Muzyka

piątek, 31 stycznia 2014

HP - Rozdział 4 - Myśli rudej czarownicy

Nastał dzień. Słońce wpadało przez wielkie okna wierzy Gryfonów. Lily mimo woli nie mogła dalej spać. Słońce straszliwie raziło ją w oczy. Usiadła na łóżku. Jej koleżanki jeszcze spały. Postanowiła ubrać się i pójść sama do Wielkiej Sali na śniadanie. Poszła jeszcze do łazienki przeczesać rude loki.
Zeszła schodami na dół, do pokoju wspólnego. Miała nadzieję, że nie natknie się na Huncwotów. Jej prośba została wysłuchana. Po Jamesie, Syriuszu, Peterze i Lupinie, ani widu ani słychu. Pomyślała, że pewnie jeszcze śpią. Prawdopodobnie także spóźnią się na pierwszą lekcję, która była zaraz po śniadaniu. A były to, ku jej wielkiej uciesze, dwie godziny z eliksirami w lochach, u profesora Slughorna.
Wyszła z wierzy Gryffindoru i skierowała się do Wielkiej Sali. Miała nadzieję, że spotka po drodze Severusa. Nabrała trochę odwagi i chciała z nim poważnie porozmawiać o tym co stało sie w pociągu. Nie mogła o tym zapomnieć. Ciągle miała to przed oczami. Może i był to tylko głupi przypadek, ale postanowiła, ze powinni wyjaśnić sobie kilka rzeczy, nawet jeżeli zagroziło by to ich przyjaźni.
Jednakże bardzo szybko zmieniła zdanie, gdy usłyszała w oddali głos Snape'a.
-Lily!
-Sev, jak się cieszę, że cię widzę. Miałam nadzieję, że jeszcze pogadamy przed śniadaniem – odpowiedziała Lily
-Ja również – Severus uśmiechnął sie radośnie.
-O tym co sie wydarzyło wczoraj w pociągu – dodała po chwili Lily.
Severus przystanął na moment. Spojrzał na dziewczynę pytająco, po czy zapytał:
-Ale o czym tutaj gadać? Zwykły przypadek, i to nie twoja wina...
Lily odetchnęła z ulgą słysząc takie słowa z ust przyjaciela. Poszli dalej w stronę Wielkiej Sali, mijając szepczące, ruchome obrazy na korytarzu. To nic nowego w Hogwarcie. Szkoła była pełna takich dziwactw, przecież była to szkoła do której uczęszczali czarodzieje i czarownice, prawda? A Lily i Severus nawet przestali je zauważać.
Śniadanie minęło im bardzo szybko i co dziwo spokojnie, a przecież James nie przepuściłby tak dobrej okazji, żeby podokuczać Snape'owi. I zaraz po śniadaniu Gryfoni i Ślizgoni z piątego roku ruszyli do lochów na dwie, upragnione przez Lily, godziny z eliksirami.
Uczniowie ustawili się w kolejkę przed klasą. Lily była zdziwiona samą obecnością Remusa i Glizdgona. Ale nie miała najmniejszego zamiaru dociekać gdzie podziali się James i Syriusz. Było jej to obojętne. Rzuciła im tylko złowrogie spojrzenie kiedy wreszcie raczyli sie zjawić, kiedy już Slughorn otworzył klasę. Uczniowie jak zawsze podzielili klasę na dwa sektory – Gryfonów i Ślizgonów. Nawet Lily i Severus nie usiedli razem. Lily musiała zadowolić sie jedynie towarzystwem Mary i Alicji w pierwszej ławce, a Severus usiadł z Averym i Mulciberem.
Profesor Horacy Slughorn rozejrzał się dokładnie po klasie. Jego wodniste oczy omiotły każdego po kolei i zatrzymały się na samym końcu klasy, gdzie siedzieli Huncwoci.
-Panie Potter, panie Black, proszę już przestać rozmawiać i skupić sie na lekcji – powiedział bardzo poważnie Slughorn.
-Tak, panie profesorze – odpowiedział James i ciche szmery z końca klasy ustały.
Slughorn uśmiechnął się promiennie. Musiał przyznać, że nie tylko James wydoroślał przez te wakacje. A przecież jeszcze rok temu zamiast spokojnej odpowiedzi ze strony Pottera, usłyszałby zupełnie coś innego. Westchnął głęboko.
-Witam was po wakacjach – zaczął. - Widzę, że wszyscy przeżyliście te wakacje. Mam również nadzieję, że dobrze je spędziliście. Bowiem w tym roku będziecie pracować dwa razy więcej, dwa razy ciężej, dlatego że musicie przygotować się do sumów. A ja do klasy owutemowej przyjmuję tylko tych, którzy zdobyli na sumie co najmniej „Powyżej Oczekiwań”, nie będę także narzekać, jeżeli ktoś dostanie „Wybitny” - I spojrzał w stronę Lily. - Mam także nadzieję, że jak najwięcej z was będzie chciało w ogóle przystąpić do owutemu z eliksirów, a jest to nadzwyczaj trudny przedmiot. Myślę jednak, że chociaż połowa z was powinna sobie z nim poradzić. Ale oczywiście nie będę na nikogo naciskał. Jeżeli ktoś z was dostanie taką ocenę, która pozwoliłaby mu na dalsze doskonalenie sztuki eliksirów, a nie będzie chciał, wcale nie będzie musiał chodzić na moje lekcje. Rzecz jasna, jeżeli ktoś z was chciałby zostać w przyszłości aurorem, musi jeszcze bardziej przyłożyć się do eliksirów, dlatego że jest to jeden z ważniejszych przedmiotów dla aurorów. - zamilkł na chwilę i usiadł przy biurku.
-Panie profesorze, a czy można w ogóle nie podchodzić do suma? - zapytała Mary.
-Nie, absolutnie – zaprzeczył Sluhgorn. - Sumy są obowiązkowe dla wszystkich. Natomiast owutemy zdaje się tylko z przedmiotów wybranych w klasie szóstej, do której trochę wam brakuje. Musielibyście porozmawiać o tym z opiekunami domów w jakiejś wolnej godzinie – i po chwili dodał. - No dobrze, koniec tych pogaduszek. Do roboty. Wyciągnijcie podręczniki i otwórzcie na stronie czternastej – Machnął różdżką i na tablicy pojawiły się jakieś napisy – Tutaj macie dodatkowe wskazówki dotyczące tego eliksiru. Na przygotowanie go macie godzinę, myślę, że powinna wam wystarczyć.
Lily otworzyła swój podręcznik do eliksirów na czternastej stronie. Mieli za zadanie zrobić eliksir spokojnych snów. Przeczytała dokładnie listę składników i wzięła sie do roboty. Zerknęła jeszcze na Severusa jak sobie radzi. Wyglądał na bardzo zajętego pracą. Nawet nie odzywał sie do Averego i Mulcibera, co ją bardzo zdziwiło.
Lily robiła wszystko tak jak było napisane w podręczniku i na tablicy, choć w niektórych przypadkach wolała polegać na swoim doświadczeniu z poprzednich lat i z doświadczeń z Severusen, kiedy to ukradkiem sami przyrządzali eliksiry. Nauczyła sie od niego już prawie wszystkiego o eliksirach i była drugą w kolejności najlepszą uczennicą Slughorna.
Profesor Slughorn przechadzał się wolno po klasie doglądając eliksiry Gryfonów i Ślizgonów. Całkiem nieźle im szło, choć był to eliksir, którego przygotowanie było bardzo złożone. Zatrzymał się tylko na chwilę na samym końcu sali gdzie siedzieli James, Syriusz, Remus i Peter. Zajrzał do trzech pierwszych kociołków. Było jako tako. Teraz stanął nad kociołkiem Petera. Przyglądał mu się z wielką uwagą. Eliksir w kociołku powinien przybrać barwę jasnego błękitu, a ten w kociołku Glizdgona mienił się krwistym kolorem. To trochę zaniepokoiło Slughorna, choć dobrze wiedział, że Peter nie za bardzo radzi sobie z jego przedmiotem. Spojrzał do podręcznika ucznia. Jest otwarty na dobrej stronie, składniki także były te, które powinny. W takim razie co było nie tak?
Peter nie zwracał uwagi na Slughorna stojącego nad jego kociołkiem i zwiększył ogień dorzucając ślinę jednorożca. Teraz eliksir zmienił barwę na złoty i zaczął niebezpiecznie bulgotać. Zaczął wydobywać się z niego ciemny dym. Teraz i Glizdgon dostrzegł, że jest coś nie w porządku. Slughorn dalej pochylał sie nad jego wywarem, aż tu nagle złocista maź wystrzeliła w górę, zatrzymując się na twarzy profesora Slughorna. Cała klasa odwróciła się, żeby zobaczyć co się stało. Syriusz o mało co nie wybuchł śmiechem, kiedy profesor Slughorn wyprostował się a jego twarz była cała w złocistej mazi.
-Bardzo przepraszam, panie profesorze – wykrztusił przerażony Glizdgon. - To nie było specjalnie.
-Jakim cudem skiepściłeś tak łatwy eliksir? - zapytał Slughorn wycierając eliksir z twarzy. - Pytam się: jakim cudem?
-To przez przypadek. Wpadły mi do środka ciastka miodowe. Myślałem, że skoro nie są magicznym składnikiem to nic się nie wydarzy – odpowiedział Glizdgon.
Slughorn wziął głęboki oddech. Nie mógł uwierzyć, że ma takiego głąba w klasie. Nie powiedział tego na głos, choć dokładnie tak pomyślał.
-Minus pięć punktów dla Gyffindoru – powiedział w końcu profesor.
-To było wspaniałe! - powiedział Syriusz kiedy wychodzili z klasy. - Godne prawdziwego Huncwota!
-Szkoda tylko tych pięciu punktów – dodał Remus.
Przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni.
-Od kiedy, to Luniaczku, bawią cię nasze żarty. Nawet jeżeli są przypadkowe? - zapytał James.
-Nie zapominaj, że ja również jestem Huncwotem – rzucił Remus z szerokim uśmiechem na twarzy, przez co jego blizna na policzku, którą zarobił w te wakacje podczas jednej z pełni księżyca, była prawie niewidoczna.
Remus cieszył się, że ma takich przyjaciół jak James, Syriusz i Peter. Oni jako jedyni wiedzieli o jego tajemnicy, o tym, że jest wilkołakiem i, że podczas każdej pełni księżyca staje się żądnym krwi potworem. Dobrze pamiętał jakie były ich miny, gdy znaleźli go w Wrzeszczącej Chacie podczas jednej z pełni, w trzeciej klasie. Dziwił się, że udało mu się to tak długo utrzymać w tajemnicy. Wtedy, kiedy James powiedział, że i tak jest jednym z nich, zrobiło mu się ciepło na sercu i powoli przestał obawiać się kolejnych transformacji. Wiedział, że razem z przyjaciółmi da sobie radę. A odkąd James, Syriusz i Peter wyszkolili w sobie siłę animagów, mogli bez żadnych komplikacji spotykać się w Wrzeszczącej Chacie nie tylko podczas pełni księżyca.
Po dwóch długich godzinach w lochach z profesorem Slughornem, miała odbyć sie upragniona lekcja Obrony Przed Czarną Magią z nową nauczycielką panią Megan Zomie. Tym razem na lekcji tej zabrakło Ślizgonów, dlatego że ich klasa miał teraz runy wraz z Puchonami.
Ksenofilius Lovegood nowy prefekt Krukonów, niespokojnie stał już pod klasą, wyczekując lekcji. Długie, białe, przypominające brudną watę cukrową włosy miał zaczesane do tyłu. W jednej dłoni trzymał małą, czerwoną paczuszkę przywiązaną srebrzystą, cieniutką wstążeczką. Wyglądało to dość dziwnie. Przecież Ksenofilius nie przepadał za lekcjami Obrony przed Czarną Magią, a teraz stał tam i czekał jak na jakieś objawienie. A kiedy drzwi same się otworzyły wszedł dumnie do klasy jako pierwszy. Zaraz za nim zrobiła to reszta klasy.
Wystrój klasy zupełnie różnił się od poprzedniego. Nie była już przyciemniona ze wszystkich stron. A ze ścian znikły przerażające obrazy, które pokazywały działanie zaklęć Niewybaczalnych. Cóż, przecież każdy nauczyciel mógł przerobić swoją klasę według własnego widzimisię.
Przy starym, czarnym biurku siedziała blond-włosa kobieta. Czytała najnowszy numer „Żonglera”, gazety, którą wydawał jej ojciec. Ale kiedy uczniowie weszli do klasy i zajęli miejsca, wyłoniła się zza gazety. Odłożyła ją i wstała od biurka.
-Zanim zaczniemy jakiekolwiek lekcje ustalmy kilka podstawowych rzeczy – powiedziała profesor Zomie uśmiechając się.
Lily zobaczyła w oczach Ksenofiliusa tajemniczy błysk. Taki sam jak podczas uczty powitalnej.
-Dobrze. Zacznijmy od tego, że nie jestem żadną panią profesor. Ledwo co ukończyłam Hogwart i jestem prawie w waszym wieku. Możecie spokojnie na mnie mówić po imieniu – i usiadła na swoim biurku.
Trąciła ręką małą czerwoną paczuszkę. Zdziwiona wzięła ją i przeczytała na głos przywieszoną do niej karteczkę:
-Dla pani profesor Megan Zomie.
Odwinęła srebrzystą wstążeczkę i otworzyła wieczko. Po chwili wyciągnęła z pudełeczka przezroczysty, otoczony czterema złotymi paskami okrągły przedmiot. Wyglądała na zaskoczoną, ale uśmiechnęła sie promiennie.
-No dobrze... Czy ktoś wie co to jest? - spojrzenie nowej pani profesor przewędrowało po całej klasie.
-To przypominajka. Kiedy robi się czerwona, to oznacza, że się o czymś zapomniało – wyjaśniła Mary.
-Wspaniale. Dziesięć punktów dla Gryffindoru – profesor Megan skinęła głową. - Dobrze. To teraz kto mi powie, jak to się znalazło na moim biurku?
Lily zerknęła ponownie w stronę prefekta Krukonów. Wyglądał na trochę spiętego, a na jego bladawej twarzy dało sie zauważyć różowawy rumieniec. W klasie zapadło całkowite milczenie. Nauczycielka uśmiechnęła się do klasy i wstała. Włożyła kulkę do pudełka i odłożyła na biurko.
-Chciałabym się dowiedzieć, komu mam podziękować za tak miły prezent – powiedziała, ale nie słysząc żadnej odpowiedzi dodała: - No cóż, w takim razie przejdźmy do lekcji – Sądząc po jej głosie, była trochę zawiedziona, że osoba, która podrzuciła jej tak miłą niespodziankę nie chce się do tego przyznać. - Jak już wiecie w tym roku odbędą się sumy. Nie mówię, że to coś łatwego, ale Obrona przed Czarna Magią powinna dobrze wam pójść. Nauczę was nawet czegoś ponad poziom klasy piątej. Mam tu na myśli zaklęcie patronusa. Jeżeli zaprezentujecie to podczas suma dostaniecie dodatkowe punkty, co podwyższy wam ocenę, nawet jeśli nie będziecie za dużo potrafić. Dumbledore kazał mi was tego nauczyć z powodu bliskiego pojawienia się dementorów w Hogwarcie. To jedyne zaklęcie, które ochroni was przed nimi.
-A czego jeszcze będziemy uczyć sie w tym roku, pani profesor? - z końca sali wydobył się cichy głos Petera.
-Już mówiłam, mów mi po prostu Megan, Glizdgonie – odpowiedziała.
-Skąd... - Peter już chciał zadać kolejne pytanie, a przecież mówią tak na niego dopiero od czwartej klasy, a Megan Zomie już wtedy nie było w Hogwarcie.
-Skąd wiem, że nazywają cię Glizdgonem? - dokończyła za niego. - Cóż... Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie – zacytowała słowa Raweny Ravenclaw, bo właśnie do tego domu kiedyś należała.
Nikt nie wiedział o co chodziło ich nauczycielce.
-To było proste. Słyszałam jak profesor Slughorn szedł korytarzem wycierając coś żółtego z twarzy, a kiedy zapytałam o co chodzi, powiedział, że miał niezbyt miłe przeżycie z twoim kociołkiem – wyjaśniła i po chwili dokończyła odpowiedź na pierwsze pytanie Petera. - W tym roku nauczycie się jak bronić się przed inferiusami, śmierciożercami, boginami i innymi potworami, których może użyć Czarny Pan przeciwko wam. Pokaże wam również jak się używa zaklęć niewerbalnych. I jak bronić się przed dwoma zaklęciami Niewybaczalnymi, bo jak wiadomo przed zaklęciem uśmiercającym nie można uciec – i tu jej głos przybrał ton nienawiści, można to było wyczuć od razu.
-Używałaś kiedyś zaklęć niewybaczalnych? - wtrącił Syriusz, najwyraźniej zaciekawiony tematem i nagłą zmianą tonu profesor Zomie.
-Niestety tak. Ale tylko raz – odpowiedziała a jej uśmiech z twarzy zniknął. - Było to zaklęcie sprawiające ból...
-Jak to sie stało?
-To byli śmierciożercy. Zaatakowali mnie i moich rodziców. Zabili mi matkę. Nie mogłam tak bezczynnie stać i patrzeć – wyjaśniła profesor, a w klasie ponownie zapadła cisza.
Nikt nie ośmielił sie odezwać choćby słowem. Lily przeszedł dreszcz. Nie spotkała jeszcze osoby, która zostałaby aż tak bardzo zraniona przez śmierciożerców. Owszem słyszała różne przerażające historie na ich temat, miała podejrzenia, że Avery i Mulciber chcą nimi zostać, a może i nawet już nimi są i chcą wkręcić w to jej przyjaciela.
-No dobrze, są jeszcze jakieś pytania? - profesor Megan z powrotem usiadła na blacie biurka.
-Jak długo z nami zostaniesz? - zapytał Ksenofilius a w jego głosie czaiła się nadzieja.
-Tylko rok. Jak wiecie na posadzie nauczyciela Obrony przed Czarną Magią ciąży klątwa. Nikt nie wytrzymuje tutaj dłużej niż jeden rok szkolny. Ja również nie. W lipcu wyjeżdżam z kraju – profesor Megan odgarnęła blond włosy z twarzy.
-Szkoda – mruknął cicho Krukon.
Na twarzy profesor Zomie ponownie zawitał uśmiech.
-Nie martw się, Ksenofiliusie. Dzięki twojej przypominajce, na pewno o was nie zapomnę.
Ksenofilius podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy pani profesor.
-Jak się skapnęłaś?
-Już mówiłam: Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie – odpowiedziała pogodnie. - Bardzo ci za to dziękuję, ale nadal ciekawi mnie z jakiej to okazji.
Oczy wszystkich w klasie były skierowane w stronę prefekta Krukonów. Wyczekiwali jego odpowiedzi jak objawienia.
-To na powitanie cie w Hogwarcie – wydukał Ksenofilius.
-No dobrze – Pani profesor uśmiechnęła się pod nosem. - Wiem, że to trochę wredne z mojej strony, ale będziecie musieli coś dla mnie napisać. Chciałabym widzieć do piątku, na moim biurku prace pisemne na temat tego, czego nauczyliście się na Obronie przed Czarną Magią do tej pory. Będzie mi wtedy łatwiej ocenić ile mogę od was wymagać, czego powinniście sie douczyć i co już dobrze umiecie. Bo po co mielibyście powtarzać zbędny materiał, nieprawdaż? A dobrze wiem, że nauczyciele, którzy dotychczas prowadzili u was te zajęcia mieli swoje priorytety i naciskali na inne dziedziny. Choć już powiedziałam czego nauczycie sie w tym roku, wolałabym sprawdzić co już umiecie robić dobrze.
Klasa zgodziła się, chociaż nie było w tym zbyt wielkiego entuzjazmu. To dopiero pierwszy dzień a dostali już pracę do wykonania. W pewnym sensie, jednakże rozumieli, dlaczego mają to napisać.
-Nie dasz mi spisać tego zadania, prawda? - zapytała Mary, kiedy przyjaciółki szły korytarzem do Wielkiej Sali na obiad.
-Absolutnie – odpowiedziała stanowczo Lily. - Mogę ci w tym pomóc, ale zerżnąć gotowca ci nie dam.
Mary skinęła głową. Musiała przyznać, ze Lily bardzo się zmieniła przez te wakacje. Nie była już aż tak bardzo nudną dziewczyną. Zrobiła się trochę tajemnicza, ładniejsza i wyrozumialsza. No może to ostatnie nie tyczyło się Jamesa, Syriusza, Remusa i Petera; ale jednakże była bardziej wyrozumiała.
-Masz już jakiś temat do gazety szkolnej? - zapytała w pewnym momencie Lily.
-Tak – przytaknęła Mary. - „Czy Ślizgon, Severus Snape jest obiektem westchnień Gryfonki, Lily Evans?
-Nawet nie wasz sie tego opublikować – warknęła Lily darząc przyjaciółkę groźnym spojrzeniem.
-Tylko żartuję – odpowiedziała Mary.
-Mam nadzieję.
-Nie zrobiłabym ci tego... dopóki nie porozmawiałabym z Severusem na ten temat – zachichotała cicho.
-Mary!
-No dobrze, dobrze. Planowałam zrobić wywiad z Megan: „Co sądzi o szkole nasza nowa pani profesor – Megan Zomie. Co podobało jej się za czasów jej nauki, a co nie”.

-To będzie bardziej ciekawsze – uśmiechnęła sie Lily, a myślami powędrowała w odległe miejsce zwane marzeniami, fantazją lub po prostu myślami rudej czarownicy.

wtorek, 28 stycznia 2014

HP - Rozdział 3 - Znów w Hogwarcie

Labas rytas, moi drodzy!
(i w tym właśnie momencie stały czytelnik mojego bloga, jest trochę zdezorientowany - bo co jest do jasnej cholery grane i czemu Neco znów wita się po litewsku?!)
W dzisiejszej notce przedstawię państwu mą koleżankę:
Jest to jej... hm... portret narysowany przeze mnie. I dedykuję jej również ten rozdział HP:

Sufit Wielkiej Sali tego wieczoru był obsypany złotymi gwiazdami na ciemnogranatowym sklepieniu. A wszystko to wyglądało tak bardzo realistycznie, że można by pomyśleć, że pomieszczenie to nie ma dachu. Jednakże były to tylko starożytne czary, które rzucili jeszcze założyciele Hogwartu. Na marmurowej posadce stały cztery długie stoły, a każdy z nich należał do jednego z czterech domów: Hufflepuff, Gyffindor, Slytherin i Ravenclaw. Na drugim końcu sali stał piąty stół, przy którym siedzieli już wszyscy nauczyciele. Wszyscy, oprócz Minevry McGonagall, która zajmowała się jak na razie pierwszorocznymi, tłumacząc im, że za chwilę zostaną przydzieleni do jednego z czterech domów.
Lily pożegnała się z Severusen, który skierował się w stronę stołu Ślizgonów. Ona zaś usiadła przy stole Gryfonów. Uśmiechnął sie jeszcze raz do przyjaciela i jej wzrok przeszedł do wszystkich Gryfonach.
-Są wszyscy – pomyślała.
Wtem jej spojrzenie napotkało spojrzenie Jamesa Pottera. Uśmiechnął się do niej. Zrobiła obrażoną minę i odwróciła głowę.
-Chyba jeszcze jej do siebie nie przekonałeś – wyszeptał Syriusz.
-Jeszcze zobaczymy. Gdyby nie Smark, już dawno była by moją dziewczyną – odrzekł chłodno James.
-Smark – Syriusz zamyślił się przez chwilę , po czym uśmiechnął się tym swoim uśmieszkiem, który zapowiadał wielkie kłopoty, oczywiście dla nieprzyjaciela.
-Słucham, Łapo. Co znowu wymyśliłeś? - James doskonale znał taki uśmiech przyjaciela.
Nagle drzwi Wielkiej Sali nareszcie otworzyły się. Weszła nimi profesor McGonagall prowadząc za sobą liczną grupkę jedenastoletnich czarownic i czarodziejów. Podeszła do stołka na którym leżał stary kapelusz, zwany także Tiarą Przydziału, i rzekła:
-Oto Tiara Przydziału, za moment nareszcie zostaniecie przydzieleni do domu, który na czas pobytu tutaj stanie się waszą rodziną. Ale zanim to się stanie, Tiara Przydziału wykona coroczną nową piosenkę o Hogwarcie.
Kapelusz poruszył się lekko na krześle. Po całej sali rozległ się śpiew:
Dziś znowu na tej sali,
Czarodzieje się zebrali,
Tak jak tysiąc temu lat,
Gdy usłyszał o Hogwarcie świat.
Czterej wielcy czarodzieje,
Wiązali z tą szkołą wielką nadzieję.
Podzielili ją na domy,
Aby każdy był zadowolony.
Po buncie Slytherina,
Gryfindorowi zrzedła mina.
Salazar chciał tylko tych czystej krwi,
Co bardzo resztę założycieli dziwi.
Gryfindor tylko honorowych,
Ravenclav rozumowych,
Hufflepuff wszystkich uczyła,
I na czystość krwi nie patrzyła.
Stworzyli mnie,
Wiedząc, że ja dobrze uczniów przydzielę.
Zaraz i wy mnie założycie,
Gdzie was przydzielę, zobaczycie.
W całej sali rozbrzmiały sie głośne oklaski. Lily uwielbiała słuchać piosenek Tiary Przydziału, ale musiała przyznać, że tego roku kapelusz nie za bardzo sie postarał. Zawsze jego piosenki były co najmniej dwa razy dłuższe.
-Kiedy kogoś wyczytam, podchodzi tutaj. A ja włożę mu na głowę Tiarę Przydziału – oznajmiła profesor McGonagall i rozwinęła przed sobą pergamin.
-Adrew Adam.
-Hmm... Ravenclaw!
Od strony stołu Krukonów wydobyły sie gromkie brawa. Mały brunet usiadł przy stole. Prefekt Ksenofilius Lovegood poklepał go po plecach z uśmiechem od ucha do ucha.
-Cacylia Diggory.
-Hufflepuff.
Blondynka zaraz znalazła się przy stole Puchonów, z lekkim grymasem na twarzy.
-Daniel Eden.
-Ravenclaw.
-Kwiryniusz Quirrell.
-Gryffindor.
No i nareszcie, po dłuższym czasie wszyscy pierwszoroczni zostali przydzieleni do swoich domów. Profesor McGonagall usiadła przy stole nauczycielskim. Wyglądała na zadowolona z siebie. Tego roku bardzo dużo czarodziejów i czarownic trafiło do Gryffindoru.
Lily spojrzała w stronę stołu Ślizgonów, gdzie siedział Severus. Zobaczyła go, pogrążonego w rozmowie z Averym. Nie lubiła tego gościa. Po jego postawie było bardzo wyraźnie widać, że chciałby zostać śmirciożercą, poplecznikiem Lorda Voldemorta. A do tego ten drugi szemrany typek – Mulciber. Oni obaj byli siebie warci. Lily wiele razy mówiła o tym Snape'owi, ale miała wrażenie, że chłopak wcale nie jej nie słucha. Jednym uchem wpuszcza, a drugim wypuszcza. To trochę ją denerwowało. Przecież nie mogłaby dalej się z nim przyjaźnić, jeżeli on sam dołączył by do Sami-Wiecie-Kogo, do mordercy mugoli, mugolaków. A właśnie Lily była taką osobą. Doskonałym celem dla śmierciożerców. Wywodziła się z rodziny mugoli, a jej magiczne zdolności były darem od losu. Zapewniała się w duchu, ze jeżeli Severus chciałby dołączyć do pożeraczy śmierci, już dawno odwrócił by sie od niej i ich przyjaźń dobiegła by końca.
-Drodzy uczniowie – Dumbledore wstał ze swojego krzesła przy stole nauczycielskim i uniósł obie dłonie, wszyscy umilkli. - Witam po wakacjach. Mam nadzieję, że się udały. Mam przyjemność przedstawić wam nową nauczycielkę Obrony przed Czarną Magią, panią profesor Megan Zomie – przy stole nauczycielskim siedziała piękna kobieta o blond włosach i błękitnych, jak świeża woda morska oczach.
Wstała i ukłoniła sie lekko uczniom. Lily znała ją . Zauważyła jak oczy prefekta Roavenclwau zapłonęły tajemniczym światłem na widok blondwłosej nauczycielki. Przecież Megan była prefektem naczelnym i na szóstym roku w Hogwarcie, kiedy Lily trafiła do tej szkoły. A teraz ta słodka, miła, zawzięta i fantazjująca na jawie dziewczyna miała ich uczyć Obrony przed Czarną Magią? Ruda nie mogła już się doczekać pierwszej lekcji.
-No dobrze – ciągnął dalej Dumbledore uśmiechając się do wszystkich obecnych. - Starszym powtarzam, a młodzi niech wiedzą, że wycieczki do Zakazanego Lasu i na trzecie piętro są absolutnie niedozwolone, a to wszystko dla waszego bezpieczeństwa, moi drodzy. Do Hogsmade mogą chodzić uczniowie powyżej trzynastu lat, co oznacza, że pierwsze i drugie klasy będą musiały jeszcze trochę poczekać na przyjemności płynące z tego miejsca. - Większość pierwszaków i tych z drugiej klasy westchnęła głęboko i zrobiła obrażoną minę. - W tym roku niestety, ale sezon na quidditcha trochę sie skróci, z powodu i wizyty dementorów w naszej szkole. Być może nie odbędzie się wcale. Wiem, że to dla was niezbyt dobra wiadomość, ale chyba nie chcielibyście, żeby któremuś z waszych przyjaciół stała się krzywda podczas meczu.
Uczniowie zamarli. Co mieli by robić dementorzy w ich szkole? Przecież nikt nie zbiegł z Azkabanu. Nikomu się to jeszcze nie udało. Sparaliżował ich strach. Dementorzy to najpaskudniejsze potwory jakie stąpały... eee... lewitowały nad ziemią. Co oni mają robić w Hogwarcie?
-Niestety nie mogę wam powiedzieć, dlaczego też te potwory będą w naszej szkole, dlatego, że są to po prostu zalecania Ministerstwa Magii. - rzekł Dumbledore widząc miny uczniów i strach w ich oczach. - Testy sumowe i owutemowe odbędą się bez jakichkolwiek innych komplikacji, nie musicie się o to martwić. - dodał zapewniającym tonem. - Ale mam dla was również dobre wieści, z których większość z was powinna się ucieszyć.
Uczniowie rozluźnili się. Skoro Dumbledore ma dla nich jakąś miłą niespodziankę, a będzie na tyle dobra, że przestaną sie martwić dementorami, to bardzo chętnie posłuchają.
-Otóż w tym roku szkolnym zorganizujemy zawody. Każdy dom wybierze jedną czarownicę lub czarodzieja, który będzie reprezentował dany dom podczas zawodów – tłumaczył Dumbledore. - Odbędzie się pięć konkurencji, które wyłonią zwycięzce. Osoba ta będzie musiała pokazać siłę woli, siłę, koncentracje umysłu, kondycję a także charyzmę. A jakie to będą zadania, będziecie dowiadywać sie na bieżąco.
-To bardzo podobne to Turnieju Trójmaginczego – pomyślała Lily. - Jest wiele powiązań.
-I tutaj także pragnę dodać, że tu mają zastosowanie wasze szaty wyjściowe, które znalazły sie na liście potrzebnych w tym roku szkolnym. Pewnie zastanawialiście się, co znowu przyszło do głowy waszemu staremu dyrektorowi – uśmiechnął się serdecznie. - I to jest kolejna dobra wiadomość. Bowiem w Hogwarcie, w lutym odbędzie się bal walentynkowy. - Uczniowie wyglądali na zachwyconych tą wiadomością. - Musicie podziękować profesor Zomie, to ona namówiła mnie, aby w ogóle rozważyć taką propozycję. I znowu zwracam się po pierwszaków i klas drugich. Niestety wy nie będziecie mogli wziąć udziału w balu. Ale za to tego dnia, wraz z opiekunami będziecie mogli wyruszyć do Hogsmade. Chyba odpowiada wam taki układ, prawda? - Reakcje uczniów były mieszane, ale nikt nie zaprotestował, nie podważył słów dyrektora. - No dobrze. Nie będę już wam tutaj przynudzał. - uśmiechnął się. - W takim razie smacznego.
W te słowa na wszystkich stołach pojawiły się rozmaite potrawy. Talerze były wypełnione jedzeniem po brzegi. Glizdgon jak to Glizdgon zaraz chwycił za pierwszą lepszą potrawę i zaczął jeść, aż mu się uszy trzęsły.
-Oj Glizdku, ty to masz apetyt - zaśmiał się James.
Peter nie odpowiedział, zajęty był pochłanianiem kolejnego talerza kartofli.
-Zostaw trochę miejsca na deser – dodał spokojnie Remus.
Ale i jego słowa nie dotarły do Glizdgona. Miał szczęście, ze nie mlaska, bo na pewno dostał by przez łeb od Syriusza.
-No, Rogaczu – zaczął Syriusz zwracając się do Pottera. - Jestem pewny, że chciałbyś zaprosić Evans na ten bal.
-Czemu by nie – odpowiedział James.
-Tylko musisz się spieszyć, bo cię Smark uprzedzi – Syriusz zaśmiał się tak głośno, że wszyscy Gryfoni spojrzeli na niego z wielkim oburzeniem, że przeszkadza innym w rozmowie.
-No co ty? On w ogóle miałby odwagę się o to spytać? - wtrącił ciszej Remus. - Po drugie nie sądzę, żeby Smark i Evans byli parą. I tak wszyscy sie dziwią, że sie do niego odzywa, a co dopiero takie coś.
-Może i masz rację – przytaknął nieco spokojniej Syriusz, nadal usiłując powstrzymać się od głośnego roześmiania się. - Ale przecież mówiła, że cię nie lubi. Będziesz musiał błagać ją, żeby sie zgodziła pójść właśnie z tobą.
James spojrzał na Syriusza. Na jego twarzy malował się zaborczy uśmieszek. Przez chwile nie wiedział co powiedzieć, ale poprawił okulary i odpowiedział przyjacielowi:
-Mnie sie nie odmawia. Nie odmawia się kapitanowi drużyny Gryffonów.
-Ależ oczywiście, ja to wiem, nie musisz mi tego mówić. Powiedz to lepiej tej rudej – odrzekł Syriusz chichocząc cicho pod nosem.
Lily siedziała prawie na drugim końcu stołu Gryfonów, co róż to zerkając w stronę stołu Ślizgonów, na Severusa. Ale ten widocznie nie zauważył tego. Przez cała kolację Snape rozmawiał z Averym i Mulciberem. Lily westchnęła i jej wzrok z powrotem powędrował z talerza w stronę Severusa.
-Lily – Mary szturchnęła przyjaciółkę łokciem. - Lily, co tobie dzisiaj jest?
-Nic takiego – odpowiedziała bez namysłu i spojrzała na Mary.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak – Mary odsunęła od siebie talerz.
Lily znowu spojrzała w stronę stołu Slytherinu. Tym razem Severus napotkał jej spojrzenie, uśmiechnął sie do niej i zaraz wrócił do rozmowy z Averym i Mulciberem. Lily zarumieniła się i spuściła wzrok na talerz z kawałkiem ciasta z czekoladową polewą.
-I wszystko jasne – stwierdziła Mary widząc zachowanie Lily.
Lili spojrzała pytająco na koleżankę. Na twarzy Mary widać było tylko szeroki uśmiech, który odsłaniał jej wąską szparkę pomiędzy jedynkami. Rudowłosa domyślała się co zaraz usłyszy z ust przyjaciółki.
-To jak? Jesteście już oficjalnie parą? - zapytała Mary.
Lily zakrztusiła się łykiem soku dyniowego. Spodziewała się czegoś w stylu: „Czyżbyś się zakochała?” albo „No, no. Ależ sobie chłopaka znalazła”. Widocznie nie doceniała Mary.
-Nie! - zaprotestowała Lily marszcząc czoło. - Sev jest tylko moim przyjacielem.
-Taaak – odpowiedziała ironicznie Mary. - Widziałam co się wydarzyło w pociągu. Przechodziłam wtedy akurat korytarzem.
-To był przypadek – Lily zaczęła się bronić.
Zaczerwieniła się. Miała nadzieję, że nikt nie widział tego co stało się w pociągu, gdy lokomotywa nagle się zatrzymała. Ale skoro jednak ktoś był świadkiem tego, lekko mówiąc potknięcia, Lily zaczęła protestować.
-Wiem, widziałam. Ale twoja reakcja była całkiem jednoznaczna. Dziwie się, że w ogóle zdołałaś zawiązać mu krawat. Byłaś tak blisko niego, a ręce wcale ci sie nie trzęsły – powiedziała Mary.
-Mary!
-No już dobrze. Ale jestem twoją przyjaciółką. Mnie zawsze wszystko możesz powiedzieć. Zwierzyć się. Nawet jeżeli chodzi o Severusa – Mary poklepała przyjaciółkę po plecach. - Chcesz, to mogę z nim pogadać na ten temat.
-Co?! - Lily znowu zachłysnęła sie sokiem dyniowym.
-Nie zaprzeczysz przecież. Severus Snape ci sie podoba. Nie wiem jakim cudem to sie stało, ale podoba ci się – Mary była pewna siebie.
Lily lubiła ją mimo tego, że miała długi język uwielbiała plotkować. Nic dziwnego, że prowadziła gazetę szkolną, a do tego najczęściej udzielała się w plotkach. Lily już widziała nagłówek jednej z takich gazet: „Lily Evans i Severus Snape. Czy są razem?”. Dzieliły też ze sobą pokój w dormitoriach dziewcząt, w wierzy Gryfonów.
Nie odpowiedziała. Nie odezwała sie aż do końca kolacji. Nasłuchała się tylko bardzo obszernego kazania ze strony mary, na temat tego, że Severus zadaje się z dziwnymi typami i, że spodziewała sie po niej, że wpadnie jej w oko jakiś inny chłopak, a jako przykład podała Syriusza Blacka. Lily spojrzała wtedy na nią bardzo gardzącym wzrokiem. Zarzucając jej tym samym, że podoba jej się jeden z Huncwotów.
-Bardzo dziękuję, panie profesorze, że przyjął mnie pan na tę posadę – powiedziała Megan, kiedy wszyscy wychodzili już z Wielkiej Sali do swoich dormitoriów.
-Nie musisz mi dziękować, Megan – odpowiedział rześko Dumbledore. - Nie musisz mnie także nazywać już „panem profesorem”. Mów mi po imieniu, teraz pracujemy razem. Byłaś najlepsza w klasie, jeżeli dobrze pamiętam. Obronę przed Czarną magią zdawałaś najwyżej. Ale jak dobrze wiesz na miejscu tym jest klątwa.
-Tak, wiem o tym. Rzucił ją Sam-Pan-Wie-Kto – odpowiedziała Megan. - Nikt nie uczył na tym stanowisku dłużej niż jeden rok. Ale mi to nie przeszkadza. W lipcu wyjeżdżam do Rumunii będę zajmowała się smokami.
-W takim razie życzę powodzenia na jutrzejszych lekcjach, profesor Zomie – uśmiechnął się Dumbledore znikając z długom korytarzu
-Dziekuje, Albusie – odpowiedziała pogodnym tonem i skierowała się do swojego nowiutkiego gabinetu.

Była najmłodszą nauczycielką w całej historii Hogwartu. Miała przecież dopiero zaledwie dwadzieścia lat. Ledwo co wyrwała się z tej szkoły a już do niej wróciła, ale nie jako uczennica tylko jako profesor Zomie, nauczycielka Obrony przed Czarną Magią. 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

HP -Rozdział 2 - Piąty rok

Witam serdecznie w to zimowe popołudnie. Wyżej widzicie państwo dwie przewspaniałe mangi, za które muszę serdecznie podziękować Klaudii: Arigato, Molto Grazie, Spasiba, Thank you, soo much; danke i wgl. 

Przed państwem dla miłej odmiany kolejny rozdział opowiadania z cyklu Harry'ego Pottera z Lily i Severusem w roli głównej. tak też: za wszystkie uszczerbki na zdrowiu psychicznym i fizycznym nie odpowiadam. Dziękuję i zapraszam do czytania:


Pierwszy września.
W pokoju Lily rozległo sie głośne dzwonienie budzika. Usiadła zaspana na łóżku i przetarła oczy. Nareszcie sie doczekała. To był dzień powrotu do Hogwartu.
Spojrzała na łóżko polowe stojące pod ścianą. Było puste. Rozejrzała sie po pokoju. Przy drzwiach stały dwa szkolne kufry Hogwartu, oraz dwie klatki z sowami: jedna z Hektorem Severusa i druga z Laydy, śnieżną sową Lily. Na parapecie, we wnęce okna siedział Severus. Jedna noga zwisała mu, prawie dosięgając paneli. Patrzył przez szybę mrużąc czarne oczy.
-Nie śpisz już? - zapytała Lily wstając z łóżka i podchodząc do szafy wyjąć jakieś ubranie.
Chłopak wzdrygnął się. Widocznie nawet nie zauważył, że dziewczyna już wstała.
-Nie – odpowiedział po chwili. - Przecież dziś wracamy nareszcie do Hogwartu.
-Dlatego nastawiłam sobie budzik – stwierdziła Lily.
-Dlaczego nie chciałaś zostać prefektem? - zapytał Severus. - Przecież to wielkie wyróżnienie.
-Tak, ale miała bym za dużo na głowie – Lily zrobiła skwaszoną minę. - Odesłałam odznakę prefekta do Dumbledore'a, wyjaśniłam mu wszystko i się zgodził. Na moje miejsce prefektem Gryffindoru została nijaka Alicja Lavster, wiesz która, ta od Franka Longbottoma.
-Tak, wiem – przytaknął Snape. - A drugim prefektem?
-Na pewno nie Potter, jeśli to masz na myśli – odrzekła Lily. - Lupin, Remus Lupin. - przewróciła oczami i wyszła z pokoju, zostawiając Severusa samego.
-Czarny Pan też był prefektem swojego domu, Slytherinu – pomyślał. - Lucjusz też, szkoda, że już skończył Hogwart. Będę miał mniej towarzyszy. Avery i Mulciber...
Czas biegł nie ubłagalnie szybko. Nim się obejrzeli byli już na dworcu King's Cross w Londynie, na peronie 9 ¾. Peron był zapełniony uczniami Hogwartu i ich rodzicami, którzy żegnali się ze swoimi dziećmi, aż do czasu ferii zimowych, a nawet i do wakacji.
-Uważajcie na siebie – powiedziała pani Evans całując córkę w głowę.
-Dobrze – odpowiedziała Lily.
-Będziesz musiała zostać na ferie zimowe w Hogwarcie. Wtedy będziemy musieli jechać do sanatorium, a Petunia zostanie w akademiku – odezwał się pan Evans.
-Nie ma problemu – odrzekła Lily. - Nie wytrzymała by ze mną pod jednym dachem dwóch tygodni, bez was. - uśmiechnęła się. - Wnioskuję to po tym, że nawet nie wysiadła z taksówki, żeby sie pożegnać.
Severus i Lily wsiedli do czerwonej lokomotywy. Zaraz miała ruszyć. Znaleźli wolny przedział. Wyjrzeli jeszcze przez okno przedziały, aby pomachać państwu Evans na pożegnanie. A kiedy nareszcie wjechali w tunel i peron zniknął im z oczu usadowili się na siedzeniach na przeciw siebie, pod oknem. Czekał ich cały dzień w pociągu.
-Już nie mogę sie doczekać eliksirów – zapiszczała ucieszona Lily. - Jestem pewna, że zaliczę suma z tego przedmiotu na „Wybitny”.
-Albo wszystko na „Wybitny”. Nie oszukujmy się. Jesteś kujonicą – uśmiechnął się Severus, ale jego ton wskazywał na to, że również jest zachwycony.
-Sev! - Lily pacnęła go lekko w ramię. - A ty to niby lepszy? Eliksiry masz w małym palcu, tak samo jak Obronę Przed Czarna Magią.
Mieli nadzieję, że cała podróż zleci im bardzo szybko, bez żadnych dziwnych komplikacji czy też awantur. I tu mam na myśli oczywiście Jamesa Pottera i jego Huncwotów, bo jak wiadomo Snape i Potter to odwieczni rywale.
-No, no, no. Nasz Luniaczek został prefektem – uśmiechnął się szeroko Syriusz.
Syriusz Black, James Potter, Peter Pettigrew i Remus Lupin siedzieli wspólnie w jednym z wagonów Hogwart-Expres. Czwórka Gryfonów wspaniale się bawiła podczas wakacji, a teraz wracają do szkoły w której od zawsze psocili ile tylko sie da. W końcu właśnie z tego byli tam znani. Z psot, kawałów i wszelkiej maści dowcipów, jak i również byli największymi dręczycielami Severusa Snape'a, zwanego przez nich: Smarkerusem.
-Brachu, jak udało ci sie to zrobić? - zapytał James klepiąc przyjaciela po plecach.
-Nie mam zielonego pojęcia – wydukał Remus, niemogąc napatrzeć się na szkarłatną odznakę prefekta Gryffindoru.
-Czy to oznacza, że mamy skończyć z kawałami, panie prefekcie? - zaśmiał się dziarsko Syriusz.
-No co wy chłopaki – powiedział Remus. - Ja na was nie na kapuję.
I cała czwórka wybuchła śmiechem.
-Teraz to się dopiero zacznie – stwierdził James – Ale Dumbledore, nie dał ci jej przecież bez powodu. On dobrze wie, że jesteś wilkołakiem...
-Nie tak głośno – uciszył go Lupin.
-Spoko, przecież nikt nas nie słyszy – zapewnił Syriusz.
Ta czwórka dobrze dogadywała sie już od pierwszego spotkania w pociągu do Hogwartu kilka lat temu. A między Syriuszem i Jamesem utworzyła się bardzo mocna przyjaźń, nieco większa niż co do Lupina czy Glizdgona. Stali się jak bracia. Syriusz nawet czasami mówił, że jego brat, który trafił do Slytherinu, został podmieniony z Jamesem.
-Nie mogę się doczekać święta duchów, to już za dwa miesiące – Glizdgon całkowicie zmienił temat rozmowy.
James, Syriusz i Remus spojrzeli na niego z lekkim wyrzutem, który był spowodowany nagłą zmiana tematu. A przecież jako dobrzy przyjaciele, nie mogli go zignorować.
-My już dobrze wiemy dlaczego nie możesz sie doczekać Halloweenu – zaczął Syriusz uśmiechając sie pod nosem.
-Oj tak, my już dobrze wiemy, że chodzi ci o te wszystkie słodycze. Chciałbyś je tylko spałaszować, z nikim się nie dzieląc – w głosie Jamesa było czuć trochę ironii i tonu świadczącego o tym, że to tylko przyjacielskie dogryzanie sobie nawzajem. - Ciastka, cukierki, lizaki, lukrecjo, strzeżcie sie, bowiem nadchodzi Peterodżilla, aby was wszystkich zjeść...
-O nie! - Syriusz wyciągnął z woreczka jedno ciastko miodowe i zaczął ruszać nim w takt swoich słów, imitując to, że ciastko samo mówi. - To Peterodżilla! Kryć się gdzie kto może!
Szarawe oczy Glizdgona bacznie obserwowały każdy ruch ręki Syriusza, która trzymała ciastko. Oblizał sie łakomie na sam jego widok. James i Syriusz ponownie parsknęli śmiechem. Lupin przestał zwracać na nich uwagę, bo pogrążył sie w lekturze nowego podręcznika do transmutacji.
-Łap! -Syriusz rzucił w stronę Petera ciastko, które trzymał. Po kilku sekundach dodał bardzo poważnym tonem:
-No i niestety. Tak skończył się żywot pana Ciastka.
Nawet Lupin cicho zachichotał. Musiał przyznać, że Syriusz i James mają wielkie poczucie humoru.
Syriusz tak bardzo zaczął sie śmiać, że aż sie popłakał.
-Łapo, co ci jest? - zapytał zaskoczony James.
-To przez niego – Syriusz śmiał się dalej, wskazując na Petera. - On pochłonął pana Ciastka...
Minęła dobra chwila zanim sie uspokoił i powrócił do poprzedniego stanu. Przetarł oczy i wyprostował się na siedzeniu.
-Myślicie, że Smark wreszcie odczepi sie od Evans? - James zamyślił się.
-Albo ona od niego – stwierdził Syriusz – Dziwię się, że w ogóle się do niego odzywa. Ale zaraz, zaraz. James, dlaczego nas o to pytasz?
James nie odpowiedział. Wpatrywał się w szybę zamyślony. Najwyraźniej coś go gryzło.
-James! - Syriusz krzyknął mu do ucha, aż ten podskoczył na siedzeniu i ześlizgnął sie na podłogę. - Powiedziałem: „dlaczego nas o to pytasz?”.
-Z ciekawości – odpowiedział James wstając z podłogi i poprawiając okulary na nosie.
-Z miłości – wtrącił Lupin.
Cała trójka spojrzała na niego pytająco. Remus wychylił sie zza podręcznika. Przerzucił kartkę i zamknął książkę. Odłożył ją do kufra.
-Nie słyszałem. Możesz powtórzyć? - powiedział James z ironią w głosie.
-Z miłości – powtórzył Remus.
James głośno przełknął ślinę, nie przestając patrzeć w stronę przyjaciela.
-Dobrze słyszałeś – uśmiechnął się Lupin widząc reakcję Pottera. - Z miłości.
-Nnnie wiem o czym ty mówisz, Remusie – zaprzeczył James i z powrotem usiadł na swoje siedzenie.
-Dobrze wiesz, ale nie chcesz sie przyznać – odrzekł Remus, a w jego głosie było słychać nutę zadowolenia.
-Niby do czego? - na twarzy Jamesa malował się mały grymas.
Remus uśmiechnął się radośnie. Wstał ze swojego siedzenia i podszedł do Jamesa. Usiadł na przeciwko niego, tuż obok Glizdgona, wyciągnął różdżkę i wycelował nią prosto w nos przyjaciela. Machnął nią lekko a na policzkach Jamesa pokazały się dwa różowe serca.
-Bo żeś sie zakochał, młotku – powiedział Remus, czując triumf.
-Coś ty mi zrobił z twarzą? - zapytał James widząc swoje odbicie w oknie pociągu.
-Nie martw się, to zaraz zniknie. Góra dziesięć minut i nie będzie już tego widać – odrzekł spokojnie wilkołak – To zaklęcie niewerbalne. Sam je wymyśliłem. Można sprawdzić nim, czy dana osoba się zakochała, a ja miałem rację. No, James, teraz już sie nie wymigasz.
Mijały godziny. Było już popołudnie, kiedy po przedziałach zaczął jeździć wózek ze słodyczami. Lily kupiła dziesięć pudełek „Fasolek Różnych Smaków”. Wręcz je uwielbiała, i chciała zrobić sobie mały zapasik. Nie wiedziała bowiem kiedy będą mogli wybrać sie do Hogsmade na jakiekolwiek zakupy, a nie wytrzymałaby bez nich za długo. Można było spokojnie powiedzieć, że uzależniła sie od nich. Była także pewne, że już żaden smak nie może jej zaskoczyć, bo w ciągu wszystkich czterech lat spędzonych w Hogwarcie, zjadła już ponad trzysta opakować tych czarodziejskich przysmaków. Sama sie sobie dziwiła, że po zjedzeniu takich wielkich ilości cukru wcale nie przytyła, ale cóż przecież to magiczne fasolki, prawda?
-Wiesz może po co kazali nam w tym roku wziąć ze sobą szaty wyjściowe? - zapytała Lily zajadając się „Fasolkami Różnych Smaków”.
-Nie wiem. Gdyby był Turniej Trójmagiczny to na pewno był by to jakiś bal, ale skoro ten turniej już dawno został zakazany to można tylko zgadywać – odpowiedział Severus i oparł głowę o zimna szybę.
-Turniej Trójmagiczny? - powtórzyła Lily, bardzo ciekawa odpowiedzi przyjaciela.
-W Turnieju Trójmagicznym brały udział zawsze trzy szkoły, w tym Hogwart. Każda ze szkół wybierała jednego reprezentanta. Wykonywali oni bardzo niebezpieczne zadania, na przykład walka ze smokiem. Ale Turniej został wstrzymany i już go nie organizują, bo za dużo uczestników ginęło – wytłumaczył Snape. - No i w połowie całego turnieju zawsze odbywał się bal.
-Ależ ty błyskotliwy jesteś, Smarkerusie – drzwi przedziału otworzyły sie.
Byli to James, Syriusz, Remus i Peter. Ich widok wcale nie zaskoczył Lily i Severusa. Policzki Jamesa były jeszcze lekko czerwonawe po tym jak Lupin rzucił na niego zaklęcie, ale serc już nie było widać.
-Czego tu chcecie? - Lily rzuciła im złowieszcze spojrzenie.
-Może przyszłabyś do naszego przedziału? - zapytał James. - Chyba nie będziesz siedzieć tu z tym Smarkiem...
-Dla twojej informacji, po pierwsze to nie nie jest „Smark” tylko Severus. Po drugie nie lubię cię i twoich kumpli. Po trzecie nigdzie sie z tond nie ruszam. I po czwarte... - Lily wstała z siedzenia i podeszła do Jamesa.
-Dobrze, już dobrze – zaśmiał się Potter i wyciągnął różdżkę i wycelował w Severusa. - Levicorpus.
Snape poderwał sie do góry i zawisł do góry nogami tak jakby ktoś chwycił go za kostkę u nogi. Gryfoni parsknęli śmiechem i opuścili przedział. Lily zatrzasnęła za nimi drzwi. Odwróciła sie do Severusa i wyciągnęła swoją różdżkę:
-Liberacorpus.
Snape runął na podłogę. Lily pomogła mu wstać i z powrotem usiedli na przeciw siebie.
-Nie powinieneś pozwalać im na to żeby używali twoich własnych zaklęć przeciwko tobie – mruknęła.
-Łatwo ci mówić – odrzekł Snape. - To nie jest takie proste. Wymyśliłem te zaklęcia żeby się przed nimi bronić, ale odkąd Potter znalazł mój notes ze spisem wymyślonych zaklęć i przeciwzaklęć, nie mam już jak sie bronić.
Lily spojrzała na niego z ogromnym politowaniem. Znienawidziła Pottera już od pierwszego spotkania i jak na razie nie zamierzała zmieniać swojego zdania. Uważała go za kompletnego głąba, który uwielbia znęcać się nad innymi. Do tego jego kumple. Roztrzepany Syriusz, wiecznie głodny Glizdgon i nieco spokojniejszy Remus. Miała ich po dziurki w nosie.
-Wielki pan Potter się znalazł.
Pociąg Hogwart-Expres coraz bardziej zbliżał się do Hogsmade, gdzie znajdował sie peron, na którym mieli wysiąść. Do zamku mieli pojechać powozami. Hagrid kiedyś im powiedział, że ciągną je niewidzialne testrale, ale można je zobaczyć tylko jeżeli widziało się czyjąś śmierć.
Wszyscy uczniowie musieli się przebrać w szkolne szaty. Lily bardzo szybko zawiązała swój czerwono-żółty krawat na szyi. Nabrała już wprawę. Za to dla Severusa wiązanie krawatu było trudniejsze niż nauka czarnej magii, na której szczerze mówiąc, trochę się znał.
-No naprawdę, ale z ciebie niezdara – powiedziała Lily patrząc jak jej przyjaciel nadaremnie usiłuje zawiązać zielono-srebrny krawat Slytherinu.
-Jak jesteś taka mądra, Lily, to sama mi go zawiąż - odpowiedział zrezygnowanym tonem.
-No dobrze. Czemu nie. Jak będziesz wiązał go sam to nie zdążysz na ucztę powitalną – przytaknęła dziewczyna i podeszła do Severusa.
Przewiesiła mu krawat przez głowę, tak żeby oba końce były z przodu. Severus dokładnie obserwował każdy ruch jej rąk, przecież kiedyś wreszcie musiał sie nauczyć wiązać sobie krawat. Nie był już dzieckiem. W końcu miał już piętnaście lat.
Lily przełożyła kilka razy krawat, raz w jedna stronę, raz w drugą. W końcu przełożyła tę grubszą część przez utworzoną dziurkę i zacisnęła, tworząc idealny trójkąt pod szyją Snape'a.
-No i gotowe – powiedziała dumna z siebie.
-Dzięki.
Nagle pociąg gwałtownie sie zatrzymał. Lily straciła równowagę i runęła przed siebie prosto na Severusa. On jednakże nie poruszył sie nawet o milimetr, dopóki Lily na niego nie wpadła i oboje upadli na siedzenia za Snape'em. Lily szybko zorientowała sie, że leży na Severusie. Wstała jak najszybciej tylko mogła i odwróciła sie od niego plecami. Nie chciała żeby chłopak zobaczył jak sie zarumieniła.
Już od jakiegoś czasu czuła sie dziwnie w towarzystwie chłopaka. Serce zaczynało walić jej szybciej kiedy był w pobliżu i zaczynała się strasznie czerwienić. Zaczęło się to na samym początku minionych już wakacji i nie odstępowało jej na choćby jeden krok. Nie chciała jednakże nic mówić Severusowi, żeby nie zepsuć ich przyjaźni, którą budowali wiele lat. Wyznanie takiego uczucia mogłoby ich poróżnić, jeżeli Sev nie czułby tego samego co ona.
W przedziale zapanowała cisza. Ani Severus, ani Lily nie odezwali sie słowem dopóki pociąg nie ruszył ponownie. To stado dzikich koni przebiegało akurat przez tory. Nic dziwnego, ze pociąg bardzo gwałtownie zahamował. Bo inaczej wpadłby w ogromny karambol, co gorsza mógłby sie nawet wykoleić, co zagrażało zdrowiu, a nawet życiu uczniów Hogwartu.
Lily usiadła przy oknie ze spuszczoną głową. Severus usiadł na przeciwko niej. Do Hogsmade zostało jeszcze niecałe czterdzieści minut drogi, a słońce już prawie zaszło.
-Lily... - Severus chciał rozładować atmosferę – Lily... pamiętasz minę Vernona, kiedy zjawił się Dumbledore?...
Dziewczyna spojrzała na Severusa zielonymi oczami. Nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Wiedziała, że to tylko po to żeby zapomnieć o tym co stało się przed chwilą.
-Tak – wydukała.
W przedziale ponownie zapanowała cisza, i tak już pozostało aż do zatrzymania sie pociągu na peronie w Hogsmade. Czekał tam już na nich Hiagrid. Ogromny, brodaty mężczyzna w płaszczu z norek trzymał latarnię. Zwoławszy do siebie wszystkich pierwszorocznych wskazał wyższym rocznikom powozy, którymi mieli dostać się do zamku. Bo oczywiście jak wiadomo, i jak nakazuje Hogwarcka tradycja. Pierwszoroczni razem z Hagridem do zamku dostaną się poprzez jezioro w małych, czteroosobowych, drewnianych łódkach.
Severus pamiętał dobrze dzień, w którym oni płynęli tymi łódkami. O mało co, a skąpałby się w lodowatej wodzie. Na całe szczęście była z nim Lily i w ostatniej chwili chwyciła go za szatę i wciągnęła z powrotem do łódki. Nie wiedział czy to wtedy sie w niej zakochał po uszy czy wtedy na placu, podczas ich pierwszego spotkania. Choć planował je o wiele prędzej. Co najmniej osiem lat wstecz, jak sięgał pamięcią.
Wsiadł razem z Lily do jednego z powozów. Dosiadłyu sie później do nich dwie inne gryfonki, które dzieliły pokój z Lily: Mary McDonald i Alicja Lavster, oraz Frank Longbottom, również Gryfon.
Droga było wyboista i krzywa. Lily nie odezwała sie nawet jednym słowem, tak samo jak Snape. Po pięciu minutach przez okna można było zobaczyć w oddali zamek, Hogwart.
-Nareszcie. Nareszcie Hogwart – powtarzała sobie w duchu. - Nareszcie będę mogła używać magii!
Cieszyła sie jak nigdy w życiu. Może nie tak bardzo kiedy okazało się, że naprawdę jest czarownicą i ten mały chłopak ze Spinner'a End miał rację, czy też kiedy zakupiła swoją różdżkę u Olivandera, ale cieszyła się okropnie.
A po trzydziestu minutach nadeszła jej upragniona chwila. Powozy zatrzymały się przed wielkimi wrotami. Tylko one dzieliły ich od dziedzińca największej szkoły magii i czarodziejstwa na świecie.
-To już piąty rok – zachwycała się Lily już całkowicie zapominając co wydarzyło się w pociągu przed niecałą godziną.
Chwyciła Severusa za rękę.
-Severusie, jak ja się cieszę – powiedziała.
-Ja również – odrzekł Severus usiłując ukryć różowawy rumieniec na policzkach. - Już nie mogę się doczekać wielkiej uczty powitalnej.

Lily uśmiechnęła się promiennie. Severus odwzajemnił ten uśmiech. Czuł, że ten rok nie będzie taki jak poprzednie cztery.

piątek, 24 stycznia 2014

Happy Birthday NecoMi!

 Witam wszystkich w godzinę 00:00. Właśnie postarzałam się o kolejny rok - matku, jak to brzmi. W każdym bądź razie mam już 17 lat. 25 stycznia, dzień białego tygrysa, imieniny Miłosza (ros. Misza; wic. Miszel), no i urodziny NecoMi. Z tej jakże miłej okazji przemeblowałam całego bloga - jak widać jest pod kolore czerwony; jak słychać w tle leci zagilbista nuta - to jest język litewski jakby ktoś pytał (którego nie przestałam się uczyć!). Takoż wraz z urodzinkami przemyślałam kilka spraw:

     1. Jedna osoba nie może zmienić tego, że z przyjemnością otwieram Pana Tadeusza i czytam pierwszą linijkę "Litwo, ojczyzno moja...".  Teraz już rozumiem co dla mnie oznaczają kolejne słowa A. Mickiewicza: "ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie kto cię stracił.". Przez jakiś czas czułam pustkę, kiedy odsunęłam się od tego co niegdyś uwielbiałam. Jednak coś mnie tchnęło i włączyłam piosenki litewskie, które własnie skłoniły mnie do przemyśleń. Czy warto tracić część siebie tylko dlatego, że ktoś po drodze się napatoczył i sporo namieszał. Szczerze powiedziawszy wspominam go jeszcze czasami śmiejąc się z matury z litewskiego, na marchewkowym polu, śni mi się często. Ale to było, minęło - jak mawia moja babcia. Właśnie było minęło. As myliu Lietuvą.

     2. Druga sprawa: postanowiłam i ogłaszam to wszem i wobec: tworzę własną mangę. Co prawda na razie mam jako taką fabułę i postacie, nie ogarniam rysowania na komputerze, ale to mnie nie powstrzyma i w przeciągu najbliższych pięciu lat (ja tak szybko nie rysuje, żeby się manga w miesiąc pokazała) na półkach sklepów może pojawi się "Kryształ Anubisa".

     3. Trzecia i ostatnia sprawa (nie licząc fficka niżej): po ukończenia szkoły średniej jakakolwiek ona by nie była - wyruszam w długą i dłuuuugą podróż po Europie, Nordykach i Bałtach. Biorę plecak, dobre buty, trochę eurasów, prosty lud nie pracujący i idę i nie wiem kiedy wrócę. Główce cele: Wilno, Paryż , Venecja, Rzym i Ryga.

A więc oto i jeden z ostatnich rozdziałów Axis Powers Holiday:





     - Help! Pomocy! Cokolwiek! Ktokolwiek! - wołał Francis uciekając przed Tsume, która zebrawszy siły ganiała za nim ze swoim baseballem w dłoniach wymachując nim na prawo i lewo.

     Jednakże reszta rozbitków którzy znajdowali się na tej samej części plaży co pozostała dwójka, spojrzała tylko w ich stronę na moment aby w kolejnej kolejności z powrotem zagłębić się w poważnej rozmowie na temat tego, że kiedyś w końcu postanowili się wydostać z tej zapyziałej wyspy, bo przecież nie można tutaj siedzieć całą wieczność.

     - Proponuje iść na zachód - stwierdził Berwald poprawiając swoje okulary, które powoli zaczęły mu się zsuwać z nosa.

     - NIE! - wykrzyknął Pan Olo zatrzymując się gwałtownie, kiedy Francis wywinął susła wpadając wprost do lodowatej wody - Idziemy w busz! - i wskazała oskarżycielsko w stronę dzikiej, niezbadanej puszczy, z której nagle dobiegł wszystkich ryk przypominający wycie Tarzana.

     - Berwald ma racje - wtrąciła NecoMi, która dzisiejszego dnia nadzwyczaj ogarniała sytuację - Musimy odnaleźć resztę. 

     Volti wskoczył swojej właścicielce na ramię i spiorunował spojrzeniem niedoszłą ofiarę Tsume. Bonnefoy zadrżał.

     - Niestety nie wiadomo czy oni jeszcze żyją - Germania skrzyżował ręce na piersi i cała radosna atmosfera nagle w mgnieniu oka prysła.


     - Ale gdzie my tak właściwie idziemy? - lamentował Alfred, którego nogi powoli zaczynały odmawiać współpracy, gdyż od dobrego tygodnia nie miał w ustach ani jednego hamburgera.

     Słońce paliło jak szalone i cała wesoła gromadka, dobra już nie taka wesoła, ciągła się długim sznureczkiem za wysokim mężczyzną w długim czerwonym płaszczu i kapeluszu, który zwany był Alucardem i był wampirem opiekunem rodziny Hellsing, a także Ojcem Chrzestnym Ojca Chrzestnego NecoMi. 

     - Towarzyszko Usagi,mogłabyś nie kruszyć? - zapytał iwan, który od dłuższego czasu został zmuszony do tego aby nieść naszą shinigami, gdyś... jej nie chciało się tego robić a Alucard miał przy sobie cała paczkę słonych paluszków, więc miała czym się pożywić (Alucard nosi przy sobie paluszki?! - pomyślał zaskoczony czytelnik po czym wyskoczył przez otwarte okno).

     - Niestety, mój drogi Iwanie, paluszki zawsze kruszą - odrzekła brunetka wcinając kolejnego już paluszka.

     - Umieram! - stwierdził Tino po czym padł jak długi na ziemię i zapewne gdyby Gilbert nie zlitował się nad nim to pozostał by na tym piachu na pastwę ludu prostego i pracującego, którego i tak tutaj było a mało a raczej wcale go nie było.

     - Daleko jeszcze? - burknął Arthur usiłując załapać porządny hałst powietrza.

    - Nie - odrzekł pan Wiktorii - Tsume jest niedaleko.

    Może wiecie, może nie wiecie, ale Alucard był bardzo blisko związany z naszą tolkienowską bohaterką (mimo swojego wysokiego wzrostu) przez co mógł wyczuwać jej aurę i doskonale wiedział gdzie w danej chwili dziewczyna przebywa. A nawet jakby mu się chciało to doskonale wiedziałby z kim przebywa i co robi, ale z powodu tego, że Pan Olo chciał choć trochę prywatności, wampir nigdy (a przynajmniej bez jej wiedzy) sprawdzał to.

     - Daleko jeszcze?

    - Nie!


     W tym samym czasie gdzieś daleko, w odległej galaktyce.. dobra gdzieś na granicy Niemiec i Polski, w małym domku położonym po niemieckiej stronie granicy, przy biurku siedział młody rudowłosy chłopak i zawzięcie szkicował mangowe obrazki.

     - Shit - zaklął pod nosem wyrzucając do kosza kolejną pognieciona kartkę - Nigdy tego nie skończę.

     - O, siema brat - nagle w drzwiach pokoju Kaja, stanął wysoki ciemny rudzielec z mnóstwem piegów na twarzy - A ty nie na konwencie?

     Młodszy z braci obrzucił tego drugiego srogim spojrzeniem po czym kaj cisnął w Mikołaja sporej wielkości książką do hiragany.

     - A pójdziesz ty zbytniku! - zawołał Kaj.

    - No, no, mocium panie...

    - A co ja Kmicic? - zbulwersował się chłopak i zerwał się natychmiast od biurka.

     Oj tak, braterskie kłótnie Kaj uwielbiał najbardziej, szczególnie wtedy gdy ich tajne techniki wchodziły w grę. Mikołaj, bo tak właśnie nazywał się jego starszy brat, uśmiechnął się wścibsko i wykonując jedną z pieczęci jutsu i nagle znalazł się za Kajem. 

     - A więc tak się sprawy mają - jedna brew osiemnastolatka uniosła się do góry - Cóż, nie zostawiasz mi wyboru - przeczesał włosy dłonią i przez najbliższe dziesięć minut dało się usłyszeć odgłosy podobne, które Vegeta i Goku wydawali z siebie podczas walki.

     - Nie chciałbyś żebym użył razengana - prychnął Mikołaj.

    - Nie chciałbyś żebym użył Kamehamehy.

    - Kaj, ktoś do ciebie - nagle w drzwiach jego pokoju pojawił się ich ojciec, a widząc stanał w takiej sytuacji, dodał - I przestańcie się bić. Jak chcecie to robić to na dwór, bo rozniesiecie dom w pył tymi razenganami i kamehamahami - po czym polecił młodszemu synowi aby zszedł na dół.

     Bracie wymienili między sobą pytające spojrzenia po czym oboje ruszyli za ojcem. W korytarzu ujrzeli wysokiego, brązowowłosego Włocha z dwoma loczkami na głowie i miłym wyrazie twarzy. Ubrany był w beżowy garnitur a pod szyją miał przewiązany czerwony krawat. Mimo wszystko wyglądał na poważnego i w równie poważnej sprawie zjawił się w tym domu.

     - Starożytny Rzym, jak się nie mylę - stwierdził chłopak.

     - We własnej osobie - przytaknął Romulus.

     - Co pana tutaj sprowadza? - Kaj skrzyżował ręce na piersi.

     - Sprawy nie małego kalibru.

     - Słucham więc.


I na tym zakończę ten rozdział. mam nadzieję, że jest w miarę - choć tak poplątany, że to mało powiedziane. W tej części (wybaczcie, że na końcu, ale cóż... tak wyszło) chciałabym podziękować pewnym osobą:

Kajowi, którego zwą Nikon, za to, że jest i mam nadzieję, że będzie jak najdłużej, bo wspierać Cię będę aż do pokonania tego co stanęło na Twojej drodze.

Tsume, Panu Olo, mojemu Ojcu Chrzestnemu, za wsparcie, podtrzymywanie na duchu, zrozumienie i wspaniały urodzinowy prezent.

Usagi, za rozmowy o wszystkim, za to, ze jest i daje tyle szans ile to możliwe. Za to, że mnie rozumie.

Feliks Felek Łukasiewicz, za te wspólne chwile, rozmowy - naprawdę magiczne rozmowy, podtrzymywanie na duchu. Za bycie przyjacielem mimo wszystko.

Miszel, za to że byłeś, jesteś i będziesz od dnia urodzin do dnia śmierci. W końcu nie każdy szczyci się posiadaniem swojego własnego białego tygrysa. To też twoje urodziny, Miszel.

Klaudii, za to, że była ze mną przez minione pół roku, kiedy chodziłam do technikum hotelarskiego i pomieszkiwałam w Trzciance.

Chłopakom z Wonderneepoos za inspiracje.

No i młodszej siostrze, kanadzie, za to, że... w sumie to nie wiem za co, ale za coś na pewno.



Harry Potter Snilly - Rozdział 1 - Nietypowa kolacja

Ohayo,
Jakiem, że ostatnimi czasy nie posiadam weny a jestem już na stałe w Jałowicach, i pracuje nad fabułą własnej mangi, przed państwem cykl opowiadań, które napisałam w sumie dość dawno i ani jak się mają do mangi i anime - raczej do świata Harry'ego Pottera, a raczej do wcześniejszego pokolenia. Koniec ogłoszenia parafialnego


Słońce grzało tak jak przez całe prawie już minione lato. Zachodziło. A jego różowawe odcienie pięknie mieniły się na zachodzie, i odbijały się w zielonych tęczówkach Lily. Siedziała na parapecie okna w swoim pokoju. Opierała się plecami o białą ścianę. W ręku trzymała długą, białą różdżkę. Dobrze wiedziała, że nie może używać magii poza szkołą, ale uwielbiała bawić się swoim magicznym kijkiem, przeplatając go pomiędzy palcami.
Odwróciła głowę w stronę pokoju. Spojrzała na swój szkolny kufer. Był spakowany i gotowy do drogi. Podręczniki już kupione i również zapakowane. Szata szkolna i szata wyjściowa były uprasowane i dokładnie złożone. Zapas piór, atramentu; wszystko na swoim miejscu.
Westchnęła głęboko. Była szczęśliwa. A przecież jeszcze osiem lat temu nie chciała uwierzyć małemu chłopcu ze Spinner's End, że jest czarownicą. Choć miała go jako swojego przyjaciela, wciąż wracała pamięcią do tamtego dnia, kiedy spotkali sie pierwszy raz, na placu zabaw, kiedy to ona i jej starsza siostra Petunia bawiły się razem.
Uśmiechnęła sie pod nosem. Pamiętała zaborczą minę Severusa i jego rumieniec na twarzy kiedy upierał sie przy tym, że ona jest czarownicą. To było takie urocze, słodkie a zarazem i dziecinne.
-Lily! - powiedziała Petunia, siedemnastoletnia dziewczyna, wchodząc do pokoju siostry. - Lily, odłóż ten patyk! - zrobiła przerażoną minę.
-Tuniu, ale o co ci chodzi? - zaprotestowała Lily i zmarszczyła czoło. - Po za tym to niej jest patyk, a różdżka. - poprawiła siostrę.
-Różdżka... patyk... Co to w ogóle za różnica? Ile razy mówiłam ci, że nie mam zamiaru mieć jakiegokolwiek kontaktu z takimi dziwactwami? - powiedziała Petunia srogim tonem.
-Tuniu, daj spokój – odpowiedziała Lily i podeszła do kufra odłożyć różdżkę.
Petunia obserwowała ją bardzo uważnie. Młoda wiedziała, że jej starsza siostra nie na widzi magii, choć do końca nie mogła zrozumieć dlaczego. Jako pierwszy argument zawsze dawała to, że jej starsza siostra nie lubi magii bo ona sama nie jest czarownicą, i to na razie jej wystarczało.
-Kolacja już jest. Mama kazała ci zejść na dół – zakomunikowała Petunia wracając się do drzwi. - I ani słowa o magii przy kolacji. Będzie z nami dzisiaj Vernon, a nie chcę żeby się od razu mnie wystraszył tylko dlatego, że moja siostra jest jakimś dziwolągiem.
-Oj, Tuuunnniiiuuu – Lily przeciągnęła slaby, i spojrzała na siostrę błagalnym spojrzeniem. - Przecież wiem, że Vernon jest twoim chłopakiem... ale jeżeli coś ci z nim wyjdzie i tak będziesz musiała mu powiedzieć, że w rodzinie masz czarownicę.
Petunia nic nie odpowiedziała tylko otworzyła drzwi i wyszła z pokoju na piętrze. Lily zrobiła to samo. Zeszły do salonu, w którym czekał już na nie zastawiony stół. W całym domu było czuć wspaniały zapach domowej pieczeni w sosie własnym pani Evans z lekką nutą żurku.
Lily bez zastanowienia usiadła do stołu, ale nie zaczęła jeszcze jeść. To by trochę nie wypadało, tym bardziej, że tego dnia mieli mieć na niej bardzo ważnego gościa – Vernona Dursleya, i jak to mówiła Lily: obiekt uwielbień Petunii.
-Lily, proszę cię, nie zepsuj mi tego spotkania – Petunia powiedziała to chyba w ostatniej chwili bo właśnie rozległ się dzwonek do drzwi.
Pan Evans otworzył drzwi. Stał za nimi około dwudziestoletni młodzieniec. Nie należał to tych chudych, ale nie był też aż tak bardzo puszysty. Jego włosy były równo z cięte i przybierały lekko mysi kolorek. Na jego twarzy gościł szczery uśmiech.
-Pan Evans, jak sie nie mylę. Miło mi poznać. Nazywam się Vernon Dursley – przedstawił się.
-Tak, tak. Mnie również. Jesteś w samą porę. - odparł uradowany pan Evans i wprowadził Vernona do salonu.
-Witam panią, pani Evans – Vernon ukłonił sie nisko matce Lily i Petuni. - Miło mi panią poznać. Petunia wiele mi o państwu opowiadała.
Lily uśmiechnęła się. Jego wygląd przypominał jej Glizdgona. Niski, tęgi, mysie oczy i włosy. Pomyślała przez chwile, ze gdyby jej siostra nie była mugolką, to na pewno zakumplowała by się z tym właśnie Gryfonem.
-A ty pewnie jesteś młodszą siostrą Petunii – teraz Vernon zwrócił sie do niej, przerywając jej myśli.
-Tak – odpowiedziała, ale zaraz zorientowała się, że trzeba by dopowiedzieć coś jeszcze. - Nazywam się Lily.
-Jesteśmy w komplecie. - uśmiechnęła się pani Evans. - W takim razie siadajmy do stołu, zanim wystygnie.
No i całą piątką usiedli przy stole. Lily z wielką uwagą przyglądała się każdemu ruchowi ich gościa. Nie wyglądał na takiego głodomora jak Peter, choć jego centymetry w pasie świadczyły całkiem co innego.
-Bardzo sie cieszę, że przyszedłeś, Vernonie – powiedział pan Evans i poprawił błękitny krawat. - Bardzo chcieliśmy cię poznać.
-Nie mogłem odmówić, to by było niegrzeczne – odpowiedział Vernon jedząc pieczeń. -Muszę przyznać, że wspaniale pani gotuje.
-Bardzo dziękuję.
Lily błądziła widelcem po swoim talerzu. Wcale nie była głodna. Jakąś godzinę temu zjadła całe opakowanie „Fasolek Różnych Smaków”, które zostały jej jeszcze z poprzedniego roku, w Hogwarcie. Musiała przyznać, miały wszystkie smaki. Udało jej sie trafić nawet na smak pieczonego indyka.
-A co chciałbyś robić w przyszłości? - zapytał wielce ciekawy pan Evans.
-Nie mam zielonego pojęcia, może zajmę sie polityką. Od września będę się uczył na uczelni Oxfordu w Londynie – odpowiedział Vernon, robiąc dumną minę.
-W takim razie musisz mieć bardzo dobre oceny, jeżeli udało ci sie tam dostać – powiedział zachwycony pan Evans.
-Tak, tak. Vernon bardzo dobrze sie uczy – wtrąciła Petunia.
-Ja już cie witam w rodzinie – zaśmiał sie przyjacielsko pan Evans. - Mój drogi chłopcze.
Vernon odwzajemnił ten miły uśmiech, a jego wzrok zatrzymał się na Lily.
-A ty, Lily? Jak ci idzie nauka? I do jakiej szkoły w ogóle chodzisz?
-Jestem najlepsza w klasie – wydukała z siebie Lily, ale zamilkła nie wiedząc co powiedzieć dalej, kiedy Petunia spojrzała na nią błagalnymi oczami, żeby nie palnęła niczego od czapy. Rozejrzała sie szybko po pokoju, i wpadła na genialny pomysł kiedy zobaczyła stare zdjęcie taty z poligonu. - Jestem w szkole wojskowej. Przyjeżdżam tylko na wakacje – odpowiedziała. - To bardzo daleko z tond.
-Aha – Vernon skinął głową. - To bardzo ciekawe. Nie słyszałem jeszcze, żeby jakaś dziewczyna interesowała sie wojskiem.
-Tak... bardzo mi sie tam podoba... - Lily spuściła wzrok na talerz, wolała nie zawiązywać dłuższego kontaktu wzrokowego z chłopakiem swojej starszej siostry.
Państwo Evans milczeli jak zaklęci. Woleli chyba tak samo jak obie dziewczyny, nie mówić Vernonowi o tym, że Lily jest czarownicą.
-Kto chce deser? - pani Evans chciała rozluźnić atmosferę. - Zrobiłam ciasto z makiem.
Każdy dostał po jednym kawałku. Lily chwile nie wiedziała czy zjeść, czy nie. Ale widząc srogie spojrzenie ojca wzięła sie za jedzenie ciasta. I tak już trochę nakręciła przy tej kolacji. Szkoła wojskowa? Kto by przypuszczał? Chciałaby tylko wrócić do swojego pokoju, walnąć się na łóżku i iść spać. Jutro przecież miała pojechać wreszcie do Hogwartu i chciała sie wyspać, a nie jak rok temu, przespała prawie całą drogę i prawie spóźniła sie na ucztę powitalną, a bardzo lubiła słuchać co róż to nowych piosenek Tiary Przydziału.
Nagle w oknie na przeciwko stołu zobaczyła znaną jej twarz. Ziemiste policzki, czarne oczy i haczykowaty nos.
Uśmiechnęła się. Wiedziała, że jej przyjaciel zaraz zapuka do drzwi, a ona będzie musiała mu otworzyć. I wcale się nie pomyliła,po niecałej minucie usłyszeli pukanie do drzwi.
-Kogo niesie, o tak późnej porze? - zdziwił się pan Evans, chcąc wstać od stołu.
-Ja otworze! - Lily zerwała się z krzesła i szybko wyszła na przedpokój.
Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Przed nimi stał nie wyskoki, czarnowłosy chłopak w jej wieku. Za nim był kufer szkolny Hogwartu i klatka z kruczoczarną sową.
-Lily, kto to? - z salonu dobiegł głos pani Evans.
-Severus. Za moment będę – odpowiedziała i zamknęła drzwi.
Stanęła na wycieraczce i spojrzała na Snape'a pytającym wzrokiem.
-Przecież jedziemy dopiero jutro.
-Powiedz to mojemu ojcu – odpowiedział Severus.
No tak. Przecież od kąt pani Eileen Prince-Snape, matka Severusa, wyjechała na misje zleconą jej przez Ministerstwo Magii, on sam musiał mieszkać tylko z ojcem. Tobiaszem, tyranem, mugolem i człowiekiem, który szczerze nienawidził czegoś takiego jak magia.
-Czy mam przez to rozumieć, że znowu wyrzucił cię z domu? - zapytała przerażona Lily.
-Niestety – Severus spuścił głowę, było mu bardzo wstyd przed dziewczyną, że kolejny raz musi pytać ją o to, czy może przenocować u niej w domu.
-Pewnie zrobił ci awanturę o nic – stwierdziła Lily, pocieszającym tonem.
-Tym razem miał o co – Snape nagle podniósł głowę. - Przyszła sowa z Hogwartu z biletem na pociąg i awantura gotowa.
Lily nie wiedziała co powiedzieć. Zamyśliła się chwilę, wpatrując się w klatkę Hektora, sowy Severusa.
-Rodzice nie będą mieli nic przeciwko żebyś został, ale trzeba cie będzie jakoś przemycić do pokoju, bo chłopak Petunii je u nas kolacje – powiedziała po chwili. - Poczekaj chwilę, zaraz wrócę. - I weszła z powrotem do domu.
Podeszła do mamy i szepnęła jej coś na ucho.
-Przepraszam na chwilę – powiedziała pani Evans i poszła z córką na przed pokój.
Obie wyszły na chwilę z domu.
-Dobry wieczór pani – przywitał sie Severus.
-Dobry wieczór – odpowiedziała pani Evans. - Dobrze, bierzcie kufer, sowę i chodźcie na górę. Domyślam się co się stało.
-Dziękuje bardzo – uśmiechnął się lekko Snape.
-Nie ma za co. Zawsze będziesz u nas mile widziany, Severusie. Tylko martwi mnie to, że jak twoja matka nie wróci do kolejnych wakacji, będziesz chyba musiał zamieszkać u nas, bo nie sądzę, żeby twój ojciec się tobą zainteresował – dodała pani Evans, otwierając drzwi, a w jej głosie było słychać bardzo wielką troskę.
Lily chwyciła za klatkę Hektora. Stwierdziła iż, Sev nie będzie niósł wszystkiego sam, bo to jednak jest ciężkie.
Szli krótkim wąskim korytarzem kierując sie na schody. Mieli również nadzieję, że nikt z obecnych w salonie ich nie zaczepi, bo musieli by się wtedy ostro tłumaczyć. Chodziło tu w szczególności o Vernona, bo Petunia jak to tylko Petunia zaczęła by protestować i na tym by sie to skończyło.
-Marry, kochanie co się dzieję? - zapytał pan Evans, kiedy zobaczył żonę, córkę niosącą klatkę z sową i Severusa z kufrem szkolnym Hogwartu. - Przecież dopiero jutro mamy ich zawieść na pociąg.
Zatrzymali się. Lily i Snape przerażeni spojrzeli w stronę pana Evansa. I co teraz mają powiedzieć? Przecież nie odpowiedzą mu teraz, że ojciec Severusa wyrzucił go z domu, bo dostał bilet z Hogwartu.
Marry spojrzała na męża jednoznacznym wzrokiem. Odpowiedziałaby mu od razu co sie stało, ale nie w obecności Vernona. Petunia posłała siostrze złośliwe spojrzenie. Lily głośno przełknęła ślinę.
Vernon wyglądał na zaskoczonego. Stwierdził, że należało by rozluźnić atmosferę:
-Jak sie nazywa ta sowa? - zapytał wskazując na klatkę, którą trzymała Lily.
-Hektor – odpowiedział krótko Severus.
-Jest czarna jak noc, wcześniej takiej nie widziałem. Bardzo rzadki okaz. Skąd ją masz? - Vernon nie wiedział, że to pytanie doprowadziło do jeszcze bardziej zagęszczenia atmosfery w domu Evansów.
-Ja... - wyjąkał Snape. - Dostałem od matki na jedenaste urodziny...
-Hmm... to bardzo rzadko spotykany prezent jak na jedenaste urodziny, nieprawdaż? - Verno podszedł do Severusa i podał mu rękę. - Nazywam się Vernon Dursley.
-Severus Snape – chłopak odwzajemnił gest Vernona. - W mojej rodzinie zawsze na jedenaste urodziny dostaje się takie prezenty – Snape wiedział, że Vernon jest mugolem, więc powiedział tylko część prawdy.
-Jesteś pewnie chłopakiem Lily – stwierdził Vernon.
Lily i Severus spojrzeli po sobie. Ruda zaraz spuściła wzrok na klatkę Hektora, a Snape oblał się szkarłatnym rumieńcem i również spuścił wzrok , na zielonkawy dywan.
Vernon uśmiechnął sie pod nosem. Może i zachowywał sie jak dżentelmen przez calutką kolację, ale najwyraźniej Snape nie przypadł mu do gustu. Mimo tego wszystko zdawało mu sie być nie na miejscu.
-Skoro jedziesz jutro razem z Lily do szkoły wojskowej to po co ci sowa? - zapytał podejrzliwie, marszcząc brwi.
-Szkoła wojskowa? - powtórzył zaskoczony Severus.
Lily posłała mu srogie spojrzenie. Teraz już dobrze wiedziała, że kolacja została zepsuta do samego końca. Petunia nigdy jej tego nie wybaczy.
Wtem rozległ się dźwięk pukania dziobem w okno. No tak! Przecież, to sowa miała przynieść bilet Hogwart – Expres. Lily wystraszył sie tego nagłego pukania i upuściła klatkę Hektora. Sowa wyleciała z niej i zaczęła nerwowo latać po pokoju.
-Lily, coś ty narobiła? - Petunia chwyciła się za głowę.
-Tuniu, przecież to nie było specjalnie! - Lily postawiła klatkę na podłodze. - Sev, zrób coś.
-Ale co? Przecież tu jest mugol – zapytał Severus.
Hektor latał niespokojnie po pokoju, obijając sie o ściany. Przecież to była sowa nocna skrzyżowana z nietoperzem, przez przypadek kiedy to Severus bawił się eliksirami w tajemnicy przed profesorem Slughornem. Hektor nie widział nic przy sztucznym świetle.
-Trudno – odpowiedziała Lily, kiedy Hekrot zaczął niebezpiecznie wirować przy włosach Petunii.
-Zabierzcie go! - krzyknęła przerażona Petunia.
Vernon ruszył jej na ratunek, usiłując przegonić sowę. Niestety chyba tylko bardziej ją rozzłościł. Zaczęła dziobać go po głowie.
-Petrificus totalus – Snape jednym płynnym ruchem wyciągnął z zewnętrznej strony, czarnej marynarki, równie czarną różdżkę i wycelował zaklęciem w sowę.
Hektor runął na podłogę bez jakichkolwiek oznak życia. Krótko mówiąc spetryfikowało ją. Snepe ponownie machnął różdżką i zamknął czarną sowę z powrotem w klatce. Machnął kolejny raz i Hektor znowu normalnie się ruszał. Po czym schował różdżkę za pazuchę.
Vernon patrzył na niego z otwartymi ustami. Musiał doznać straszliwego szoku. Magiczne sztuczki widział tylko w cyrku, albo u magików na przyjęciach urodzinowych organizowanych w podstawówce. Petunia wyglądała na wściekłą.
-Ile razy mam wam mówić, że nie macie nie używać tego w mojej obecności! - Petunia wyglądała na wściekłą.
-Tuniu... - Lily chciała uspokoić siostrę. - Tuniu to...
-Co to było? - wydukał z siebie Vernon.
-Mamy w rodzinie czarownice, to nie cudowne? - pani Evans i spojrzała na Lily.
-Że co? Czarownice? - Vernon otworzył szeroko usta. - Czarow... Nie istnieje nic takiego... ale jak to możliwe?!
-To dziwolągi – powiedziała Petunia.
-A ty? Nie jesteś czarownicą? - Vernon zwrócił się do Petunii.
-Absolutnie – zaprotestowała dziewczyna.
Wszystko to przerwało im pukanie do drzwi. Już kolejne tego wieczoru. Lily poszła otworzyć.
-Witam, panie profesorze – powiedziała kiedy je otworzyła.
W drzwiach wejściowych stał wysoki, chudy mężczyzna z szarawo-brązowymi włosami i brodą do pasa. Na jego haczykowatym nosie tkwiły okulary-połówki, a na sobie miał długą, fioletową pelerynę i szpiczasty kapelusz. Na jego ramieniu siedziała biała sowa, która dosłownie przed chwilą pukała dziobem w okno.
-To list dla ciebie, panno Evans – powiedział Albus Dumbledore i dał kopertę dziewczynie. - Mniemam, że pan Snape jest tutaj.
-Tak jest – przytaknęła Lily. - Proszę wejść.
Dyrektor Hogwartu wszedł na przedpokój.
-Witam państwa – powiedział serdecznie. - Petunio, Severusie – jego wzrok zatrzymał się na Vernonie. - A ty? Kim jesteś chłopcze?
-Vernon Dursley – odpowiedział chłodno.
-Nie jesteś czarodziejem, prawda? - zapytał rześko Albus spoglądając na niego z pod okularów-połówek, a kiedy Vernon nie odpowiedział, rzekł – No cóż, gdybyś był, znalibyśmy się. Pozwól, że sie przedstawię. Jestem Albus Dumbledore, dyrektor największej szkoły magii i czarodziejstwa na świecie, Hogwart. - nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź chłopaka zwrócił sie do przerażonego Snape'a. - Mój drogi chłopcze – zaczął. - Przysłało mnie tutaj Ministerstwo Magii, z powodu twojego wykroczenia. Użyłeś mocy poza murami szkoły. Masz szczęście, że to tylko upomnienie i nic więcej.
-Tak, wiem – przytaknął Severus. - Ale tak jakoś samo wyszło, nie miałem innego wyboru, panie profesorze.
-Jak już mówiłem, to tylko upomnienie – stwierdził Dumbledore. - Cóż, nie mam już nic innego do powiedzenia... Mam nadzieję, że zjawicie się na jutrzejszej uczcie powitalnej – uśmiechnął się czarodziej.
Lily i Severus skinęli głowami.
-W takim razie, żegnam państwa, Petunie. Lily, Severusie do zobaczenia. Vernonie... - poprawił szpiczasty kapelusz. - Nie mów nikomu, o tym czego dzisiaj sie dowiedziałeś. - po czym zamknął za sobą drzwi.
Reszta całego spotkania Vernona z rodziną Evansów odbyła sie bez Lily i Severusa. Lily zdziwiła się bardzo, jego reakcji. Była pewna, że po tej całej akcji z sową i pojawieniem się Dumbledore'a, wybiegnie z ich domu z ogromnym krzykiem i nigdy już tu nie wróci. Ba, będzie omijał ich dom szerokim łukiem.
-Strasznie przepraszam – powiedział Severus po matki Lily, wycierając naczynia po kolacji.
-Mnie nie przepraszaj, mojego męża też nie – odrzekła pani Evans. - Największe przeprosiny należą się Petunii i Vernonowi. To ich zaatakował Hektor – i uśmiechnęła się raźnie do chłopca. - To kiedy ty przyjdziesz do nas na taką kolację?
Severus zaczerwienił się. Dobrze wiedział co ma na myśli pani Evans, ale nic nie odpowiedział.