-Nareszcie – mruknął, a jego mowa podobna była do mowy wężów.
-Po co nas tu wezwałeś, Slytherinie? - zapytała Ravena, a największy kryształ w jej srebrnym diademie błysnął niebieskim światłem.
-Cóż, chodzi mi o to, że przemyślałem cała sprawę. Chciałbym wrócić do Hogwartu. Będę dalej opiekunem mojego domu – odrzekł Slytherin a jego wyraz twarzy nie zmienił sie nawet na sekundę.
-Nic więcej nie chcesz? - zapytał zdziwiony Gryffindor.
-Nie... Tylko to, aby do mojego domu, Slytherinu trafiali sami czarodzieje czystej krwi, ci najbardziej ambitni, którzy zasługują na szacunek – wężowe oczy Slytherina zrobiły się wąskie i zatrzymały się na czterech założycielach.
-Ale jak to zrobimy? Każdy z nas chce nauczać innych czarodziejów i czarownice. A jest aż pięć domów w Hogwarcie – wtrąciła Helga Huflepuff.
-Nie martwcie sie o to, moi drodzy – Tobiasz podszedł do drewnianej półki i zdjął z niej stary skurzany kapelusz, który wcześniej odezwał się do Salazara. Położył go na stoliku wokół którego stali. - Wyciągnijcie swoje różdżki. Damy temu kapeluszowi moc, dzięki której będzie przydzielał nowych uczniów do odpowiedniego z pięciu domów. Będą nam również potrzebne nasze magiczne przedmioty.
Salazar zdjął z szyi dość duży wisior i położył obok kapelusza. W lewej ręce nadal trzymał swoją ciemnozieloną różdżkę. Ravena zdjęła z głowy srebrny diadem i położyła na stoliku. Zza pazuchy wyciągnęła brązową różdżkę z wygrawerowanym krukiem na trzonku. Helga przywołała zaklęciem swoją złotą czakrę, która również została położona obok kapelusza na stoliku. W lewej dłoni trzymała złotą różdżkę z borsukiem na trzonku. Gordryk ze ściany zdjął swój miecz i położył go na stoliku. Wyciągnął szkarłatną różdżkę z wygrawerowanym lwem na trzonku. Tobiasz z rękawa wysunął soją czarną, gładką różdżkę na której trzonku, na rzemyku przywiązany był mały, metalowy pentagram. Odwiązał go i położył obok kapelusza.
-Trzymajcie różdżki skierowane w kapelusz – powiedział mężczyzna – Ja zacznę zaklęcie wiązane. Każdy z nas niech później, po kolei niech wypowie jakich chce mieć uczniów.
Reszta założycieli mu przytaknęła i posłusznie skierowali swoje różdżki prosto w kapelusz, który lekko poruszył się.
-Na słońce, księżyc, gwiazdy, życie, śmierć i magię przyzywam siłę łączącą magię. My, pięcioro założycieli szkoły magii i czarodziejstwa Hogwart dziś tworzymy Tiarę Przydziału, która sprawiedliwie przydzieli naszych uczniów do jednego z domów – i spojrzał na Ravena z znak, ze ona ma zacząć, a ona od razu zrozumiała.
-Ja, Ravena Ravenclaw. W swoim domu, chcę nauczać samych mądrych czarodziejów i czarownice, nie zwracając uwagę na czystość krwi. Tych którzy potrafią myśleć logicznie i wyjść z każdej opresji używając logicznego i strategicznego myślenia. Bowiem kto ma olej w głowie, temu dość po słowie. Niech noszą nazwę Krukoni – końca jej różdżki wystrzelił niebiesko-srebrny promień przypominający kruka, który owinął sie w koło diademu i zniknął w kapeluszu.
Teraz Tobiasz spojrzał na Helgę. Ona również wiedziała co ma robić:
-Ja, Helga Hufflepuff. W swoim domu, chcę nauczać czarownice i czarodziejów wyrozumiałych, lojalnych, prawdomównych i odważnych. Nie obchodzi mnie czystość krwi. Niech noszą nazwę Puchoni – z końca jej różdżki wystrzelił złoto-czarny borsuk, który oplótł jej równie złotą czakrę i po chwili zniknął w kapeluszu.
Tym razem Tigerwoods spojrzał na Gordryka dając mu do zrozumienia, że teraz jego kolej:
-Ja, Gordryk Gryffindor. W swoim domu chcę nauczać czarownice i czarodziejów zdolnych, uczciwych i o czystym sercu. Muszą być także honorowi. Nie ważna jest dla mnie czystość krwi, bo w Gryffindorze będzie kwitnąć męstwa cnota. Niech noszą nazwę Gryfoni – z końca jego różdżki wystrzelił szkarłatny lew, który najpierw oplótł miecz Gryffindora a następnie zniknął w skurzanym kapeluszu.
Tobiasz spojrzał na Salazara, którego oczy teraz aż zabłyszczały zielonym blaskiem:
-Ja, Salazar Slytherin. W swoim domu chcę tylko czarownice i czarodziejów czystej krwi. Zdolnych, ambitnych, wiernych, przebiegłych, silnych i bystrych. Tych, którzy potrafią docenić to kim są. Niech zwą się Ślizgonami – z końca jego ciemnozielonej różdżki wystrzelił srebrny wąż i oplótł jego medalion po czym zniknął w kapeluszu.
Teraz Salazar, Helga, Gordryk i Ravena spojrzeli na Tobiasza, bo nadeszła jego kolej:
-Ja, Tobiasz Tigerwoods. W swoim domu chcę nauczać czarownice i czarodziejów z mugolskich rodzin i półkrwi. Będę ich uczył wszystkiego od podstaw, aby stali się prawdziwymi mistrzami. Liczy sie ich talent. Dlatego, że nie ważne jest to kto w jakich warunkach sie rodzi, ale kim jest i dokąd zmierza. Moi uczniowie niech zwą się Tigrami – z końca jego czarnej różdżki wystrzelił biały tygrys o złotych oczach, który przebiegł przez środek metalowego pentagramu i zniknął w skurzanym kapeluszu. - Od teraz kapelusz ten będzie zwał sie Tiarą Przydziału. Pieczętuję w tobie całą naszą daną ci magię – dodał po chwili i z każdej różdżki wystrzelił biały promień i wszyscy opuścili różdżki. - Gotowe.
Nagle scena zmieniła się.
Tobiasz Tigerwoods leżał pod drzewem w Zakazanym Lesie. W jego stronę były skierowane cztery różdżki założycieli Hogwartu. Tobiasz pozbawiony był swojej różdżki, leżała półtora metra od niego a wisior z pentagramem miał na szyi. Na jego twarzy malowało sie przerażenie.
-Przyznaj się! To ty otworzyłeś Komnatę Tajemnic – warknął Salazar.
-To co zamieszkuje komnatę, zabiło ponad pięćdziesiąt uczniów mugolskiego pochodzenia – dodała wściekła Ravena.
-Komnatę może otworzyć tylko czarodziej wężoustny. Ja nim nie jestem. Ale Salazar... - głos Tobiasza miał w sobie panikę.
-Salazar przysięgał na własne życie, że to nie on ją otworzył. Gdyby kłamał nie stałby tu przed tobą. Ty byłeś drugą osobą, która wiedziała gdzie ta komnata się znajduję – powiedział Gryffindor bardzo wkurzony.
-To musiał być jakiś uczeń. Na pewno nie ja – zapewniał ich Tigerwoods.
-Nie ma nikogo kto by mógł to zrobić! To ty ją otworzyłeś. Zdenerwowałeś bazyliszka swoim podejściem. Wydostał się z Komnaty. Prawie musiałem go zabić! - mówił wściekły Salazar.
-Niestety, Tobiaszu, ale nie mamy wyboru. Salazarze – Gryffindor skinął głową w stronę Slytherina.
-Aveda Kedavra! - syknął Slytherin a z jego różdżki wystrzelił snop zielonego światła, który ugodził Tigerwoodsa prosto w serce i metalowy pentagram, który zniknął, tak samo jak i jego różdżka.
Lily obudziła sie przerażona i usiadła na łóżku. Była w skrzydle szpitalnym i siedziała na jednym z łóżek. Zimny pot spływał po jej czole i ciarki przeszły jej po plecach. Na szyi poczuła zimny, cienki pasek. Miała zawieszony jakiś, który był pod biała koszula od szaty. Bała się go nawet wyjąć. Przecież nie miała go wcześniej.
-Nareszcie sie obudziłaś – usłyszała znajomy głos.
Na krześle obok łóżka siedział Snape. Wyglądał na ucieszonego pobudką dziewczyny.
-Co sie stało? - zapytała przerażona, nie mogąc zapomnieć tego co widziała we śnie.
-Z tego co mówiła mi Mary, to zemdlałaś przed lekcją Obroną przed Czarna Magią – odrzekł Severus. - To przez dementora.
-Dementora? - powtórzyła zdziwiona Lily.
-Dumbledore mówił, że sie zjawią w tym roku szkolnym. A ty akurat trafiłaś na jednego z nich – wyjaśnił Severus. - Ale teraz już jest wszystko dobrze, prawda?
-Tak, tak – przytaknęła Lily, ale jej ton wskazywał całkiem na co innego; widząc pytający wzrok Severusa zaczęła inny temat:
-Dzisiaj wybierają reprezentantów domów podczas kolacji...
-No tak – zgodził sie z nią Severus. - A kolacja już za niecałą godzinę.
Pani Pomfey pozwoliła Lily opuścić skrzydło szpitalne i rudowłosa wraz z Severusam poszła w stronę Wielkiej Sali. Lily nie odzywała się przez dłuższy czas. Nie wiedziała co ma myśleć o tym co zobaczyła we śnie. Nie mogła uwierzyć, a inne fakty z historii Hogwartu, które znała nie trzymały się całości. Nikt nigdy nie mówił w szkole o tym, żeby istniał kiedyś piąty dom. A jeżeli by nawet istniał, to gdzie znajdowały by sie jego dormitoria.
-Coś cię gryzie, Lily? - zapytał zatroskany Severus, zaczął martwić się o Evans.
-Nie ważne, Sev. To nie twoje sprawa – odrzekła Lily, a po jej policzku spłynęła łza.
Nie chciał mówić Severusowi niczego co zobaczyła. Wolała porozmawiać o tym najpierw z profesorem Dumbledore'em. On powinien pierwszy sie o tym dowiedzieć. A może wie o tym, że powinien być w Hogwarcie jeszcze jeden dom. I czym jest ta cała Komnata Tajemnic? Jaki bazyliszek?
-Lily, przecież wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko – powiedział Severus, kładąc dłoń na jej ramieniu.
-Ale to nie jest takie proste. Powiem ci gdy nadejdzie czas, dobrze? - Lily przystanęła na moment.
Stała teraz prosto przed Severusem. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Widziała przed sobą tylko czarne tęczówki. Severus wytarł jej łzy białą chusteczką. Lily, od kąt sie obudziła, czuła w sercu straszliwy ból, taki jakby ktoś wbił jej tam nóż, dokładnie w miejscu, gdzie Tobiasz Tigerwoods miał pentagram na wisiorku. Dlatego też bała się zobaczyć jaki jest ten wisiorek, który wziął sie nie wiadomo z kąt i nie wiadomo po co. Postanowiła, że to na razie pozostanie jej sekretem, a jeżeli ten wisiorek okaże się tym, który miał Tigerwoods, pójdzie do dyrektora.
-Lily – powiedział Severus mrużąc oczy – Lily.
Dziewczyna zamyśliła się chwilę.
-Przepraszam – odpowiedziała i odsunęła sie od chłopaka i oboje dalej poszli do Wielkiej Sali.
Lily milczała aż do końca drogi. Dopiero przy wejściu pożegnała się z Severusem i pocałowała go w policzek.
James widząc to zrobił się cały czerwony na twarzy, a widelec który trzymał w ręku wygiął się w łuk.
-James – Syriusz wyglądał na zaniepokojonego.
-Ani słowa – warknął Potter. - Niech ja tylko Smarka spotkam na osobności. Ja już mu pokażę.
Wielka Sala tego wieczoru udekorowana była dyniami i różnymi Halloweenowymi stroikami. Trudno było nie wpaść w klimaty tego wieczora.
Lily bez słowa usiadła obok przyjaciółki. Mary spojrzała na nią bardzo badawczym wzrokiem a jej oczy błysnęły tajemniczym światłem.
-I jak sie czujesz? Miałaś groźne spotkanie z dementorem – powiedziała.
-Już w miarę dobrze – odrzekła spokojnie Lily.
Dumbledore wstał i zaczął swoją codzienną mowę. Tym razem oczywiście miała być trochę dłuższa, bo w szkole pojawili sie dementorzy.
-Mam dla was dobrą i zła wiadomość. Dobra jest taka, że są już wyniki i zaraz sie dowiecie kto będzie reprezentować dany dom a pierwszy pojedynek, jeżeli można tak to nazwać, odbędzie sie jeszcze przed nowym rokiem. Zła jest taka, że dementorzy są już w naszej szkole. Potwierdzić to może dzisiejszy wypadek z jedną z uczennic. Proszę ją także o to aby zjawiła sie po kolacji w moim gabinecie – powiedział dyrektor. - Jak skończycie jeść ogłoszę wyniki głosowania – po czym usiadła a na stołach pojawiło sie jedzenie, które zniknęło tego wieczoru podejrzanie szybko. Tak samo jak i deser. Więc wstał ponownie i zaczął mówić: - A więc zacznijmy od tego, że głosowaliście już prawie dwa całe miesiące. A teraz nareszcie poznacie swoich reprezentantów. Z każdego domu wyczytam jedna osobę, która wyjdzie na środek. To ona zostanie reprezentantem. Zaczynam: Ravenclaw Ksenofilius Lovegood – prefekt Krukonów wstał od stołu i pomaszerował na środek sali. - Hufflepuff Amos Diggory – prefekt Puchonów również dumnie wyszedł na środek sali. - Gryffindor Syriusz Black – Syriusz zaskoczony był tym wynikiem, ale wstał od stołu i pomaszerował na środek sali do reszty. - I Slytherin – zakomunikował Dumbledore, a w sali zapadła cisza. Dumbledore odchrząknął i wreszcie powiedział: - Severus Snape.
Wszystkie cztery stoły zwróciły sie w stronę zakłopotanego Severusa. On był jeszcze bardzie zdziwiony swoja wygraną niż Syriusz minutę temu. Ale nie miał innego wyboru wstał od stołu i podszedł szybko do reszty reprezentantów.
-Jakim cudem to sie stało? - mruknął James.
-Nie mam zielonego pojęcia, Rogaczu – odrzekł Remus. - Ale na całe szczęście w reprezentantach mamy Huncwota. Nie przegramy. A Slytherin zajmie ostatnie miejsce.
-No jeżeli Smark jest reprezentantem, to na pewno mamy szanse – stwierdził James – Ja osobiście dopilnuje, żeby dostał taki łomot od Łapy, że odechce mu się wszystkiego.
-No to skoro reprezentanci domów zostali już wybrani i wam przedstawieni, zapraszam do swoich dormitoriów. Dzisiejsza cisza nocna zostaje zniesiona. Jutro jest niedziela, więc róbcie co chcecie tej nocy. Ale nie wolno wam wychodzić na korytarze poza dormitorium. Dementorzy będą patrolować wszystkie piętra. A więc życzę dobrej nocy – powiedział Dumbledore. - Aha, i jak wspominałem, panno Evans widzę pannę, w moim gabinecie.
Nikogo za bardzo nie obchodziły ostatnie słowa dyrektora. Dobrze wiedzieli, że dzisiejszego poranka Lily zemdlała przez dementora i trafiła na skrzydło szpitalne. Nie wiedzieli tylko dlaczego Dumbledore chce ją widzieć. Ale cóż nie będą się sprzeczać z dyrektorem.
-A ty i Sev? Coś z tego będzie? - zapytała Mary kiedy wychodziły z Wielkiej Sali.
-Już ci mówiłam: to tylko przyjaciel – odrzekła Lily nadal nadąsana.
-Taaak jasne – Mary przewróciła oczami. - A ten całus przy wejściu do Wielkiej Sali...
-To nic takiego! - przerwała jej Lily. - Rozumiesz?! - jej ton zabrzmiał trochę groźnie i nie wskazywał na to, żeby Lily było do śmiechu.
-Już dobrze, dobrze. Rozumiem - przytaknęła przerażona Mary, nigdy jeszcze nie widziała przyjaciółki w takim stanie.
Ale cóż, w stu procentach, Mary była pewna, że dementor trochę zagrał na jej dobrym humorze, bo normalnie sie przecież tak nie zachowywała, a do tego jeszcze teraz musiała iść do gabinetu dyrektora.
Lily opuściła przyjaciółkę i skierowała sie w stronę, gdzie znajdowało sie wejście do gabinetu profesora Dumbledore'a. Szczerze mówiąc bała sie trochę tej rozmowy. Czego on od niej chce? Przecież nie mógł widzieć tego co ona, prawda? Lily bała sie tego snu, choć nie była do końca pewna czy to był sen, czy może też cudze wspomnienia. Wspomnienia samego Tobiasza Tigerwoodsa.

Odważyła się i pociągnęła za sznurek od wisiorka w górę. Mimo, ze była prawie w pełni pewna co zobaczy, była bardzo zaskoczona. Ujrzała bowiem metalowy pentagram w okręgu, który należał prawdopodobnie do piątego, nieznanego nikomu założyciela Hogwartu – Tobiasza Tigerwoodsa. Zaczęła sie jeszcze bardziej bać.

HP - Rozdział 6 - Mały hipogryf

Poniedziałkowe, poranne słońce strasznie świeciło, ale nie miało jak sie dostać do lochów i dormitoriów Slytherinu. Ale to wcale nie przeszkadzało Ślizgonom. Już od dawna się do tego przyzwyczaili, a w szczególności mówię tutaj o Severusie. Od piętnastu lat mieszkał na Spinner's End, a jego pokój był najciemniejszym miejscem w tym domu.
Większość Ślizgonów już wstała i była gotowa do lekcji. Slytherin miał w sobie tylko uczniów czystej krwi, z rodzin gdzie obojga rodziców są czarodziejami. Severus był jedynym Ślizgonem, który miał za ojca mugola. Szczeże go nienawidził. Nie tylko dlatego, że w jego żyłach nie płynie krew czarodzieja, ale również dlatego, że bardzo często robił w domu awantury o byle co, bił jego matkę a nawet i czasem jego. Hogwart był dla Severusa czymś w rodzaju domu, o którym zawsze marzył. A kiedy trafił do Slytherinu, gdzie jego matka, był w siódmym niebie. Nazwał się Księciem Półkrwi, bo był jedynym czarodziejem półkrwi w Slytherinie.
Może uczniowie Hufflepuffu, Gryffindoru czy Ravenclawu tego nie zauważyli, ale Severus miał normalne relacje z innymi Ślizgonami. Choć może z większością z nich nie rozmawiał podczas przerw czy uczt w Wielkiej Sali, ale kiedy Ślizgoni spotykali się w pokoju wspólnym zawsze chcieli usłyszeć opinię Snape'a na dany temat. Niektórzy nawet przestali sie dziwić faktem, że Severus mimo iż jest półkrwi, trafił do domu węża.
Wyszedł z dormitorium jak tylko mógł najciszej i tak, żeby nie natknąć sie na nikogo, kto mógłby zaraz wciągnąć go w zbędną rozmowę. Chciał jak najszybciej znaleźć się przed Wielka Salą. Bardzo chciał natknąć sie na Lily. Musiał jej podziękować. Gdyby nie ona, na pewno nadal siedział by w tamtej klasie z różowymi wstążkami we włosach. Jeszcze wczoraj wieczorem wysłał Hektora do Hogsmade z listem, że chciałby zakupić opakowanie „Fasolek Wszystkich Smaków, wysłał również odpowiednią ilość pieniędzy. Około drugiej w nocy sowa wróciła.
Lily jeszcze nie było w Wielkiej Sali, więc Sev postanowił, że zrobi jej niespodziankę i ruszył w stronę wierzy Gryfonów, która znajdowała się na siódmym piętrze. Wiedział dobrze, że może natknąć się na Huncwotów, ale zaryzykował.
-Sev, co ty tutaj robisz? - Lily wyglądała na zaskoczoną.
Szła korytarzem razem z Mary na śniadanie do Wielkiej Sali. Na widok Severusa zmieszała się lekko. Mary uśmiechnęła sie pod nosem.
-To ja już pójdę, Lily – zakomunikowała. - Nie będę WAM przeszkadzać.
Mary zeszła po schodach i zniknęła im z oczu.
-Chciałem ci podziękować za wczoraj – powiedział ciszej Severus i wyciągnął z torby opakowanie „Fasolek Wszystkich Smaków”. - To dla ciebie.
-Sev, nie trzeba było – Lily była bardziej zaskoczona nich chwile temu, ale zaraz coś sobie przypomniała, przecież kupiła Severusowi czekoladę w Hogsmade. Zaczęła grzebać w torbie i wyciągnęła cztery tabliczki mlecznej czekolady. - To ta czekolada. Mówiłam ci wczoraj...
Jej wzrok zatrzymał się na czarnych oczach Severusa. Oblała się rumieńcem, jeszcze bardziej czerwonym niż wtedy, kiedy Snape zaczepił ją przed chwilą idącą z Mary. Severus położył swoją zimną dłoń na czole Lily.
-Nie masz przypadkiem gorączki? Jesteś cała czerwona – powiedział.
Tak, Lily bardzo by chciała, żeby to była tylko gorączka. Zaczęła myśleć jak mogłaby odpowiedzieć przyjacielowi tak, żeby to jakoś normalnie wyglądało.
-To nic takiego – wydukała i chwyciła swoją ręką za nadgarstek ręki Severusa, którą miał przytkniętą do jej czoła. - To zaraz zniknie...
Zeszli razem do Wielkiej Sali. Zajęli swoje miejsca przy stołach odpowiednich domów. Na środku sali, przed stołem nauczycielskim stały cztery wielkie kielichy. Pierwszy z nich był zielono-srebrny z wygrawerowanym wężem na przodzie, drugi był żółto-czerwony z lwem, trzeci złoto-czarny z borsukiem i czwarty, niebiesko-srebrny z krukiem. Ze wszystkich czterech wielkich kielichów wydobywał się ogień.
Lily usiadła obok przyjaciółki. Mary oparła sie łokciem o stół i spojrzała na Lily bardzo zaciekawiona:
-Romans kwitnie – uśmiechnęła sie od ucha do ucha.
-Nie wiem o co ci chodzi – odpowiedziała krótko Lily.
-Ty i Severus... Co z tego wyniknie? - Mary udała wielkie, poważne zamyślenie.
Lily rzuciła przyjaciółce groźne spojrzenie, ale jej wzrok mimo woli powędrował do stołu Ślizgonów. Snape był już pogrążony w rozmowie z Mulciberem i Averym.
-Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? - zapytała Mary odgarniając włosy za ucho.
-Niby o czym? - Lily znowu spojrzała na przyjaciółkę.
-No, że ci sie podoba – odpowiedziała Mary przewracając oczami.
Dumbledore zastukał łyżką w zloty puchar i wstał. Robił tak kiedy chciał powiedzieć uczniom coś ważnego. Wszyscy zwrócili wzrok w jego stronę.
-Pozwólcie, że zajmę wam chwile – zaczął dyrektor uśmiechnął sie promiennie. - Jak już pewnie zauważyliście, w Wielkiej Sali stoją cztery płonące czakrę. Każda z nich jest przydzielona do innego domu. Są one potrzebne do wybranie reprezentanta danego domu. Każdy z uczniów ma jeden głos. Może oddać go na kogo chce, oczywiście ze swojego domu, wrzucając karteczkę z imieniem i nazwiskiem kandydata do odpowiedniej z czakr. Macie na to tydzień. W nadchodzącą niedzielę zostaną ogłoszone wyniki podczas kolacji. Dodam, że zwycięski dom dostanie trzysta punktów, a czarownica lub czarodziej, który wygra, będzie mógł zażyczyć sobie jakiegoś przedmiotu, który mu się żywnie podoba – dyrektor poprawił okulary – połówki. - A teraz życzę wam smacznego, moi drodzy.
-Coś co bym sobie tylko zażyczył – powtórzył zachwycony Syriusz. - A co ja bym sobie zażyczył?
-Łapo, nie rozmarzaj sie tak – przerwał mu James.
-Tak? A na kogo zagłosujesz? - Syriusz rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.
-Na ciebie. A ty?
-Hmm... na mojego czarnowłosego przyjaciela – uśmiechnął się tajemniczo.
-Niech ja go tylko spotkam – James doskonale wyczuł o co chodzi Syriuszowi i uśmiechnął się szarmancko.
-Ale to chyba chodzi o ciebie – wtrącił Peter zajęty kolejnym kawałkiem tortu.
Syriusz i James zachichotali cicho. Remus bez entuzjazmu pokręcił głową.
-Glidgonie, ja dobrze o tym wiem – mruknął James. - A ty Lunatyku? - i spojrzał w stronę Remusa.
Lupin wyprostował się i odłożył na chwilę widelec, po czy odpowiedział:
-Na któregoś z was. Jeszcze się nie zdecydowałem.
Teraz w trójkę spojrzeli na Glizdgona. Ale najwidoczniej ten był za bardzo zajęty jedzeniem, bo nawet tego nie zauważył. Huncwoci wrócili do dalszej rozmowy nie czekając na odpowiedź Petera, której i tak by się nie doczekali.
-Nie wiecie może, kto wyciągnął wczoraj Smarka z tamtej klasy? - zapytał James.
-Sądząc racjonalnie. Stawiam tysiąc do jednego, że Evans – stwierdził Remus.
-Tak, to bardzo prawdopodobne. Dzisiaj rano, kiedy wychodziliśmy z pokoju wspólnego spojrzała na mnie tak groźnie jakby miała zaraz się na mnie rzucić i rozszarpać. Aż takiej wściekłej jeszcze jej nie widziałem – Syriusz prawie wymachiwał widelcem, na którym tkwił kawałek sernika.
-Co ona w nim takiego widzi? - mruknął James. - Przecież to zwykły Smark.
-Ona mówi na niego „Sev” - poprawił go Syriusz udając poważny ton i sięgnął po sok dyniowy.
James spojrzał na niego z pod byka. Ale to nie na Syriusza był zły. To ten „Smark” był jedynym powodem jego złego humoru.
Tego popołudnia piąte klasy Ślizgonów i Gryfonów miały mieć lekcje z Hogridem. Uczył on Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Nie były to może zbytnio ciekawe lekcje, ale za to Hagrid nigdy jeszcze im nie zadał jakiejś pracy domowej. Do tego gajowy Hogwaru miał bardzo wielu przyjaciół w uczniach tego rocznika. Był także chyba jedyną osobą, która mogła normalnie porozmawiać z Huncwotami, Lily i Severusem jednocześnie.
-No dobrze -powiedział Hagrid kiedy wszyscy uczniowie nareszcie się zjawili.
Pół olbrzym opierał się o wielką drewnianą skrzynię, co zapowiadało prawdopodobnie niezłe kłopoty. Wszyscy utkwili swój wzrok w ów tajemniczej skrzyni. Byli ciekawi co tym razem wymyślił dla nich Hagrid.
-Skoro jesteście już wszyscy możemy zacząć lekcję – uśmiechnął się. - Dzisiaj zajmiemy się marsjańskimi kanarkami – dodał.
Hagrid stuknął ręką w wieko skrzyni, która natychmiast zniknęła a na jej miejscu stała teraz wielka klatka z zielonym ptakiem w środku. Ptak ten wcale nie przypominał zwykłego kanarka. Rozmiarami przerastał owczarka niemieckiego. Jego oczy miały barwę czystej czerwieni a na czubku głowy miał fioletowe pióra, które przypominały ogon pawia. Ogon miał jak u koguta, nogi bociana, skrzydła bielika a resztę jak u pingwina.
-To nie wygląda jak kanarek, Hagridzie – powiedział James.
-Bo to marsjański kanarek – odpowiedział krótko Hagrid.
-To oznacza, że on jest z marsa? - zapytał Peter.
Cała klas spojrzała pytająco w stronę Hagrida. Nauczyciel podparł sie pod boki i odpowiedział:
-Oczywiście, że nie jest z marsa. Pochodzi z dalekiego Awganistanu. Służy on tam jako sowa do przekazywania wiadomości pomiędzy tamtejszymi czarodziejami w Ministerstwie Magii w Afryce i w Azji południowej.
Uczniowie teraz spojrzeli na dziwacznego ptaka.
-Dlaczego „marsjański”? - Mary bardzo uważnie zaczęła przyglądać się ptakowi.
-Bo zanim sie wykluje, jego jajko jest zbudowane z materiału, który przypomina powierzchnię marsa – wtrącił Severus. - Prawda, Hagridzie?
-Racja – przytaknął Hagrid. - Dziesięć punktów dla Slytherinu. Po za tym wygląda jak kosmita.
Cała klasa wybuchła śmiechem. Musieli przyznać Hagridowi sto procent racji. To co siedziało w klatce bardzo przypominało kosmitę. Gdyby mieli zgadywać, również powiedzieli by, że jest to coś nie z tej ziemi. A przecież uczyli sie w szkole magii i czarodziejstwa.
-Skąd go tu wziąłeś, Hagridzie? - Syriusz chyba pierwszy raz w życiu zaciekawił się lekcją Hagrida.
-Wyhodowałem. Na początku tych wakacji dostałem jego jajo od znajomego. To nadzwyczaj spokojne zwierze. A do tego jakie ciche. Nie wydaje z siebie żadnego odgłosu. Porozumiewa się za pomocą zmiany koloru piór na głowie. Nie rozgryzłem co oznaczają konkretne kolory, ale fiolet na pewno oznacza spokój. W tych okolicach to jedyny egzemplarz. Nazwałem go Mucek – Hagrid był szczęśliwy tym, ze uczniowie nareszcie zaczęli go słuchać.
Wiedział, że jeżeli pokaże im coś bardziej interesującego niż sklątki zaczną go słuchać i interesować się lekcją. Zauważył, że nawet niektórzy wyciągnęli pergamin i zaczęli notować.
-A czym się TO żywi? - zapytał Avery.
-Cóż, jest to w sumie ptak, prawda? Ale żywi się rzeczami całkiem innymi niż można by przypuszczać – uśmiechnął się rześko Hagrid. - Mucek jada wosk.
-Wosk? - cała klasa była wielce zaskoczona.
-Tak. Wosk – przytaknął Hagrid.
Ta lekcja Opieki nad Magicznymi Stworzeniami długo zapisze sie w pamięci piątego rocznika Ślizgonów i Gryfonów. Nie tylko z powodu kanarka marsjańskiego, ale również z zadziwiającej zgodności pomiędzy dwoma domami, której nie było od założenia Higwartu. Ale kiedy zadzwonił dzwonek wszystko wróciło do swojej normalności.
Syriusz, James, Remus i Peter ruszyli biegiem w stronę zamku. Mieli mieć teraz wolną godzinę, a z ich zachowania wynikało, że znowu coś się kroi.
-Cześć Evans, cześć Smarku – rzucili kiedy mijali Severusa i Lily.
Nawet nie usłyszeli odpowiedzi. Inni uczniowie również zaczęli sie rozchodzić.
-Hej, poczekajcie chwile – powiedział Hagrid do Lily i Severusa i wniósł klatkę Mucka do swojej chatki.
Wyszedł po chwili z jakąś skurzaną torbą na ramieniu.
-Chodźcie za mną – powiedział i skinął ręką w stronę Zakazanego Lasu.
Lily i Severus spojrzeli na siebie zdezorientowani. Nie wiedzieli co zrobić. Przecież wstęp do tego las był surowo zabroniony.
-Na co czekacie? Chodźcie. Nic wam się nie stanie. Będziecie pod moją opieką – Hagrid zatrzymał się na chwile.
Lily i Severus już bez żadnych „ale” ruszyli w jego stronę. Po kilku minutach zaczęli się zastanawiać po co Hagrid chce, żeby z nim poszli. Ale nie odezwali sie ani słowem. Woleli zaczekać aż gajowy Hogwartu sam im to powie.
-Chciałem to pokazać jeszcze Jamesowi i jego paczce, ale tak szybko się zmyli, że nawet nie miałem okazji – powiedział Hagrid, kiedy mijali wielki przewalony dąb.
-Ale co takiego? - zapytała Lily nie mogąc już powstrzymać ciekawości.
-Zaraz zobaczycie. Jesteśmy już prawie na miejscu – odpowiedział Hagrin i wskazał ręką drzewo tak wielkie, że spokojnie mogłoby pomieścić w sobie trzech takich Hagridów. Było zaledwie trzysta metrów od nich. - To tam.
Po niecałych pięciu minutach byli już na miejscu. U dołu drzewa była wielka dziura przypominająca wejście, tylko bez drzwi.
-Hardodziob! - zawołał Hagrid.
Z dziury w drzewie zaczęły wydobywać się jakieś dźwięki, jakby ktoś szurał czymś po ziemi. Severus i Lily ujrzeli małe zwierze, a raczej coś co je przypominało. Miało głowę orła, przednie łapy zakończone szponami a tylne końskimi kopytami. Oczy miał duże, błyszczące i pomarańczowe. Wielkością nie przerastał wilczura.
-Co to jest? - zapytała Lily i chciała już zrobić krok w stronę zwierzaka, kiedy Severus chwycił ją za ramię i pociągnął do tyłu.
-Nie podchodź. To mały hipogryf. Są bardzo honorowe. Jak nie chcesz żeby cię zaatakował pierw ukłoń mu sie patrząc prosto w oczy. Dopiero jak odwzajemni ukłon możesz do niego podejść – wyjaśnił Severus.
Hagrid spojrzał na niego z wielkim podziwem:
-Tak. Doskonale, Severusie. Może nie jest to lekcja, ale dostajesz dwadzieścia punktów dla Slytherinu.
-Jak sie tu znalazł? - zapytał Snape.
-Znalazłem go rannego pod koniec wakacji. Był strasznie mizerny, myślałem, że nie przeżyje. Ale udało mi się nim odpowiednio zaopiekować. Ktoś musiał zabić jego matkę. Biedactwo – powiedział Hagrid i wyciągnął z torby kurczaka dla hipogryfa. - Może chcecie go nakarmić? - zaproponował.
-Ja chętnie – uśmiechnął się Severus i ukłonił sie nisko hipogryfowi patrząc mu prosto w pomarańczowe oczy.
Hardodziob, bo tak się nazywał, ugiął przednie nogi pozwalając tym samym podejść do siebie Severusowi.
Lily wyglądała na lekko przerażoną, ale ona również ukłoniła sie Hardodziobowi. Hipogryf odwzajemnił ukłon. Odetchnęła z ulgą.
-Dlaczego nie zabierzesz go do siebie, tylko trzymasz go tutaj w lesie? - zapytała Lily, kiedy Severus karmił Hardodzioba.
-Nie powiedziałem jeszcze o tym Dumbledore'owi, że go znalazłem. Będę musiał go o tym jak najprędzej poinformować – odpowiedział Hagrid.
-Opowiedziałbyś nam o nim na swoich lekcjach. Wszyscy znowu byliby zainteresowani twoimi lekcjami – uśmiechnęła się Lily.
-Wszystko w swoim czasie – przytaknął Hagrid.
Hardodziob wyglądał na bardzo zadowolonego dodatkowym towarzystwem Lily i Severusa. A kiedy oboje siedzieli obok Hagrida i spokojnie patrzyli na hipogryfa, to on nie chciał dać im spokoju. Hardodziob chciał sie bawić i łapał dziobem końcówki ich szat.
-Dlaczego nam pokazałeś Hardodzioba, Hagridzie? - zapytał Severus rzucając hipogryfowi patyk, a ten natychmiast przyniósł go w dziobie.
-Sam nie wiem.. on tu się czuje trochę samotny. Może przyszlibyście tu raz na jakiś czas, żeby się z nim pobawić, kiedy będę szedł do lasu? Widzę, że bardzo was polubił – odpowiedział Hagrid.
Lily i Severus spojrzeli po sobie. Nie mogli zawieść Hagrida. To był ich przyjaciel, a oni też bardzo polubili Hardodzioba. Nawet Lily się do niego przekonała, choć na początku bała się go trochę.
-Dobrze. Czemu nie – przytaknęli. - Ale jak będziemy mieć wolne – dodała Lily.
-To zrozumiałe. Przecież nie będę was wyciągał z lekcji – uśmiechnął się szeroko.
Zasiedzieli się trochę w Zakazanym Lesie. Lily prawie spóźniła się na Obronę przed Czarną Magią. Co zdziwiło nie tylko samą panią profesor, ale również Huncwotów.
-To jasne, że była razem ze Smarkiem – mruknął James kiedy lekcja dobiegła końca.
-Rogaczu, nie zapominaj o tym, że nasz Smark kręci się w podejrzanym towarzystwie. To tylko kwestia czasu, a i Evans to zauważy – wtrącił Remus.
James nic nie odpowiedział. Był wściekły a jego bardzo trudno doprowadzić do takiego stanu. Na jego twarzy malował się grymas, ale zaraz uśmiechnął się tajemniczo.
-Jaki jest plan? - zapytał Syriusz dobrze znając taki wyraz twarzy przyjaciela.
-Smark mnie popamięta i to raz na zawsze. To będzie wielki plan. Trzeba będzie sie do niego odpowiednio przygotować – odrzekł James pocierając ręce z zadowolenia.
-Oooo... Szykuję sie wielka rozruba – Syriusz poklepał Jamesa po ramieniu.
-Nie przesadzaj, Łapo – James spojrzał na przyjaciela błagalnie ale i tajemniczo.
-Co będzie potrzebne? - zapytał Remus wyciągając pióro i kawałek pergaminu z torby.
-Hmm... Pomyślmy... - zamyślił się James.
Całą czwórką skierowali się do biblioteki. James twierdził, że musi poszukać czegoś bardzo istotnego w pewnej książce, a jest to bardzo potrzebne do jego najnowszego planu. Reszta Huncwotów nie sprzeciwiała się i raźno poszli za Jamesem. Peter skrzywił się tylko na myśl, że w bibliotece nie można jeść.