Muzyka

sobota, 30 listopada 2013

Axis Powers Academy - Dobranoc, śpij spokojnie

I tak w tym schowku na miotły i inne akie duperele zeszła mi cała noc. A znając Tsume, mogłabym tam posiedzieć jeszcze kolejną dobę, bo nie wiem czy się zorientowała, że mnie nie ma w pokoju. Z resztą nawet nie wiem, która była godzina, prócz tego, że wczesna, bo w końcu przez to okienko w drzwiach wpadało mętne światło.
Gdybym wiedziała, że po tych korytarzach będzie chodzić (Chodzić? Sunąć chyba! – zbulwersował się czytelnik) Buka, to w ogóle bym z pokoju nie wychodziła. Najadłam się tylko strachu i w ogóle… Zapamiętać na przyszłość: już nigdy nie wychodzić w nocy z pokoju, bo to grozi zawałem!
Wtem usłyszałam, że ktoś drepta po korytarzu. To na 100% nie był ten Muminkowy stwór, więc stwierdziłam, że trzeba by wołać o pomoc. Jednakże nie było to potrzebne, bo chwilę później dało się słyszeć kliknięcie klamki i drzwi otworzyły się. Uratowana!
– Lukas? – zdziwiłam się, kiedy zorientowałam się kto jest moim wybawcą, a ja właśnie wisiałam mu na szyi.
– Nom… – Norek wydał z siebie bliżej nieokreślony odgłos, po czym szybko odchrząknął i rzekł: – Mniemam, że uciekałaś przez kumpelą Tina.
– Kumpelą?! – zbulwersowałam się. – To była BUKA!!!
Lukas obdarzył mnie spojrzeniem godnym samego Voldemorta, więc już się nie odezwałam. Norłej chwyciwszy mnie za zmarzniętą rękę zaczął prowadzić, bodajże do swojego pokoju, na którego drzwiach (jak się później okazało) widniał wielki napis „Wchodzisz na własną odpowiedzialność”. Ja jednakże zbytniego wyboru nie miałam i zostałam wtargana do środka od razu, bez pytania. Jeszcze większe zdziwko miałam, gdy okazało się, że jest to też pokój Gilberta i Matthiasa.
– Necomi? – powiedzieli zdziwieni współlokatorzy Lukasa.
– Gilbert, weź się nią zajmij, bo całą noc przesiedziała w schowku na miotły, a ja idę ochrzanić żonę Pana Szwedka – burknął Lukas i opuścił pokój z zawrotną prędkością.
– Żonę? On miał na myśli Tino? – zapytałam, ale w odpowiedzi Matthias i Gilbert spakowali mnie do łazienki ze świeżymi ubraniami.
Co prawda nie był to szkolny mundurek, a przynajmniej nie cały komplet, ale jakoś to przeżyłam. Szczerze mówiąc szara bluza Gilberta z napisem „Padnijcie przed moją Zagilbistością”, lekko na mnie za duża, pasowała do mundurkowej kiecki i podkolanówek.
A kiedy opuściłam łazienkę i już chciałam coś powiedzieć, do pokoju wpadła Tsume:
– Necomi! Gdzieś ty był!? Tak się martwiłam!
– Puść mnie, bo się duszę – stwierdziłam, próbując złapać oddech.
Tsume wypuściła mnie z niedźwiedziego uścisku Iwana i usiadła na łóżku Norłeja, co wywołało na twarzach Duńczyka i Prusaka nie mały strach.
– No co? – zapytała.
– No bo siedzisz na… – jęknął Duńczyk.
– …łóżku Lukasa – dokończył Gilbert.
– O matku! – wykrzyknęła Tsume i wyskoczyła z łóżka Norwega (dziwnie to zabrzmiało, nieprawdaż?) tak szybko jak to możliwe, i na szczęście w ostatniej chwili, bo do pokoju powrócił Pan Z Loczkiem Obok Fryzury. Obrzucił nas spojrzeniem straszniejszym niż kolkolujący Iwan i Natalia razem wzięci, po czym rzucił w moją stronę biały Fińsaki berecik ufafluniony… krwią? O matko, co on zrobił temu biednemu Tino?
– Lukas… – zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć, bo do pokoju, niczym huragan Irena, wpadł Litwin.
– Kocie, jesteś cała? – dopytywał Taurys oglądając mnie ze wszystkich stron i upewniając się, że nic mi nie jest. – Rany, rany, ale żeś nam napędziła strachu. Co ci do głowy przyszło, żeby wychodzić w nocy i…
– Zamknij się, Taurys – mruknął Matthias, a że posiadał coś co toporem było zwane, Laurinaitis zamilkł natychmiast.

Na całe szczęście Tino nie ucierpiał aż tak bardzo w sensie fizycznym, prócz tego rozkwaszonego nosa. Za to psychicznie na pewno, bo na stołówce siedział obok Pana Szwedka, przyciskał do siebie pluszowego Muminka i mówił cicho:
– Już dobrze. Już dobrze. Norłej poszedł. Spokojnie. Włuczykij i Ryjek cię obronią…
Dziwny typek i ogromny fan tej Fińskiej kreskówki. Tak propo dziwnych gości, to ciekawa jestem skąd Gilbert i Matthias mieli spódniczkę od mundurku szkolnego w swoim pokoju.
– To kiecka Lukasa – rzekł Gilbert.
Spojrzałam wytrzeszczonymi oczami na Norwega.
– Nie myśl sobie – powiedział. – To dość długa i nieciekawa historia.
– Chętnie ją usłyszę! – Pan Olo zamienił się w słuch i co dziwne, Tsume przestała zwracać uwagę na Szwajcara, któremu siedziała na kolanach (naprawdę, nie wiem jak ona się tam znalazła).
Lukas strzelił buraka i to konkretnego. Takiego w odcieniu spodni Francisa. To był naprawdę ciekawy widok.
– Matthias, jeżeli powiesz choć słowo, osobiście cię zabije – fuknął Norłej.
– Bo nasz Lukas to trzy lata temu, jak zaczynał szkołę, wyglądał jak dziewczyna i dostał damski mundurek. Dopiero później wszystko się wyjaśniło – wytłumaczył Duńczyk, a już chwilę później musiał uciekać przed piła mechaniczną, w którą był uzbrojony Lukas.
Całe to wydarzenie na stołówce zostało, rzecz jasna, uwiecznione przez Tsume, które robiła często za operatora kamery.

Dzisiejszego dnia lekcje toczyły się (teoretycznie) normalnie. Oczywiście nikt nie zapomniał o wieczorku filmowym, który zbliżał się dość wielkimi krokami. A Germania na całe szczęście pozwolił nam go zrobić, nawet na sali gimnastycznej. Jednakże Dżardżamel zabrał wszystkie horrory, thillery, kryminały i inne tego pochodne, do swojego gabinetu i większość osób stwierdziła, że nie ma za bardzo co oglądać.
– Ale ja, Alfred, największy Hero tego świata, podmieniłem Dżermaniodżilli płyty z pudełkami! – do sali informatycznej wpadł uchachany Amerykanim a w rękach dzierżył pudełka z filmami, i choć okładki wskazywały na takie filmu jak „Kot Prot, „Gumisie” czy „Smerfy”, w środku były kinowe horrorowe hity.
– Alfred, jesteś naszym bohaterem! – zakrzyknęli wszyscy i zaczęli podrzucać chłopaka aż do sufitu.
Jednakże kiedy zabrakło im sił, Amerykanin wylądował na podłodze.

Wieczorem wszyscy uczniowie zebrali się w sali gimnastycznej. Poprzynosili ze sobą cos do jedzenia (popcorn, chipsy, cukierki, nachos i… makaron i wursty?) a także coś na czym można klapnąć (karimaty, materace od łóżek, poduszki, krzesełka a nawet ktoś przytachał fotek z masarzem). Niestety Dżermania zaszczycił nas swą obecnością. Ale i na tą możliwość byliśmy przygotowani.
Metthew (Kto? Kanadyjczyk? Nie znam…) włożył do napędu płytkę jakiejś losowo wybranej bajki. W końcu jeżeli Germania zobaczy, że oglądamy nic nie szkodliwego, to sobie pójdzie.
Zgasło światło a na ogromnym ekranie został wyświetlony film animowany. Ta… za Chiny nie zgadniecie jaki. Tak Muminki!



– Tutaj je znajdzie każdy z was. W muminków się przenieście świat. Siedzicie przy ekranach w krąg i cieszcie się wreszcie są wasze muminki. Prześledźcie każdy drobny ruch. Nie traćcie chwil wyostrzcie słuch bo przy muminkach zleci czas. Zapomni troski każde z was> Wasze muminki – śpiewał Tino z ogromnym entuzjazmem.
Kilka osób posłało w jego stronę przedmioty, którymi można zrobić krzywdę. I w rezultacie Finlandczyk ucichł.
Mimo iż była to kreskówka, na połowie odcinka wszyscy zaczęli piszczeć jak na horrorach, bo okazało się, że jest to odcinek jak rodzina muminków przyjęła pod swój dach Topika i Topcie, którzy uciekają przed Buką (o ironio…).
– Nie… nie wychodź z tego domu – piszczał Tino chowając się za Panem Szwedkiem, który wyglądał na znudzonego.
A kiedy wreszcie Ryjek wyszedł z domu i ukazała się Buka, w sali zapanowała panika. Tino usiłował ukryć się w czapce Berwalda (w sumie jego berecik posiadałam nadal ja). Feliciano z płaczem uwiesił się na szyi Ludwiga. Romano obraził się na Antonia, bo ten nie chciał go uchronić przed tym straszliwym widokiem. Kiku i Wang zaczęli się śmiać (tak, to Azjatyckie poczucie humoru…). Matthias schował się za Lukasem w nadziei ewentualnej obrony. A ja siedziałam pomiędzy Tsume i Gilbertem, którzy uwiesili mi się na szyi z obu stron. Taurys i Vash nie zwracali na nic uwagi, albowiem rozgrywali ważną partię pokera w kącie sali. A Germania? A Germania uciekł z dziewczęcym piskiem, gdzie pieprz rośnie, i dziś już nikt go nie widział.
– Lukas, wydaje mi się, że Tino nie miał za wiele wspólnego z Buką w nocy. Widzisz jak się trzęsie? – stwierdziłam gdy Iwan wyłączył projektor za pomocą swojego kranu.
– Nom…
Nagle w sali powiało chłodem… dobra zrobił się tak zimno, że trudno to określić. Wszyscy w ułamku sekundy zerwali się na równe nogi i zwrócili głowy w stronę wejścia. Usłyszeliśmy buczenie, a chwilę później do sali wsunęła się Buka. W sali nastał totalny chaos. Wszyscy krzyczeli, piszczeli i Bóg wie co jeszcze robili. Apokalipsa. Nawe Alfred nie zdobył się na odwagę, aby zostać bohaterem. Uciekł pierwszy.
– Stójcie! – zawołał Feliks, a wszyscy ucichli i z ogromną uwagą zaczęli przyglądać się Polakowi, gdy ten szedł w stronę Buki. Feliks stanął przed nią, wystawił przed nią rękę w geście „stój” i rzekł:
– Jeśli się do nas zbliżysz, to użyję mocy Prawa Polskiego, aby twoją stolicą stała się Warszawa!
Chwilę później Buki już nie było. Uciekła na tle zachodzącego słońca. I już nie wróci.

Piłeś? Nie jedź

Mimo iż ten dzień miał być wyjątkowy, szczególny… w końcu dziś ślub wujostwa… Ale przeczucie nadchodzącego nieszczęścia, które gnębił mnie co najmniej od dziś rana, okazało się (nie nieszczęście) trafne. O godzinie 20:15 dostałam telefon. W słuchawce usłyszałam głos mojej bliskiej kumpeli:
- Aga?
- Tak.
- Mam złą wiadomość – mówiła wręcz przez płacz.
- Co? Jaką? – zapytałam niepewnie.
- Mój brat został potrącony przez samochód. Kierowca był pijany…

W tym momencie Paul walczy o życie. Miejmy nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Paul jest pół Włochem i pół Polakiem. Więc niczym Feliciano ucieknie od śmierci i podniesie się jak feniks z popiołów.

A do was apeluje: Piłeś? Nie jedź! Bo jeżeli tobie uda się przeżyć, inni mogą zginąć.

 22 czerwca o godzinie 16:11 ponownie zadzwoniła do mnie Karen. Miała jaszcze gorszą wiadomość niż poprzednio. Jej brat nie przeżył tego wypadku.

Odszedł od nas wspaniały chłopak, hetard. Bliska mi osoba. Zginął przez głupotę, kierowcy, który mimo iż pił wsiadł za kółko.


Axis Powers Academy - Bo w tej szkole straszy

Tak… bo ja jestem hardcore i przy 30C na plusie łażę w glanach po Trzcianeckiej plaży Logo. Tak też ten rozdział też będzie z dedykacją dla mojego kolegi (w sumie to i nawet kuzyna) Bartka i jego dziewczyny (której nie znam, ale może kiedyś poznam). Tak też przed państwem Axis Powers Academy – Bo w tej szkole straszy:

W klasie panowała totalna cisza. Co było dziwne, bo przecież nie było z nami Germanii. Z resztą w ogóle atmosfera była napięta i jakaś szemrana. Ławki poustawiane były tak, że przypominały okrągły (kwadratowy) stół. Na krzesełkach siedzieli poniektórzy uczniowie ze wzrokiem i minami godnymi samego wielkiego Chucka Norrisa. Albowiem właśnie tego dnia, w tej sali (która pierwotnie była klasą od historii), o tej godzinie odbywało się posiedzenie rządu uczniowskiego potocznie zwane komitetem lub radą uczniowską. W jej skład wchodziło osiem trójek klasowych, do których bynajmniej ja nie należałam. W takim razie dlaczego siedziałam tam w tej chwili? No cóż…

RETROSPEKCJA

Był to piękny jesienny poranek. Od ślubu i zjazdu rodzinnego w jednym, minęło zaledwie kilka dni. Nawet nie tydzień. Zaraz po przebudzeniu zorientowałam się, że coś tutaj jest nie tak. Tsume mnie nie obudziła? Dziwne. Spojrzałam więc w stronę sąsiedniego łóżka.
– Tsume! – prawie wykrzyknęłam kiedy dostrzegłam na łóżku moją Tolkienowską współlokatorkę z górą wykorzystanych chusteczek higienicznych i z podkrążonymi oczami.
– Ne kzycz, gowa mne boli – mówiła przez nos. – Aciom!
Zamrugałam szybko oczkami. Ona serio była chora. W sumie się nie dziwię. No bo kto normalny lata po dworze w deszcz i wskakuje na bombę do oczka wodnego w parku. Tak, tylko nasza kochana Tsume.
– Ech, ne bendzie mne dzisaj na lekcach – oznajmiła blondynka zużywając kolejną paczkę chusteczek. – Mogłabys zastopic mne dzisaj na zebranu rady ucnowskiej?

KONIEC RETROSPEKCJI

Tak też teraz siedzę sobie w zastępstwie za Tsume. Co prawda w chwili obecnej panowała cisza, ale nie było tak zaledwie kilka minut temu, gdy w powietrzu były papiery, puszki, paluszki, zeszyty, długopisy i inne, które mogą posłużyć za narzędzie mordu. A ich wszystkich uciszył blondwłosy Szwajcar z trzeciej klasy, który (jakby to ładnie ująć?) był obiektem westchnień mojej zacnej przyjaciółki. A ów Szwajcar nosił równie epickie imię – Vash. Był przewodniczącym całego komitetu. Hmmm… Być może dlatego, że jest neutralny. Dziwny gość… ale kto w tej szkole jest normalny? Po za tym, Vash ma fajny biały berecik i pyszne czekoladki.
– A ja to bym zrobił jakiś ciekawy wieczorek – zaproponował nagle Matthias, z narodowości Duńczyk, uczęszczający do trzeciej klasy.
– Na przykład? – zapytał Vash z lekkim niepokojem, bo wiadome było, że Matthias jak coś wymyśli, to jest się czego bać, w końcu był tak bardzo podobny do Gilberta…
– Proponuje wieczór z filmami grozy – odezwał się nagle Norweg, który szczerze mówiąc napawał wszystkich strachem przez mroczną atmosferę, którą rozprowadzał wokół siebie. Nawet nie wiedziałam, z której jest klasy, o imieniu to już nie wspomnę.
– Moja zacnie zagilbista osoba popiera tak wspaniały pomysł – odezwał się Prusak a mały żółty kur, który siedział mu na głowie pisnął popierając swojego właściciela.
– Nie sądzę by Germania się zgodził – Szwajcar wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał.
– Phi, on wcale nie musi o tym wiedzieć – prychnął Duńczyk.
– Właśnie, a filmy możemy wyświetlić w sali gimnastycznej na takim zagilbiście wielkim ekranie, czyli ścianie…
– Albo generalnie wmówimy Dżermanisztycowi, że totalnie robimy wieczorek z filmami, ale to, że to będą jakby horrory zachowamy dla siebie – mruknął Feliks i jego pomysł został uznany za najlepszy.
– Tak więc posiedzenie rządu uznaję za zamknięte – oznajmił Vash stukając młotkiem sędziowskim w blat ławki. – Wieczorek z filmami odbędzie się w piątek wieczorem. Dziękuje za uwagę. Było fajnie. Super. Koniec imprezy. Dobranoc.

– No i ogólnie to ja nigdzie nie idę – stwierdziłam kiedy opowiedziałam wszystko Tsume, która czuła się już znacznie lepiej. – Nie lubię horrorów.
– Oj Necomi, Necomi – Pan Olo pokręcił głową. – A tak szczerze, to co ty właściwie lubisz? Hę?
– No… dużo rzeczy – wydukałam, ale równie szybko zamilkłam.
Rzeczywiście, wszystko co lubiłam robić było dziwne. A to co lubili robić inni, dla mnie było dziwne.
– No i Vash dał jeszcze listę filmów, które będą puszczone – wręczyłam przyjaciółce kartkę, której szczerze powiedziawszy nawet nie chciało mi się wcześniej przeczytać.
Hobbickie oczka szybko spenetrowały każdy zakamarek listy filmów na nadchodzący piątek. Uśmiechnęła się przebiegle.
– Na pewno nie chcesz iść? – Tsume użyła takiego tonu, jakby znowu coś wykminiła.
– Tak?
– Ale będą puszczać „Egzorcyzmy Emily Rose” i wszystkie części „Paranormal Activity”, no i klasyk „Piła 4”.
Na mojej twarzy pojawił się klasyczny pokerface. Prócz tego ostatniego filmu propozycja była strasznie kusząca. Nie lubiłam horrorów, ale filmy o rzeczach paranormalnych wręcz kochałam. Co za paradoks, nieprawdaż? A Tsume oczywiście o tym wszystkim wiedziała.
– To jak?
– No… trzeba było od razu mówić, że będą takie zaczepiste filmy. Idę.
– Zuch dziewczyna.
Po kąpieli i wciśnięciu się w piżamkę w białe tygryski, rzuciłam się na łóżko nogami na poduszce. Nie chciało mi się spać. Więc tylko położyłam głowę na skrzyżowanych rękach i zamknęłam oczy.
– Necomi.
– Czego chcesz, Tsume?
– Śpisz?
– Jakbym spała, to bym z tobą nie rozmawiała.
– A no tak… Nie będziesz zła jak ci coś powiem?
– Zależy co. No dobra mów – z ciekawości aż usiadłam na łóżku i z wielkim znakiem zapytania spojrzałam na współlokatorkę.
– Bo to ja zgubiłam twojego Tygrysia.
– Wiem, nie musisz mi tego mówić. Zła nie jestem. Ale co zamierzasz w związku z tym?
– Bo pomyślałam, że może dam ci Jedyny Pierścień i pójdziesz sobie taka niewidzialna na piętro do chłopaków i…
– Nie kończ – przerwałam jej nagle. – Nie chce tego pierścienia, boję się go. Po za tym mam przeczucie, że Tygrysio niedługo się znajdzie.
– No dobrze… To dobranoc.

Kolejny dzień, będący środą, nadszedł równie szybko co poprzedni się skończył. Tsume czuła się już o niebo lepiej. Heh… na tyle dobrze aby na chemii zrobić samozapłon, wysadzić pół klasy i ufajdać całą ścianę jakąś dziwną kolorową substancją. Nie wspominając już o lekcji o religiach świata, kiedy to wyszła na środek klasy i zaczęła odprawiać mszę dla pastafarianów. Mina pana Izraela była nie do opisania, kiedy większość uczniów zaczęła medytować nad talerzami z makaronem.
– I tak oto prorok nasz Boloneze, głosił wesołą nowinę, stojąc na wielkiej górze Durszlaku, którą otaczali wierni. Przekazał im prawdę zza morza, od piratów płynącą. Albowiem tako rzecze pan najświętszy…
– Ramen – zakończyłam uroczyście równo z dzwonkiem i ludzie rozpierzchli się po szkole.
– Tsume, to było takie makaroniczne – po lekcji podszedł do nas Feliciano wzruszony kazaniem.
– Dzięki… eee…
– Ja i mój braciszek Romano, chcielibyśmy abyś w dzisiejszą niedziele głosiła kazanie dla nas, wyznawców Latającego Potwora Spaghetti, w centrum Rzymu – oświadczył Włoch i z nadzieją spojrzał na (prawie) kopię Frodo.
– Zastanowię się. Muszę sprawdzić w kalendarzu czy aby przypadkiem nie mam głosić niczego w kościele Yedi, czy też dla wiernych Niewidzialnego Różowego Jednorożca – zamyśliła się teatralnie, ale Vargas najwyraźniej nie zrozumiał ironii i popędził do Lovino powiedzieć, że jest dla nich nadzieja.

Tego wieczoru Tsume zasnęła niemożliwie szybko, co osobiście mnie zdziwiło. Z resztą mieliśmy dwie godziny w-fu ze Starożytną Spartą, a ten facet jak się zaweźmie potrafi dosolić nam tak bardzo, że odechcewa się wszystkiego co możliwe.
Ja osobiście jednak wcale nie czułam się sennie. Chyba zaczynam chorować na bezsenność. Jak to się będzie powtarzało będę musiała iść z tym do pielęgniarki.
„Hehe. Tsume jak śpi, jest taka… spokojna” pomyślałam patrząc na przyjaciółkę, która twardo spała ułożona w poprzek łóżka, z nogami na ścianie i głową zwisającą na podłogę. Skoro tak spała i się nie obudziła, to nic jej nie obudzi. Tak też z czystych nudów postanowiłam po przechadzać się w nocy po akademiku.
Po zawiązaniu butków wyślizgnęłam się z pokoju i zaczęłam penetrować korytarze internatu. Było by jeszcze fajnie jakby ktoś zapalił światło. Nie żebym się bała ciemności czy coś w ten deseń, po prostu tu było jakoś tak mhrocznie, że aż ciary przechodziły po plecach.
Wtedy coś jakby się poruszyło kilka metrów przede mną. Naszły mnie myśli o Lordzie Voldemordzie, Sauronie, Generale Mrozie (o którym opowiadał mi Iwan) i o Krwawej Mary, której naoglądaliśmy się dzisiaj na informatyce.
– Necomi? – wtem z mroku wyłoniła się znajoma sylwetka Norwega. – Nie śpisz? O tej godzinie? – spojrzał na zegarek, było grubo po północy.
Nie no, myślałam, że padnę na zawał. Ten Norweg był ostatnią osobą, którą chciałabym spotkać w ciemnym korytarzu… a nie no sorry, taką osobą jest Francis. Norweg jest drugi w kolejności.
– A ty nie śpisz, eeee….
– Lukas. Mam na imię Lukas. I nie, nie śpię. Z resztą mój przyjaciel również.
– Przyjaciel?
– Troll. Pewnie jak reszta go nie widzisz. Nie bierz mnie za psychola, ale skoro masz szwendać się po tych korytarzach, musisz wiedzieć, że jest tu pełno dziwnych stworzeń – wyjaśnił chłopak, i mimo iż był ubrany w słodki marynarski mundurek z równie słodką czapeczką, zabrzmiał strasznie i teraz też tak wyglądał.
– Eeee… no dobrze… dzięki, eeee…
– Lukas.
– Ta… dzięki, Lukas – szybko opuściłam to towarzystwo, ale czułam, że Lukas jeszcze chwil odprowadzał mnie swoim mrocznym spojrzeniem.
Teraz to naprawdę zrobiło się totalnie strasznie. Jak w jakimś horrorze. Każdy szmer budził mój niepokój. „Dziwnych stworzeń”, co miał na myśli Norweg? Nie mam pojęcia i bynajmniej nie chcę teraz wiedzieć.
Kiedy byłam co najmniej w połowie korytarza na piętrze u chłopaków poczułam straszny chłód. Tak mroźny, że to mało powiedziane. Przymrużyłam lekko oczy i spojrzałam w głąb korytarza. W tej chwili pomyślałam, że się popłaczę ze strachu. W głębi korytarza dostrzegłam okrągłe białe oczy i kratkowane białe zęby. Zaraz później rozległ się pomruk. Straszny pomruk.
– Merde! Kurde! Che palle! Shit! – zaczęłam przeklinać pod nosem w kilku językach, to COŚ, co kierowało się w moją stronę było wielkim ciemnofioletowym potworem – Buką z Muminków, którą zawsze straszyła ciotka, moje kuzynostwo, co udzieliło się i mi.
Szybko rozejrzałam się wokół siebie. Zanim to COŚ do mnie dojdzie powinnam zdążyć się ukryć. A wybór padł na schowek na miotły i inne tego pochodne. Upewniwszy się, że nie ma w środku żadnej psychicznej dziewczyny z tasakiem w dłoni, weszłam do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Usiadłam po ścianą. Normalnie czułam kiedy Buka mijała ten składzik. Było wtedy tak strasznie zimno. A jej buczenie… straszne. Nie wiem czy mnie widziała, ale wolę tego nie wiedzieć. Szczerze mówiąc nie wiem czy była prawdziwa, czy to efekt mojej wyobraźni, ale wiem że od czegoś było mi potwornie zimno.
Najgorsze było wtedy, kiedy zorientowałam się, że zatrzasnęłam się w tym składziku i drzwi nie chcą się otworzyć za żadne skarby świata. Chciałam wołać pomoc, ale kiedy tylko wstawałam z podłogi z zamiarem wzywania pomocy, miałam wrażenie (lub nie), że za drzwiami stoi coś lub ktoś, kto zaraz po otworzeniu drzwi rzuci się z nożem i rządzą mordu. Tak też musiałam czekać do rana. Przecież Tsume, jak się zbudzi, zobaczy, że mnie nie ma i zacznie mnie szukać. Tak… miejmy nadzieję…

Młodej Parze

Tam tam ta dam! Tam tam ta dam! – marsz weselny
Zanim cokolwiek, chciałabym złożyć najszczersze gratulacje młodej parze – Krysi i Zenkowi. Życzę Wam wszystkiego co najlepsiejsze, dużo zdrowia, szczęście pomyślności, bardzo dużo też miłości. Idealnego ślubu. Wspaniałej potańcówy na weselu. Wspaniałego i kochanego syna. I czego tam jeszcze chcecie, a ja na to nie wpadłam.

Życzy bratanica Agata

I w ramach takiego małego prezenciku ode mnie oto obrazek ślubny (który w oryginale został dołączony do prezentu ślubnego):
– Giń ty Krzyżacki pomiocie! – darła się Tsume wymachując przed nosem „Pana Zagilbistego” laską Gandalfa, którą wytrzasnęła… no nie wiem skąd.
Nie zapominajmy, że blondynka stała na szkolnej ławce a na sobie miała Frodową pelerynkę, którą dostała w prezencie od Iwana. Cóż, muszę przyznać, że wyglądała jak prawdziwy hobbit. Przed nią, na podłodze leżał Prusak. Albowiem dosłownie przed chwilą jeszcze oboje szarpali się na ławce i traf chciał aby to miłośnik kurczaków zleciał na podłogę.
– W imię Wielkiego Frodo Bagginsa, Harry’ego Pottera i Latającego Potwora Spaghetti przeklinam cię, pruska mendo! – moja Tolkienowska współlokatorka dźgnęła Gilberta kijem Gandalfa prosto w nos. – Nikt nie będzie obrażać Necomi w mojej obecności! – i wskazała laską w moją stronę.
Tak, poszło im o to, że Gilbo nazwał mnie swoim Kurczakiem. Nie mówię, że mi to się podobało, ale ja na pewno nie rzuciłabym się na niego z bronią, bynajmniej nie białą (choć, ta laska Gandzialfa miała taki kolorek). Z resztą nie wiem jak Tsume namówiła mnie żeby zapisać się do tego kółka teatralnego. Za to wiem jakie były jej intencje. Taurys należał do tego kółka. Nie wiem… ona chyba przybrała syndrom swatania.
– Zabieraj mi ten brudny badyl sprzed mojej zagilbistej twarzy! – warknął Prusak zrywając się na równe nogi.
– On nie jest brudny!
Tsume zeskoczyła z ławki, na której stała i pochwyciwszy za jakieś grube tomisko, będące zapewne „Encyklopedią PWN”, zaczęła gonić Gilberta po całej klasie w rytm szalonej muzyczki z Benny Hilla, którą Feliks (ku uciesze wszystkich) zapuścił głośno z różowego telefonu.
– Ale… CO SIĘ TUTAJ DZIEJE?! – do klasy wszedł Dżardżamel (nowy przydomek Germanii, zgadnijcie kto go wymyślił).
Obleciał nas lodowaty chłód. A Tsume zaprzestała mordu na Gilbercie i usiadła grzecznie obok mnie w ławeczce. Feliks z nerwów nie mógł wyłączyć telefonu, co uczyniła Elizaveta za pomocą patelni, a w ślepkach Polaka pojawiły się łzy. Minka paluszkojada mówiła „Mój biedny telefonik”. Gilbert ukrył się za rozkładaną tablicą. Wspominałam, że on nie należy do kółka teatralnego? On wpadł do nas aby „zaszczycić nas swą zagilbistą obecnością”. A Taurys? Taurys nawet na moment nie oderwał się od okna podziwiając widok na park.
– Khem, khem… – odchrząknął teatralnie dyrektor. – Jak pewnie wiecie, a może i nie, wasza grupa ma za zadanie przedstawić w grudniu, na balu świątecznym jakąś sztukę. Decyzję pozostawiam wam…
– Ja chcę napisać scenariusz! – Tsume nagle poderwała się z siedzenia celując laską Gandalfa w stronę Dżermanii.
– Eeee.. No dobrze. Macie być gotowi do połowy grudnia – stwierdził po czym skierował się do wyjścia. – Aha, Gilbert, i tak cię widzę.
Zaraz po wyjściu Dżermanisztyca z klasy, Tsume zatarła rączki z klasycznym trollface na twarzy. Mogę się już zacząć bać. Jak ona coś wymyśli, to apokalipsa przyjdzie szybciej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał.
– A ty, moja droga Necomi, zagrasz główną rolę – Pan Olo poklepał mnie po plecach.
Łupnęłam głową o ławkę. Ludzie nadchodzi koniec świata! To koniec! W testamencie zapisuję wszystko na Taurysa.

Do naszego pokoju nagle ktoś zapukał. Jako, że Tsume była obecnie niedysponowana z powodu pisania scenariusza, wstałam z łóżka i podreptałam do drzwi aby je otworzyć. Naszym niespodziewanym gościem okazał się być, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Heracles wraz ze swoim wiernym kompanem – Kapralem Kotem.
– Co cię tu sprowadza? – zapytałam zapraszając Greka do środka.
Heracles spojrzał najpierw w stronę Tsume, która na moment wychyliła się zza sterty papierów aby zgromić spojrzeniem gościa, a później z powrotem zwrócił wzrok na mnie.
– Bo… Germania kazał ci zjawić się w jego gabinecie – odrzekł nieśmiało Grek.
– WHAT?!
– Germania kazał ci…
– Necomi! – Tsume nagle zjawiła się obok mnie i uwiesiła mi się na szyi. – Ty nie idź tam! Nie wrócisz z tam tond żywa! I co ja powiem Lićkowi?!
– On się nazywa Taurys. T – A – U – R – Y – S – przeliterowałam i strzepnęłam ją z ramienia. – Nie bój się, wrócę.
– No nie byłabym taka pewna – Pan Olo chwycił za telefon i wysłał wszystkim uczniom wiadomość, tak też nie zdziwi was fakt, że gdy szłam do gabinetu dyrcia, wszyscy towarzyszyli mi w tej ostatniej drodze. Brakowało tylko Taurysa.
Nie wiem co mu się stało, ale od dyskoteki szkolnej unika mnie. Z resztą o sobie mogę powiedzieć to samo.
Przełknęłam głośno ślinę i zapukałam do drzwi. Po usłyszeniu dość głośnego „Proszę”, weszłam do środka.
– Wujek?! Ciocia?! – wykrztusiłam na wstępie zamiast się ładnie przywitać jak na kulturalną osobę przystało. – Co wy tu?!…
– Oh, przyjechaliśmy w odwiedziny i z niespodzianką – uśmiechnęła się moja ciocia, która razem z wujkiem, siedziała przy biurku dyrektora.
– ?
– Ja i twój wujek, postanowiliśmy wreszcie wziąć ślub.
– NARESZCIE! – wręcz wykrzyknęłam i zwróciłam się do wujka. – Zenek, wreszcie się żenisz! Gratulejszyn! Ale zaraz, zaraz… wy się tutaj ożenicie?!
W odpowiedzi dostrzegłam na ich twarzach uśmiechy od ucha do ucha. Nie no, oni chyba sobie żartują. Gdzie odbędzie się ceremonia? W klasie od fizyki?
– Twoje wujostwo poprosiło o udostępnienie naszego szkolnego parku – wyjaśnił Germania. – Przygotowaniami zajmie się kółko cateringowe. Starożytny Rzym załatwił już dobrego księdza. Czym tu się martwić? – stwierdził beztrosko.
– Moment, bo nie wiem czy dobrze zrozumiałam. Moja cała rodzina tu się zjedzie? – zapytałam niepewnie.
– No tak.
– A kiedy to?
– W tę sobotę.
Z gabinetu Dżermanii wyszłam oszołomiona. Całe szczęście, że przed nim czekało na mnie kilka osób, bo inaczej moja twarz zaliczyłaby nieprzyjemne spotkanie z tym, co potocznie ludzie zwą podłogą. Nie żebym się nie cieszyła z ich ślubu. Byłam wręcz szczęśliwa do szpiku kości, że Zenek wreszcie postanowił wziąć ślub i to z osobą, ciocią Krysią, z którą tak do siebie pasowali. Przerażona byłam natomiast przyjazdem kuzynostwa. O zgrozo, co to będzie?
– Jestem już – rzuciłam niedbale w stronę mojej współlokatorki kiedy weszłam do pokoju.
– Necomi, ty żyjesz! – uchachana Tsume zaczęła podskakiwać na łóżku robiąc dziwne akrobacje w powietrzu, a kiedy jej opowiedziałam po co zostałam wezwana do dyrektora, opanowała swe emocje i usiadłszy po turecku na podłodze, po raz kolejny w tym dniu zaśmiała się potwornie i zatarła rączki ukazując przy tym trollface.
Już miałam złe przeczucia. Ślub + ona i jej pomysły + ja + Taurys, to zła kombinacja. Cóż, koniec świata przybliżył się o pół roku.

– Efff… chodźcie już – mruknęłam cicho, stojąc przed sporej wielkości sklepem z sukniami na śluby, bale i inne tego pochodne.
Pragnę wspomnieć, że w środku siedziały Elisaveta, Lily, Natalia ze starszą siostrą (którą wszyscy zwą Kathy – w skrócie) i… Feliks, co już osobiście przestało mnie dziwić.
– Necomi, spójrz totalnie na tę kieckę. Myślę, że jest generalnie zafelista na ten ślub – Feliks wyszedł z przymierzalni w długiej, balowej, różowej kiecce z różami. Dam sobie rękę uciąć, że wtedy dziewczyny spojrzały na niego z zazdrością.
– Emmm… Feliks, sądzę, że chociaż ten jeden raz powinieneś… ubrać zwykły garnitur. W końcu jesteś facetem – wydukałam za co zostałam zgromiona jego szmaragdowymi oczętami.
– Jak nie masz generalnie co robić, to idź poszukaj Lici. Pewnie totalnie szwenda się gdzieś pomiędzy sklepem z butami a męską odzieżą – fuknął Polak.
– A żebyś wiedział, że pójdę! – odwróciłam się na pięcie teatralnie zarzucając przy tym szalikiem od Iwana. – Aha, i on się nazywa Taurys!
Tak więc ruszyłam na piętro gdzie bodajże Litwin podróżował pomiędzy sklepem obuwniczym a męską odzieżą. Wjechałam na górę ruchomymi schodami i rozejrzałam się. Po brunecie ani widu ani słychu. „Pewnie wrócił do akademiku” pomyślałam. „Przynajmniej jeden co się nie cacka na zakupach”.
– Hej, Kurczaku!
Nie no, ja chyba kiedyś pożyczę od Tsume laskę Gandalfa i przełożę Prusakowi nią przez łeb. No ewentualnie mogę też użyć patelni Elisavety.
– Czego? – przystanęłam na moment i spojrzałam w stronę, z której dobiegał głos albinosa.
– Mam coś, co ci się na pewno spodoba – uchcahcany Prusak to kombinujący Prusak, upity Prusak to nieobliczalny Prusak, a ja ewidentnie czułam od niego piwo.
– Hę?
– Zagilbisty ja zrobiłem to dzisiaj w nocy moim zacnym aparatem fotograficznym Nikon. Niech twe oczy nacieszą się tą zdobyczą – wycedził Gilbert wytykając mi przed nos jakieś zdjęcia.
– Co do?! – wyrwałam mu zdjęcia z rąk i przyjrzałam się im dokładniej, a zaraz zrobiłam się czerwona, co nie uszło uwadze fana żółtych kurów.
Na zdjęciach, które zrobił Gilbert widniał śpiący Taurys. Z… z moim białym tygryskiem… który zginął mi pewnej niefortunnej nocy, kiedy to towarzyszył mi i Tsume, kiedy zachciało jej się podglądać Arthura gdy ten trenuje swoje magiczne zdolności. Nie no… TOTALNIE mnie zatkało (jakby to powiedział Feliks).
– Skąd wiedziałeś o tygrysku? – zapytałam podejrzliwie.
– Jakim tygrysku? Myślałem, że się ucieszysz ze zdjęć twojego bajkowego księc…
– Jaki jest haczyk?
– Daj dwie dychy na piwo a zdjęcia są twoje.
Westchnęłam, przewróciłam oczami po czym Gilbert otrzymał gotówkę. Czasami taki Prusak się przydaje. Chyba dam mu się nawet nazywać „kurczakiem”, tylko tak na marginesie… po co mi te zdjęcia?

Czwartek i piątek były dniami, które zleciały pod wielkimi znakami zapytania. Cała szkoła przeżywała ślub mojego wujostwa tak jakby to co najmniej Germania żenił się ze Starożytnym Rzymem. Kółko cateringowe okazało się być przydatne, i ludki w składzie Ludwig, Feliciano, Antonio, Francis, Kathy i Tsume (ona to chyba należy do każdego kółka zainteresowań), spisały się wspaniale.
W sobotę rano miało być już wszystko gotowe, choć cała ceremonia miała mieć swój „finał” dopiero po południu. Tak też miałam w planach długi sen, co najmniej do dwunastej. Lecz niestety, moje plany zostały zniszczone przez pewną grupkę człowieków, zebranych w pokoju moim i Tsume.
– Jebudka* Kocie – Tsume prawie tarzała się po podłodze, ze śmiechu oczywiście.
– Dajcie mi spać, wy szatana pomioty – warknęłam nakrywając kołdrą głowę, bo ktoś tak „miły” zechciał odsłonić ciemne rolety, które dawały temu miejscy mhrocznej atmosfery.
– Ale, Liciek lata jak opętany po korytarzu w samych gaciach i krzyczy twoje imię – zachichotała Tsume.
– ON SIĘ NAZYWA TAURYS! Tak trudno to zrozu… – usiadłam nagle na łóżku orientując się, że w pokoju siedzi również moje zacne kuzynostwo. – O shit…
– Cześć Neco – kuzyn pomachał ręką na powitanie, a zwał się Maciek.
– Cześć?
– Nie ma cię u nas ledwo trzy tygodnie a ja już się nudzę – rzuciła kuzynka, imieniem Agnieszka, zwana, przez siostry swe wierne, wyznające wiarę w chłopców z One Direction.
– I tak propos… co to za Taurys? Twój chłopak? – mruknął kuzynek a w jego kierunku poleciały wszystkie przedmioty, które nawinęły mi się pod rękę.

Godzina piąta nadeszła szybciej niż się spodziewali wszyscy. Chyba ktoś majstrował przy zegarach. Mniejsza z tym. Wszyscy uczniowie naszej jakże zacnej szkoły zebrali się w parku. Nie wspominając już mojej epickiej rodzinki, która przyjechała tutaj aż z dalekiego kraju, Polską zwanego, specjalnie na ten ślub.
Kółko cateringowe przygotowało wszystko na ostatni guzik. Ołtarz, do którego prowadził długi czerwony dywan. Krzesełka poustawiane niczym ławki w kościele. A wszystko ozdobione było jasnoróżowymi kwiatami. Nie brakowało też stołów z konkretną wyżerką i… trunkami procentowymi, które ponoć załatwił Iwan z Ludwigiem i Francisem.
Ksiądz też był. „Zaraz, zaraz, czy to aby nie przypadkiem ksiądz Natanek?” pomyślałam zaniepokojona „Uff… na całe szczęście nie. Chyba będę potrzebowała okularów”.
Brakowało tylko naszej młodej pary. No a była już siedemnasta. Trochę się spóźniają…
– Co wy na to, żeby ożenić Necomi z Lićkiem? – zawołała radośnie Tsume, za co została zgromiona spojrzeniem godnym Natalii, Germanii i Godzilli razem wziętych. Litwin jednakże pozostał niewzruszony tym komentarzem. Podziwiam jego spokój.
Poczekaliśmy może jeszcze z pięć minut i nadjechała wreszcie biała, długa limuzyna z parą młodą. Roderich zagrał na pianinie dla nich marsz weselny. Jak to wszystko pięknie się komponowało. Cud miód. Albo jakby to powiedział Gilbert: Zagilbiste.
Ksiądz zaczął czytać tą swoją formułkę co księża zawsze wygłaszają na ślubach. Później było to powtarzanie po księdzu. Tak jak to na ślubach bywa.
– A więc ogłaszam was mężem i żoną.
Widziałam, że kilka dziewczyn ociera łezkę wzruszenia. Nie mówiąc już o Feliksie, który zaczął beczeć jak baba i wycierać nos w nowy garnitur Maćka. Nie jestem pewna, czy kuzyn wiedział, że siedzi obok faceta w kiecce. Ale cóż, jak na razie nie miałam zamiaru mu tego uświadamiać. Z resztą, Feliks przypominał dziewczynę.
No i później jak to zawsze po ślubach bywa odbyło się weselicho. Również na dworze, bo dzień był piękny i słoneczny. Podczas gdy nasz szkolny zespół rockowy, w składzie Arthur, Alfred, Roderich i Gilbert, grał setną już z kolei skoczną piosenkę Disco Polo, Tsume wywinęła niesamowitego kozła i znalazła się w centrum oczka wodnego. Większość tańczyła, skakała i po prostu bawiła się wspaniale, podczas gdy ja siedziałam na krzesełku jak ten ostatni osioł. Ja nie tańczę. I tyle.
– Koszka, tańcz! – wołał Iwan, który tańczył właśnie ze swoją młodszą siostrzyczką w rytm Kaczuch (choć to chyba piosenka Gilberta).
Przecząco pokręciłam głową. Wspominałam może, że tylko ja siedziałam? Nawet ksiądz, który udzielał ślubu porwał się w dziki taniec (zatańczył Gangam Style, a dj, który to puścił został zgromiony spojrzeniem Zenka, który nie przepada za tą piosenką, więc ktoś nowy trafił na miejsce muzyko – daja).
I zapewne siedziałabym tak jeszcze długo, dopóki wesele by się nie skończyło, gdyby ktoś nagle nie zasłonił mi widoku na ołtarzyk. Podniosłam wzrok. Taurys. Przymrużyłam oczy.
– Zatańczysz? – wyciągnął w moją stronę dłoń.
– Ja nie tańczę…
– Jeden taniec.
– Nie.
– Jeden i dam ci spokój.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo ja nie tańczęęęęę… – Litwin chwycił mnie i zarzucił na plecy jak worek kartofli. – Puść mnie!
– Nie – zaśmiał się cicho.
– Puść!
– Ani mi się śni.
Taurys podreptał ze mną na plecach na sam środek tańców i dopiero tam postawił mnie na ziemi. Stanęłam twardo na trawie krzyżując ręce na piersi i z miną „fochforever” spojrzałam na Taurysa.
– I czego szczerzysz te ząbki? – fuknęłam. – Jeżeli liczysz, że z tobą zatańczę, to się grubo mylisz.
– Te, patrzajcie, Necomi tańczy! – wydarła się Agnieszka i wszystkie oczy obecnych tutaj ludków zwróciły się w stronę moją i Taurysa.
– No dobra… zatańczę… – powiedziałam cicho do Litwina, no innego wyboru za bardzo to nie miałam.
Nie umiem tańczyć i zapewne wszyscy zorientowali się gdy tylko próbowałam zatańczyć. Nie lubię tańczyć i nie lubię Disco Polo, a w połączeniu tych obydwu rzeczy tworzy się armagedon. Nie no, niby było dobrze, bo po chwili nikt już nie zwracał na nas uwagi, ale ktoś nagle zmienił piosenkę z W Stronę Słońca (która o dziwo była tą z niewielu piosenek nie Disco Polo) na Nie Zawiedź Mnie (strasznie wolna piosenka, która potrafi wyciskać łzy). Spojrzałam w stronę dj-a aby zamordować go spojrzeniem. Przy sprzęcie stała Tsume z zacieszem i trollface’m na twarzy. Kiedy zorientowała się, że patrzę w jej stronę, pokazała dłońmi kształt serduszka i skinęła głową na mnie i Taurysa. Kiedyś naprawdę ją zamorduję. Wiedziała, że będzie mi głupio tak nagle odejść od tańca z Taurysem, więc puściła taki kawałek, który uznała za „romantyczny”.
– Taurys? – zapytałam, kiedy piosenka doszła do drugiej zwrotki a my nadal tańczyliśmy, wooolnooo tańczyliśmy, zbyt blisko tańczyliśmy…
– Taip?
– Nie widziałeś może nigdzie takiego małego, białego, pluszowego, tygryska?
– Yyyy…. eeeeee….. a co?
– Zgubił mi się jakiś czas temu i się zastanawiałam czy być może ktoś nie ma z tym nic wspólnego – w moich oczkach pojawił się triumf. Tak Necomi, trafiłaś w czuły punkt.
– No… być może wiem gdzie on jest – uśmiechnął się tajemniczo.
– Jaki jest haczyk?
– Nie ma haczyka.
– To wiesz, gdzie jest mój tygrysek? – zapytałam trochę wkurzona.
– Ne.
Kłamie w żywe oczy. Zastanawia mnie tylko po co mu do licha mój tygrysio!?

*jebudka – tak mówiła kiedyś moja kuzynka, zamiast słowa pobudka

Axis Powers Academy - Dyskoteka

Nie mam zielonego pojęcia po co Dżermańsztyc zwołał tę dziwną zbiórkę przed szkołą w piżamach o piątej rano i to w niedzielę, ale cóż, trzeba było iść. Szczerze mówiąc to nawet nie miałabym nic przeciwko gdyby nie fakt, że wszyscy mieli być w piżamach podczas gdy Francis biega na wolności. Nie sądzicie, że to trochę (czyt. bardzo) niebezpieczne? Do tego się nie wyspałam, bo grałyśmy z Tsume do północy w bierki.

RETROSPEKCJA

– Haha. Widzisz? Przegrałaś! Otwierasz to pudełko! – uradowała się Tsume, kiedy po raz kolejny udało jej się zebrać sporą ilość bierek.
Nie mając innego wyboru, przysunęłam do siebie prezent od Iwana i powolutku zaczęłam je otwierać. Uchyliłam wieczko i zajrzałam do środka. Moje zdziwienie po chwili zmieniło się w śmiech.
– Pokaż mi to – Pan Olo zajrzał do kartonu.
Ku naszemu zaskoczeniu prezentem od Iwana okazał się być… nie, nie była to żadna człekożerna małpa niedokarmiona specjalnie po to aby nas zaatakować.
– Zwykły szalik – uśmiechnęłam się, wyciągając z pudełka różowy materiał.
– O rany, rany – oczka Tsume rozbłysły radośnie. – To peleryna Frodo!

KONIEC RETROSPEKCJI

A teraz stoimy sobie na dworze podzieleni na klasy wraz z naszymi wychowawcami i innymi nauczycielami. Miałam nadzieję, że dyrektor ni wymyślił sobie, że niedziele będzie zwykłym szkolnym dniem i zaraz będziemy musieli zasuwać na lekcję.
– Szanowni nauczyciele, droga młodzieży – zaczął Germania. – Zebraliśmy się tu aby…
„Nie no, gada jak ksiądz na kazaniu” pomyślałam.
– Do rzeczy, Germanio, do rzeczy – pośpieszył go Starożytny Rzym najwyraźniej też nie wyspany.
– A więc. Dzisiaj jest pierwsza niedziela od rozpoczęcia roku szkolnego w naszej akademii. Tak więc dzisiaj wieczorem odbędzie się bal powitalny, przez was zwany dyskoteką. Macie czas do osiemnastej żeby pójść na miast i coś kupić – uczniowie zawiwatowali radośnie. – Ale ostrzegam. Jeżeli zobaczę alkohol lub innego tego pochodne już nigdy, powtarzam NIGDY nie będzie żadnej dyskoteki. Zrozumiano? – wszyscy pokiwali głowami. – To wszystko. Rozejść się.
Po powrocie do pokoju od razu rzuciłam się na łóżko, aby pospać jeszcze z godzinkę. Rany, dałabym wszystko żeby pospać tak co najmniej do południa. Ale niestety mój wspaniały plan został udaremniony przez nijaką Tsume, która od tygodnia zajmuje drugie łóżku w tym pokoju.
– Wstawaj kocie, to nie czas na spanie. Idziemy na miasto – zakomunikowała i jakby na potwierdzenie jej słów do pokoju weszli Elisaveta i Roderich przyszykowani na wybycie w świat galerii handlowych i sklepów.
– Jeszcze godzinkę, mamo – nakryłam głowę kołdrą.
– Wstawaj! – Tsume jednym ruchem zrzuciła moja kołdrę na podłogę i już nie miałam wyboru, musiałam im towarzyszyć.
Tak też wywlekłam się z łóżka. Wcisnęłam na siebie krótkie spodenki, czerwone buciki i moją ulubioną koszulkę z Latającym Potworem Spaghetti. Zarzuciłam na ramię torbę w kratę, schowałam gotówkę do kieszeni i wpół śpiąca wyszłam z przyjaciółmi.
Przez większość drogi Elizaveta i Tsume dyskutowały na temat kupna jakiejś wystrzałowej kreacji na dzisiejszy wieczór. Ja jakoś nie przepadałam za takimi imprezami. Zawsze na nich trzeba było tańczyć. A ja tańczyć nie umiem i nie lubię. Wszystko ogranicza się jedynie do poloneza, którego tańczyłam z przymusu w szóstej klasie podstawówki.
– A naszemu kotkowi, kupimy coś takiego, że Lićkowi szczena opadnie – nagle Tsume objęła mnie ramieniem. – Co nie?!
– Nie – fuknęłam strzepując ją z ramienia i odsuwając się na bezpieczną odległość. – I on się nazywa Taurys!

O matulu, tak wielkiego centrum handlowego jeszcze nie widziałam. Trzy piętra zapełnione wszystkim tym, co uszczęśliwi dosłownie każdego… tak, Francisa również. W końcu był to Rzym, prawda? Stolica Włoch. Nie dość, że miasto wspaniałe, to jeszcze galeria dorównująca miastowym atrakcją. Było nawet kino. Ale Elizaveta i Tsume najpierw postanowiły poszukać czegoś dla Rodericha, który najpierw zgubił się gdzieś w sklepie muzycznym, a później w przymierzalni. On i jego orientacja w terenie. Z resztą nie była gorsza od mojej. W końcu to nie on zgubił się na korytarzu w akademiku w pierwszy dzień szkoły, tylko ja.
– A ja sądzę, że różowa bardziej do niego pasuje – zastanawiała się Elizaveta trzymając w rękach dwie męskie koszule: różową i niebieską, i co rusz to przykładając je na zmianę do Rodericha.
– Rzeczywiście, też wzięłabym różową – stwierdziła Tsume drapiąc się po brodzie. – Co o tym sądzisz, Necomi?
– Moim zdaniem, to Roderich powinien wybrać.
– To była odpowiedź warta 100 punktów w milionerach! – uśmiechnął się Austriak. – Bierzemy niebieską!
Następnie uwagę dziewczyn przykuł sklep z butami. Ta… buty… Nawet ja lubiłam szwendać się pomiędzy pułkami z butami. Jak to mówią: buty to najlepszy przyjaciel kobiety. Bez wyjątku. Nawet ja musiałam to przyznać. Glany, trampki, to jest coś co uwielbiam.
– Roderich – zwróciłam się do chłopaka kiedy dziewczyny tachały ogromną górę ubrań do przymierzalni. – Idę poszukać czegoś dla siebie. Będę czekać na was w kawiarni na pierwszym piętrze.
– Nie ma problemu, ale ona cię za to zamordują – stwierdził Austriak.
– Trudno.
Tak więc wyszłam ze sklepu i zaczęłam powoli przechadzać się po galerii. Nie mogłam znaleźć niczego dla siebie. Wszystko było albo za małe, albo za duże, albo nie było nic w moim guście. Z resztą po co mi coś na tańce, skoro ja nie tańczę. To trochę bez sensu.
Po drodze minęłam braci Włochów, którzy usiłowali wybrać idealne garniaki. Natalię ze starszą siostrą, którą zaciągała do sklepu ze sukniami ślubnymi. Naszego szkolnego Hero, Alfreda, który z drugoklasistą Arthurem wybrał się na lody w czasie zakupów. I Kiku, który nosił zakupy swojego przyjaciela Wanga. Pierwszy, Japończyk uczęszczał do trzeciej klasy. A drugi, Chińczyk, był już w klasie piątej.
Moje rozmyślania przerwała wystawa w sklepie „Fantasma”. Sklep, w którym można było znaleźć także odzież alternatywną. Styl gothic, emo, punk. Dla mnie raj na ziemi. Co prawda tylko połowa sklepu była „alternatywana” ale byłam pewna, że znajdę coś dla siebie. Buty z serii Alice in Wonderladn, do tego super sukienka z czarno – czerwoną kratę była prawdziwym zbawieniem i nadawała się także na zwykłe dni. W końcu trzeba być uniwersalnym.
– Hej Necomi – usłyszałam za sobą głos Feliksa, odwróciłam się w jego stronę. – Nie widziałaś może totalnie Torisa?
– Nie widziałam – zaprzeczyłam kręcąc głową. – Zgubiłeś go?
– Generalnie to tylko na moment się odwróciłem i totalnie kiedy spojrzałem za siebie znowu, żeby zapytać go która koszula lepsza, on jakby rozpłynął się w powietrzu – wyjaśnił Polak mocno przy tym gestykulując.
– Kiedyś na pewno się znajdzie – uśmiechnęłam się a Feliks wyruszył do sąsiedniego sklepu na dalsze poszukiwania Taurysa.
Zrobiłam może nawet nie trzy kroki w stronę gdzie jeszcze przed chwilą stał maniak paluszków, a coś lub ktoś chwycił mnie od tyłu, zatkał usta dłonią i zaciągnął do przymierzalni. „Jeżeli to ta franca…” pomyślałam lecz moje myśli zostały przerwane przez znajomy głos. I bynajmniej nie był to głos Francisa.
Litwin wyjrzał na moment i stwierdzając, że nie ma w pobliżu Feliksa zwrócił się do mnie:
– Szukał mnie?
Przytaknęłam, zauważając, że chłopak ma zafelistą bluzę z króliczymi uszami przy kapturze. Kurde, też taką chcę!
– A dlaczego się chowasz?
– Też byś się chowała gdyby chcieli wcisnąć cię w różową kieckę.
A no tak, słyszałam, że Feliks gustuje też w ubraniach damskich, ale nie sądziłam, że to prawda. Biedny ty, oj biedny Taurys.
– Tą bluzę też wybierał Feliks? – zapytałam bawiąc się króliczymi uszkami od bluzy Litwina.
– …
– Fajna jest – uśmiechnęłam się. – Pasuje do ciebie, wiesz…
– Dobra, droga wolna – Taurys wychylił głowę zza kurtyny i oboje opuściliśmy sklep.
Cała czerwona na twarzy szłam obok Litwina, który wolnym krokiem kierował się w stronę cukierni, gdzie miałam czekać na Tsume, Elizavetę i Rodericha. O rany, rany, co to będzie jak zobaczą mnie z Taurysem. Wtedy Tsume i Eldzia już w ogóle nie dadzą mi spokoju.
Wtem ktoś od tyłu uwiesił się nam na ramionach.
– Gilbert, co ty robisz? – zdziwił się Taurys kiedy zorientował się kim jest ów jegomość.
– Zagilbisty ja, dam wam ten zaszczyt pobycia ze mną trochę czasu i radowania się światłością mojej chwały – odrzekł Prusak a ja z wielkim znakiem zapytania spojrzałam na Taurysa. – A ty, Neco, czemu się czerwienisz? Wiem, że jestem zagilbisty, przystojny i w ogóle, ale nie rób scen.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, kiedy uprzedził mnie Taurys:
– Lepiej nic już nie mów.
Nie wiem co sobie wtedy pomyślał, ale jego wyraz twarzy nie sugerował niczego przyjemnego. Nawet trochę wyglądało to na obrażenie się. Ale za co? Ja nic do Gilberta nie mam.
– Gilbert, nie masz co robić? – fuknęłam dostrzegając Elisavetę, Tsume i Rodericha.
Kiedy tylko Węgierka zorientowała się, że idę razem z Taurysem i Gilbertem, chyba dostała wścieklizny. Nie wiem skąd wzięła patelnie, ale ruszyła z tym jakże przydatnym garnkiem, w stronę „Pana Zagilbistego”, który z głośnym „West, ratuj!” zaczął uciekać. Elisaveta krzyczała coś w rodzaju:
– Ty pawianie! Jak śmiałeś niszczyć piękne chwile tej dwójki! Zatłukę cię jak psa!

Ogólnie rzecz biorąc zakupy udały się wszystkim. Tylko Taurys nic nie kupił, bo większość czasu chował się przed Feliksem, który chciał wcisnąć go w kieckę.
Dyskoteka zaczęła się równo o dziewiętnastej. Niestety z powodu nagłej wizyty w naszym pokoju Feliciano, moja nowa kiecka została upaćkana sosem do makaronu i nadała się do prania, więc na imprezkę poszłam w zwykłych ubraniach, które miałam na sobie na zakupach. Z reszta nie tylko ja przyszłam zwyczajnie ubrana. Kilka osób z drugich klas też przyszło zwyczajnie ubranych. Między innymi Taurys w tej swojej zajefajnej bluzie z króliczymi uszkami. Wspominałam, że też taką chcę? Chcę taką!
Imprezka została zorganizowana na sali gimnastycznej. Nie no, ale d-ja mieliśmy po prostu zafelistego. Nie, nie był nim Roderich, bo ten puszczałby tylko Chopina, no może ewentualnie Mozarta. Specjalnie na naszą dyskotekę przyjechał najsławniejszy zespół z Polski – Mroczni Bracia Grom. Nie sądziłam, że Germania ich zaprosi. Ale jak widać cuda naprawdę się zdarzają. Bracia Grom zaczęli od swoich największych hitów takich jak „Tanie Wino”, „Goriewa” i „Wódka”. Później posypały się klasyki „Śródziemie 2k7” (podczas którego Tsume dostała jakiejś marsjańskiej głupawki i zaczęła skakać po stolikach), „Kapitan Pietruszka vs Harry Potter” a nawet uraczyli nas piosenką pod tytułem „Przejechał nas tramwaj”.
Ludki uczęszczające do akademii międzynarodowej radowały się tak wielką ilością dobrej muzyki, że głowa mała. Tańczyli, śpiewali, prosili o bisy. To wyglądało bardziej jak jakiś koncert. Ale co tam. Wystarczy, że nie musiałam tańczyć.
– Necomi! Necomi! – wołała Tsume. – No chodź tańczyć!
Pokręciłam głową na znak, że mnie nie da się wyciągnąć na parkiet. Za żadne skarby świata!
– Liciek, pomórz mi! – pan Olo sięgnął po największy kaliber broni i zwrócił się o pomoc do Taurysa. – Musimy ją wyciągnąć do tańca, bo siedzi taka sama.
Jednakże kiedy z powrotem oboje zwrócili wzrok na mnie, mnie już tam nie było. Opuściłam salę gimnastyczną w zawrotnym tempie i pobiegłam do pokoju w akademiku. Było ku temu kilka powodów a) chciałam sie wcześniej położyć, żeby się wreszcie porządnie wyspać, b)nie lubię tańczyć, i nikt nic na to nie poradzi.
Tak więc zaraz po wciśnięciu się w piżamkę w białe tygryski położyłam się do łóżka. I zapewne bym zaraz zasnęła gdyby jakiś jegomość nie zapukał bezczelnie do pokoju.
– Proszę…
Do środka wszedł Taurys.
– A więc tutaj się wyniosłaś…
– Dajcie mi spać – mruknęłam nakrywając się kołdrą na głowę. – Jestem padnięta…
– Heh… no dobrze, to dobranoc – westchnął chłopak i już chciał wyjść, gdy…
– Taurys…
– Tak?
– Dzisiaj w galerii… to nie ze względu na Gilberta… Bo było mi głupio iść z…
– Wiem. Rozumiem.
– Na prawdę? – wyłoniłam się zza kołdry a przed sobą ujrzałam parę niebieskich oczu.
– Taip – Taurys cmoknął mnie w czoło po czym skierował się do wyjścia. – Dobranoc Neco. Słodkich snów.

Axis Powers Academy - Cicho wszędzie, głucho wszędzie

Pierwszy tydzień nauki w międzynarodowej akademii zleciał jak kot z płota, kiedy dostanie młotkiem przez łeb. Lekcje przypominały teleturnieje czy szkołę przetrwania z rodu Bear Grylsa czy Wojciecha Cejrowskiego; prócz literatury, której uczył (jak go nazywała Tsume) Dżermanikdżilla. Literatura przypominała raczej (choć i tak tylko teoretycznie) zwykłą lekcję. Mi osobiście do gustu przypadła historia z Antycznym Egiptem, PO z Mongolią i (ku ogromnemu zdziwieniu Pana Olo) właśnie literatura.

Ta sobota, pierwsza sobota w akademii nie zapowiadała się zbyt interesująco. W sali koncertowej rozbrzmiewała jedna z melodii Chopina. Przy pianinie siedział Roderich, a my z Tsume, na jako takiej widowni.
Spojrzałam na moją Tolkienowską przyjaciółkę. Nie, no, oczywiście leżała głową na ławce i odsypiała dzisiejszą noc (pragnę wspomnieć, że całą noc szwendała się po akademiku z nijaką Elizavetą w celu bliżej nieokreślonym).
– I jak? – Roderich skończywszy grać wstał od pianina i poprosił nas o opinię.
Szturchnęłam Tsume aby się choć trochę przebudziła i dawała pozory, że słuchała tego co grał Austriak.
– Dla mnie spoko – powiedziałam usiłując ukryć chęć porządnego ziewnięcia.
– A ty, Tsume, co o tym sądzisz? – chłopak zwrócił się do mojej współlokatorki.
– Hę? Ja? – wydukała dziewczyna i spojrzała na mnie pytająco.
– Roderich pyta, co sądzisz o tym, co przed chwilą zagrał.
– Aaaaa, o to – Tsume przeciągnęła slaby po czym odpowiedziała szybko i niezrozumiale: – Alejategoniesłuchałam.Nielubiętejmuzyki.Jalubięostregorocka.
– CO? – Roderich zamrugał szybko oczami nie rozumiejąc co mówi dziewczyna, jednakże zamiast konkretnej odpowiedzi, Tsume wyciągnęła Jedyny Pierścień i wsunęła go na palec, a w rezultacie wiecie co się stało. Znikła pozostawiając mnie na pastwę kolejnego koncertu. Nie żebym nie lubiła Rodericha, ale ta muzyka… ja słucham tylko j – popu albo j – rocka.

Po jakiejś godzinie zostałam uratowana przez kółko recytatorskie, które miało próbę na scenie sali koncertowej. Odetchnęłam z ulgą. W końcu musiałam siedzieć z Rodericham prawie cztery godziny. I słuchać Chopina. Chyba już na pamięć znam całe preludium. Skierowałam się więc na stołówkę coś przekąsić. W końcu było już prawie południe.
– Koszka! Poczekaj no moment! – nie no, nawet mi ludzie nie dadzą się w spokoju najeść na stołówce. Ledwo co usiadłam a już obok mnie dosiadł się Iwan.
– Cześć – przywitałam się.
Tak między nami, Rusek był bardzo częstym gościem w pokoju moim i Tsume. Mógł się tam bezpiecznie chować przed siostrą. Było to jedyne miejsce gdzie nie zaglądała Natalia, a dlaczego? Heh… dlatego że Tsume porozwieszała na swojej części pokoju wypchane ptaki, co Białorusinkę wprawiało w dziwny niepokój.
– Chciałbym wam podziękować za pomoc – powiedział Braginski i wyciągnął znikąd sporej wielkości pudełko.
– Mam nadzieję, że to nie wódka…
– Niet. Jest tam coś dla ciebie, Koszka i towarzyszki Tsume. Mam nadzieję, że wam się spodoba. A teraz wybacz, ale muszę lecieć – wytłumaczył Iwan i zniknął w drzwiach stołówki.
Tak też bez jakichkolwiek dalszych rozmyślań wzięłam pudełko od Iwana i ruszyłam do internatu, aby otworzyć prezent razem z Tsume. W końcu jeżeli coś z tam tond wyskoczy i będzie chciało nas zabić, ona wie co robić. Z tego co mówił mi Roderich, po Braginskim można spodziewać się dosłownie wszystkiego, zaczynając na butelce wódki na niedźwiedziu grizli kończąc.
Kiedy wreszcie doszłam do tablicy ogłoszeń w akademikowej części szkoły, usłyszałam:
– Kocie, co ty tam niesiesz? – głos Tsume.
– Prezent dla nas – odrzekłam i spojrzałam na współlokatorkę, lecz zaraz cała czerwona na twarzy dodałam: – Cześć Taurys…
– Labas – uśmiechnął się Litwin i posłał Panu Olo pytające spojrzenie.
Ona jednak zrobiła tylko klasyczny trollface i wskazała na tablice ogłoszeń, gdzie widniały ulotki szkolnych kółek zainteresowań.
– Niech twoje kocie patrzałki nacieszą się tym, albowiem ci fajni uczniowie, w tym ja, zapisują się do ów kółek zainteresowań. Z resztą Licia też.
– ?
– Kółka zainteresowań. Nie słyszałaś o tym? – zapytał Taurys.
– Słyszałam…
– W naszej szkole jest ich bardzo wiele. Niektóre nawet są absurdalne, ale mimo to istnieją – wyjaśnił, a ja zwróciłam wzrok w stronę Tsume, która zawzięcie czytała jedną z ulotek.
– TAK! To coś dla mnie! Kółko ornitologiczne! – zawołała radośnie, porwała listę kółek i chwyciwszy mnie za rękaw zaczęła prowadzić do naszego pokoju.
– Do zobaczenia, Taurys – odwróciłam się na moment.
– Do zobaczenia – pomachał nam na pożegnanie.
Nie, no, ja ją chyba kiedyś ukatrupię, zamorduje jak będzie spała. Bój się Tsume, bój!
– Wiem, że wolałabyś porobić do niego maślane oczka, ale… – trajkotała Tsume zamykając drzwi od naszego pokoju.
– Wcale nie! Wybij to sobie z głowy!
– Oj tam, oj tam…
Usiadłam na łóżku, kładąc prezent od Iwana na podłodze. Miałam złe przeczucia. W końcu jak ona ma pomysł, to trzeba spodziewać się najgorszego.
– Zapisz się na kółko teatralne! – powiedziała w końcu bujając się na krześle.
Chwila moment… tego krzesła rano nie było w naszym pokoju. I coś jakoś nie pasowało do tutejszego umeblowania. Czyżby Tsume znowu coś kupiła na allegro.pl?
– Będziesz występować na scenie. Sława, pieniądze, kariera – niebieskie oczka Pana Olo błysnęły tajemniczo.
– Przemyślę to?
– Nie przemyślisz. Zapiszesz się tam. – ton wypowiedzi mojej Tolkienowskiej przyjaciółki drastycznie zmienił barwę na mroczną, aż mnie ciarki przeszły.
Nie mam zielonego pojęcia o co mogło jej chodzić, ale pokiwałam głową na zgodę. Wtedy też drzwi od naszego pokoju otworzyły się i do środka wpadł Francis i Arthur (jest Anglikiem). Obaj chłopcy tarzali się po podłodze w zaciętej walce.
– Jak ci zaraz przyfasole, to przez kolejny tydzień na tyłku nie usiądziesz!
– Dżentelmen się znalazł! A masz piracie ty!
Francis uderzył Arthura w nos. Anglik upadł na dywan i chwyciwszy za krwawiący nochal spojrzał w naszą stronę. Jego zielone oczka zatrzymały się na Tsume bujającą się na krześle.
– Złaź z niego! To moje krzesło Busby’ego! Zabija każdego kto na nie usiądzie!
– CO?!
Tsume zeskoczyła z krzesła jak oparzona. W sumie dopiero teraz zorientowała się, że ten mebel nie należał do wystroju naszego pokoju. Swój epicki skok zakończyła na bogu winnemu Francisie.
„Masz ci los. Ona zaraz go zabije” pomyślałam i już zaczęłam współczuć Bonnefo’yowi.
Dziewczyna kiedy tylko spojrzała na swoje lądowisko, obudziła w sobie prawdziwego (ogoniastego) demona. Biedny Francis zerwał się na równe nogi z zamiarem ucieczki. Jednakże nie było mu to dane, bo Anglik stanął w drzwiach niepozwalając mu opuścić pokoju. W rezultacie takich poczynań Francuz chwycił mnie od tyłu i przystawił pistolet, zrobiony z palców, do głowy.
– Wypuście mnie z tond, albo pozbawię ją kotowatości – zagroził.
– Nie odważysz się – Tsume przybrała bardzo poważny ton głosu.
– Odważę – fuknął Francis przyciskając mnie mocniej.
– To boli… Francis możesz trzymać mnie mniej brutalnie?
Jednakże Bonnefoy nie zareagował. Kurde, co za jełop. Naprawdę myśli, że tymi palcami.. a nie przepraszam „pistoletem” coś mi zrobi? Ale po chwili przypomniałam sobie przed jaką cechą Francisa przestrzegał mnie Roderich. Osz kurde, ja chce do Taurysa!
– Ani się waż jej tknąć! – w dłoni Arthura pojawiła się różdżka. – Ekspectro patronum!
Z końca magicznego kijka Brytyjczyka wystrzelił bliżej nieokreślony kształt zwierzęcia, które zniknęło w korytarzu. Nie minęła może minuta a do pokoju wszedł Germania. Jego twarz, o zgrozo przypominała dziewczynkę z Egzorcysty. Zza dyrektora wychylił się Litwin i Węgierka.
– Francisie Bonnefoy, co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz?! – warknął Germania.
– To nie tak jak pan myśli… – jęknął Francus, ale nie było dane mu się wytłumaczyć, bo Germania wytargał go za ucho z naszego pokoju, przez co zostałam ocalona z opresji.
– Jak się twoi rodzice o tym dowiedzą, to odechce ci się wszystkiego! – po korytarzu odbijał się głos dyrektora. – Jak dobrze, że pan Kirkladn wysłał do mnie swojego patronusa.
– O rany, rany! – Tsume rzuciła mi się na szyję. – Necomi, a już myślałam, że coś ci się złego stanie!
– Nie, no, spoko, żyje… – pociągnęłam nosem, bo myślałam chwile temu, że się popłaczę.
– To ja zabieram krzesło Busby’ego. Na razie – odezwał się Arthur i trzymając mebel zniknął w drzwiach pokoju.
– Co tu się stało? – wymamrotał Litwin.
– Francis – odrzekła Tsume i już wszystko dla wszystkich było jasne.
– Necomi! – Elizaveta z duplikowała gest Pana Olo i uwiesiła mi się na szyi. – Jak dorwę tę france to mu nogi z dupy powyrywam!
W rezultacie posiadania dość sporego obciążenia (czyt. Tsume i Elizaveta) moje nogi ugięły się i z głośnym „ŁUP!” walnęłam głową o podłogę. Aż mnie na moment zaćmiło.
„Cicho wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie? Co to będzie?” Otworzyłam powoli oczka. Osz kurde. Kogo to oczy? Wielkie, niebieskie…. Taurys?!
– A już myślałam, że trzeba będzie Lićka namawiać, żeby obudził śpiącą królewnę sposobem królewiczów – zachichotała Tsume i strzeliła sójkę Elizavecie w bok, z resztą uśmiech Węgierki nie był wcale gorszy niż mojej współlokatorki.
– Wszystko w porządku? – zapytał troskliwie Litwin. – Jesteś cała czerwona.
– Tak, w porządku – odrzekłam dalej leżąc sobie na dywaniku „Hm… nawet miękki”.
I tak nagle postanowiłam sobie wstać nie uprzedzając Taurysa, który nadal pochylał się nade mną. W rezultacie tak wspaniałego postanowienia łupnęłam czołem w jego czoło. Ał, zabolało.
– O rany, przepraszam – powiedziałam kiedy Litwin odsunął się trochę i zaczął rozcierać sobie guza.
– Nic się nie stało – uśmiechnął się. – Ale ty powinnaś zgłosić się do pielęgniarki. Jesteś cała czerwona. Jesteś pewna, że czujesz się dobrze?

– Ale spiekłaś buraka – Tsume nawijała wieczorem to o tym, to o tamtym.
– Skończ ten temat – fuknęłam wyłaniając się zza mangi „Alicja w Krainie Serc”.
– Tam tam ta dam, tam tam ta dam – zanuciła marsz weselny, ale nie dane jej było skończyć, bo moja poduszka skończyła epicki lot na jej twarzy.
– Oj, Necomi, o co ci chodzi? – Pan Olo zwróciwszy mi poduszkę w równie epickim stylu, ukazał trollface.
– Bo wymyślasz niestworzone historie – mruknęłam, wracając do czytania.
– Taaaa… niech ci na razie będzie – Tsume przewróciła oczkami i wskazała na pudełko stojące obok mojego łóżka. – A to co takiego?
– Co? – mój wzrok powędrował w stronę, którą wskazywała dziewczyna. – A no, prezent od Iwana, dla nas.
Chwilę później siedziałyśmy na dywanie i w napięciu grałyśmy w „kamień, papier, nożyce”. No bo w końcu któraś z nas musiała otworzyć to pudełko, a niewiadoma była jego zawartość.

A oto i Pan Olo (zwróćcie uwagę na Jedyny Pierścień i hobbicką pelerynkę :)


Axis Powers Academy - Symulator

Witam moje kochane dziatki, które czytają tego bloga,

W życiu bym nie pomyślała, że tak bardzo znienawidzę szkolną psycholożkę. Ufałam jej, zwierzałam się z różnych rzeczy. Między innymi wspomniałam o Hetalii. A ona co? Ona stwierdziła, że na Hetalie jestem za młoda (mam 16 i pół roku – urodziny obchodzę 25 stycznia). A dlaczego? A bo w Hetalii jest Iwan z kranem (co wg. niej jest bardzo niepokojące), jest styczność z związkami homoseksualnymi (zasugerowała, że oglądając yaoi czy yuri, zmienię orientację – CHORE! Oczywiście nie mam nic do homoseksualistów. Toleruje). No ja przepraszam bardzo, ale manga i anime ma różne rodzaje, a ja bynajmniej w hentai się nie zagłębiam i zagłębiać się nie będę! No proszę was! To Hetalia! Tam nawet jeżeli są takie piringi jak np. Polska x Litwa, to chodzi o prawdziwe relacje państw, a nie o coś innego. Trudno to zrozumieć?! No i ogólnie jej stwierdzenie określa Hetalię jako niestosowną dla mnie (i mojej młodszej siostry, która jest fanką Feliksa i Kanady. A kto jej zabroni? Przecież kurde nie będzie jakąś różową barbie lekkich obyczajów!). A wiecie co w tym najlepszego?! Że nie potrafiła mi powiedzieć tego wprost! Nagadała to wszystko mojej mamie (która oczywiście mi przekazała, bo gadamy o wszystkim). Rodzice stoją murem za mną i za siostrą. Hetalia pomaga mi się oderwać o złych myśli. No chyba, że psycholożka woli, żebym piła, paliła, ćpała, cięła się. Co? Tak wygląda normalna dziewczyna w moim wieku? Bo co? Bo interesuję się mangą, to już źle, bo odstaję od grupy? Jak to wszystko usłyszałam, to myślałam, że dostanę nerwicy. Nie mogłam w nocy spać. Nabawiłam się choroby żołądka (o pierwszej w nocy).

Więc pamiętajcie, dziatki drogie: NIE UFAJCIE PSYCHOLOGĄ SZKOLNYM!!!

A no… i wiedziałam, że ten banner długo nie wytrzyma. Ten chyba będzie o wiele dłużej, bo mi się podoba. Bardzo mi się podoba. Feliks and Arthur in Wonderland!

Po za tym przed wami kolejny rozdzialik Axis Powers Academy – Odcinek Specjalny (Symulator). Jest tam mniej więcej przedstawiony cały wygląd szkoły, boiska, akademiku. A wszystko to z perspektywy nowej uczennicy, która okazuje się być… dowiecie się na końcu. Zapraszam na film:

Wyobraź sobie, że jesteś nową uczennicą Axis Powers Academy. Dostałaś już swój mundurek składający się z czarnych getrów, spódniczki w czarno – białą kratę, czarnej koszuli i żakietu w kolorze dopasowanym do Twojego stylu (znaczy zielony). Wyglądasz świetnie i nie możesz się doczekać pierwszego dnia w akademii.

Wreszcie nadchodzi dzień przyjazdu do międzynarodowej szkoły położonej niedaleko stolicy (bo jak wiadomo, wszystkie drogi prowadzą do Rzymu). Twój autokar zatrzymuje się przed szkołą. Wychodzisz z pojazdu i bierzesz swoją torbę z rzeczami. Rozglądasz się:

Najpierw Twoją uwagę przykuwa piękny, zielony park przed szkołą, przez którego środek przebiega kamienna dróżka. Po lewej, przy wielkim drzewie, przed małym bajorkiem z kolorowymi rybkami, stoi karmelowa ławka idealnie komponująca się z krajobrazem tego miejsca. Po prawej widzisz zieloną przestrzeń przeznaczoną zapewne na pikniki.

Następnie Twój wzrok kieruje się na czteropiętrowy budynek w kolorze beżu z dodatkiem ciemnej czerwieni. To szkolna część Axis Powers Academy. Liczysz okna i stwierdzasz, że na każde piętro przypada po osiem klas. W tym gdzieś tam musi być gabinet dyrektorski, pokój nauczycielski i szkolny sklepik.

Po lewej stronie szkoły widzisz budynek będący salą gimnastyczną.

Po prawej stronie budynku widzisz kolejny trzypiętrowy budynek, który zapewne jest internatem, w którym masz niebawem zamieszkać. Jednakże pierw musisz znaleźć gabinet dyrektora. Wchodzisz więc po schodach, które zatrzymują się dopiero na wysokości pierwszego piętra (ok 25 m n.p.m). Wchodzisz do środka i rozglądasz się:

Po prawej widzisz wejście w podziemia szkoły, a jak wskazuje tabliczka na ścianie znajdziesz tam: stołówkę, salę koncertową, świetlice, bibliotekę, basen i kotłownię. Stwierdzasz, że zwiedzisz to później. Przed sobą na wprost w odległości kilku metrów, kilka schodów w dół, widzisz wyjście na boisko szkolne, znajdujące się za szkołą. Wyglądasz na nie – widzisz: ogromne boisko do piłki nożnej, bieżnie, boisko do tenisa, niekryty basen, boisko do siatkówki plażowej, boisko do koszykówki i zielony plac mający zapewne za zadanie spełniać miejsce do rekreacji. Wracasz na korytarz. Obok wyjścia na boisko dostrzegasz schody na kolejne piętro. Tak pójdziesz tam później. Teraz kierujesz się w lewo gdzie mijasz po drodze toalety, szatnie (takie na w-f), sklepik szkolny, sekretariat i… o trafiłaś na gabinet dyrektora. Pukasz i po usłyszeniu stanowczego „Proszę”, wchodzisz.

Okazuje się, że szkoła ta posiada dwóch dyrektorów: nierozgarniętego (Starożytny Rzym) i poważnego (Germanię). Otrzymujesz od tego drugiego klucze do pokoju w akademiku, plan lekcji i mapkę szkoły. Dziękujesz i wychodzisz.

Jeżeli pójdziesz dalej w głąb korytarza trafisz na zakręt i korytarz, którym dojdziesz do internatu. Postanawiasz więc najpierw rozejrzeć się po szkole. A że naprzeciwko gabinetu dyrektorów również są schody na piętro, wchodzisz po nich. Jesteś na piętrze. Po jednej stronie znajdują się okna na przeciw których widnieją drzwi do następujących klas w kolejności od 1 do 8: Geografia, Fizyka, Matematyka, Biologia, Chemia, Gastronomia, Edukacja dla Bezpieczeństwa (EDB) i Zoologia. Wchodzisz na kolejne piętro będący trzecim. Wystrój ten sam, ale klasy od innych przedmiotów: Historia, Literatura, Religie Świata, Kultura Świata, Plastyka, Muzyka, Zajęcia do Życia w Rodzinie i Informatyka. Skład klas ostatniego piętra wygląda następująco: Zajęcia Artystyczne (krawieckie), Technika, PO, Edukacja Ruchu Drogowego. Ostatnie cztery klasy należały do: pielęgniarki, psychologa szkolnego, składzik woźnego i pomieszczenie do, którego nie można było wchodzić, a na drzwiach widniał tylko napis „Uczniom wstęp wzbroniony!”. Tak też skierowałaś się na dół i zeszłaś do najniższej części szkoły:

Sale na dole odwiedzasz w kolejności: stołówka, sala koncertowa, świetlica, biblioteka, basen. Do kotłowni nie wchodzisz i wracasz pod gabinet dyrektorów, aby następnie skierować się wreszcie w stronę internatu. Korytarz do niego jest długi, zwany azylem, gdzie uczniowie mogą spokojnie po wyżywać się artystycznie na ścianach i suficie. Dochodzisz wreszcie do końca krętego korytarza. Teraz drogowskazy przeniosły się na podłogę. Nie zamierzasz zapuszczać się na dwa ostatnie piętra gdyż na samej górze pokoje mają nauczyciele, niżej chłopcy, a ty masz mieszkać na tym piętrze – pierwszym. Kiedy kończysz czytać gazetkę szkolną wiszącą na ścianie wprost na przeciw azylu, kierujesz się w prawo (bo po lewej są schody na piętro) gdzie masz mieć pokój.

W wolnym tempie szukasz wolnego miejsca w pokojach. Niestety jak na razie nie idzie Ci za dobrze. W końcu dochodzisz do końca korytarza, gdzie, jak zostałaś poinformowana przez miłą Węgierkę, znajduje sie pokuj z jedną lokatorką. Wchodzisz do środka. Na łóżku leży rudowłosa dziewczyna z czarną kokardką na łebku.
– Necomi – przedstawia Ci się podając serdecznie rękę. – Cieszę się, że nie będę mieszkać sama.
– Tsume – podajesz swoje imie i uśmiechasz się. – Ale możesz mówić też na mnie Pan Olo. I mam nadzieję, że nie będziemy tylko lokatorkami, ale i dobrymi przyjaciółkami.

Do Tsume: a oto dla Ciebie, kolejne obrazki do kolekcji, z cyklu Axis Powers Academy (odkryłam swój nowy talent – lewą ręką na komputerze rysowanie dobrze mi idzie – na paincie, co prawda, ale co tam):



Axis Powers Academy - Iwan, Tsume i Stara Szafa

– Hej, Necomi, obudź się.
Lekko otworzyłam oczy. Nade mną stała moja Tolkienowska współlokatorka ubrana już w szkolny mundurek. Zaraz później spojrzałam na zegarek. Za dziesięć ósma?! Z zawrotną prędkością wyskoczyłam z łóżka i wcisnęłam się w nowiutki mundurek. Chwyciłam za plan lekcji i szybkim biegiem ruszyłam przez korytarz na pierwszą lekcję organizacyjną.
Uf, jakie szczęście, że na pierwszych lekcjach nigdy nie są potrzebne zeszyty ani książki, bo musiałabym się pakować i na pewno spóźniłabym się na lekcje. I to już pierwszego dnia. I za pewne nie spóźniłabym się na nią gdyby nie ten nieszczęśliwy traf…
– Ej…
Wpadłam na kogoś, kto wychodził zza rogu korytarza. A dopiero kiedy podniosłam wzrok zorientowałam się, że osobą z którą zaliczyłam zderzenie czołowe to tamten Słowianin, z którym wymieniłam wczoraj spojrzenia.
– Nic ci nie jest? – zapytał pomagając mi wstać z podłogi.
– Nie, nic – zmieszałam się trochę.
Nastała chwila ciszy, która przerwał niski blondyn, będący Polakiem. Zielonooki uwiesił się na szyi przyjaciela i wesoło zagadał:
– Hej. Nazywam się Feliks Łukasiewicz. A mój kumpel, który wszedł ci w drogę to Licia.
– Nie jestem „Licia”. Nazywam się Taurys…
– Toris – poprawił go Feliks i zwrócił się do mnie. – A ty?
– Necomi. Miło poznać. Ale spieszę się na lekcję i…
– No tak. To do zobaczenia.
Bardzo mili. Ale według tego co mówił mi Roderich oboje są w drugiej klasie. Feliks ponoć nie widział świata poza paluszkami a jego przyjaciel, z narodowości Litwin, traktowany był przez niego raczej jak chłopiec na posyłki. Ta… Taurys… rozmarzyłam się i zapewne kolejny raz w ciągu pięciu minut wpadłabym na kogoś, jednakże usłyszałam głos Tsume budzący mnie z rozmyślań:
– Kocie, obudź się!
– Nie śpię – zbulwersowałam się i posłałam współlokatorce spojrzenie godne seryjnego zabójcy. – I nie nazywaj mnie kotem!
– Oj, Neco, nie denerwuj się – dziewczyna chwyciła mnie za rękaw i bezczelnie wtargała do klasy.
Rozkazała mi usiąść w drugiej ławce od okna po czym sama usadowiła swoją wielmożną część ciała na krzesełku obok. W czasie kolejnych dwóch minut, sala zapełniła się w uczniów. Wśród nich rozpoznałam Białorusinkę Natalię, Włocha Feliciano, Lichtensteinównę Lily no i rzecz jasna Elizavetę. Nikogo więcej nie znałam, nawet z widzenia. No tylko ten chłopak w okularach, krzyczący, że jest bohaterem wydał mi się dość… psychiczny…
– Witam na lekcji wychowawczej – do klasy weszła wysoka kobieta ubrana w strój wyciągnięty z czasów Cezara, otoczona gromadką kociaków różnej maści i wielkości. Jak się później okazało, była przez wszystkich zwana Antyczną Grecją, a jej syn (lekko przymulony) przysypiał w ławce przede mną i Tsume, która używszy swojego talentu do wymyślania różnych dziwnych rzeczy, narysowała na plecach Heraclesa (bo tak zwał się ów młodzieniec) niezidentyfikowany obiekt, ze stwierdzeniem, że jest to Gandalf. Próbowałam zobaczyć w tym dziele sztuki wyżej wymienionego czarodzieja, ale moje wysiłki nic nie dały.
Z resztą nie dziwił mnie fakt drzemania Greka. Po pięciu minutach lekcji wręcz każdy pokładał się na ławce. Natalia ostrzyła po cichu noże, oczywiście kiedy doszedł do mnie ten fakt byłam niemało wystraszona. Elisaveta podpierając się rękoma pod brodę usiłowała utrzymać głowę w pionie, która najwyraźniej wolała znaleźć się w poziomie na ławce. Feliciano spał pod ławką, czego nauczycielka o dziwo nie zauważyła. Lily jako jedyna bacznie słuchała każdego słowa naszej jakże wspaniałej wychowawczyni. Nasz klasowy „Hero” ciamkał lody waniliowe, co spotkało się z zerową reakcją pani Grecji. A Tsume… Tsume leżała na ławce z głową zwróconą w moją stronę i szczerzyła swoje białe ząbki w szerokim uśmiechu. A że wcale nie mrugała zaczynałam się jej powoli bać. To naprawdę było przerażające…
– Necomi – szepnęła.
– Hę? Co?
– Kiedy przerwa?
Wzruszyłam ramionami na znak, że nie mam zielonego pojęcia. Nie miałam przy sobie zegarka ani żaden takowy nie wisiał na żadnej ze ścian klasy. Tak też lekcja wychowawcza, na której dowiedzieliśmy się tego i owego o naszej międzynarodowej akademii, zleciała bardzo powoli. A dzwonek na przerwę był zbawieniem.
Z klasy wyszłam razem z Tsume, która zmieniła temat z „Jak łatwo zrobić na chemii samozapłon” na temat „Co teraz mamy za lekcję”.
– Według planu powinna być… eee…
– Daj mi to – Tsume porwała plan lekcji i zaczęła go bardzo dokładnie studiować.
W między czasie rozejrzałam się po korytarzu. Ludu więcej niż w mojej starej szkole. Ta… ci których nie znam i ci, których kojarzę z opowieści Rodericha. No i ten Litwin – Taurys.
– Necomi! – moja Tolkienowska współlokatorka obudziła mnie ze „snu” i spojrzała na mnie z wielkim znakiem zapytania na twarzy. – Widzę, że ewidentnie albo masz coś do Lici, albo do Felcia. Ale sądząc po porannym zderzeniu czołowym, to do tego pierwszego.
Powoli odwróciłam głowę w jej stronę. Tak, prawda, zapatrzyłam się w stronę Polaka i Litwina, ale to jeszcze o niczym nie świadczy.
– On się nazywa Taurys! – mruknęłam. – Gdzie mamy teraz lekcję?
Po lekcji gastronomi z Dziadziem Rzymem, przypominającej raczej spartańskie pobojowisko, historii poprowadzonej przez Antyczny Egipt (była kobietą dla ścisłości), która ukazała nam wszystkim „piękno” wielkiego Tutenhamona, Literaturze z Germanią i geografią z panem Saksonią, nadszedł czas na obiad.
– Nie sądziłam, że to jest jadalne – burknęłam kiedy razem z Tsume usiadłyśmy przy jednym ze stolików i wspominałam dzisiejszy jadłospis. – Pasta, ślimaki escargot i coś co przypominało breję niemieckich kartofli. A na deser angielski pudding.
– Ty czytasz? – spojrzałam zdziwiona na Tsume, która zgłębiała historię zawartą w księdze „Merde! Rok w Paryżu”.
– Nom…
Wtedy obok niej dosiadł się blondwłosy chłopak. O ironio, był Francuzem. Tsume wyłoniła się zza książki i zerknęła na tego jegomościa. Po czym zatrzasnęła książkę i z całej siły zdzieliła chłopaka po głowie, który z głośnym „Jau! Merde!” znalazł się na podłodze i zaczął rozcierać sobie guza powstałego w akcie miłosierdzia dziewczyny.
– Tsume, co do?…
– Ach, to – jasnowłosa wróciwszy do czytania, szturchnęła nogą lamentującego Francisa (bo tak się zwał). – Na widok Francuzów mam odruch wymiotny… i odruch wojskowy też.
– Nie ma w tobie za grosz miłości! -Francis powstał z podłogi i fuknął na nią.
– A ty nie masz za grosz… – Tsume zacięła się na moment.
– Widzisz! Nawet nie potrafisz nic wymyślić! – zaśmiał się Bonnefoy, lecz nie dane mu było radować się tą chwilą bo hobbicka natura Pana Olo dała się we znaki i broniąc honoru, Tsume zerwała się z krzesła i zaczęła gonić Francisa z okrzykiem:
– Jak cię dorwę to poznasz gniew mój i tej książki! Za Narnię i za Aslana!
Rany, mam nadzieję, że Tsume nie zrobi mu krzywdy tą książką. Słyszałam o przypadkach zadźgania rogiem wyżej wymienionego przedmiotu. Nie wyglądało to za ciekawie.
Tak też po obiedzie byłam zmuszona samej spenetrować korytarze szkoły i akademiku. Szkoła duża. Korytarze długie, zakręcone. Ściany wszędzie w jednym kolorze. Zero znaków rozpoznawczych. Więc proszę się nie dziwić, że zabłądziłam gdzieś chyba na piętrze w akademiku. Tak też usiadłam sobie zrezygnowana na ławeczce pod ścianą i myślałam jak do jasnej cholery mam wrócić do mojego pokoju.
– Co tu robisz? Zgubiłaś się? – nagle doszedł mnie głos Taurysa.
Zwróciłam głowę w jego stronę. Stał przed drzwiami zapewne swego pokoju, który dzielił z Łukasiewiczem. Jednakże z tego co mi było wiadome nogi Feliksa odmówiły posłuszeństwa na w-fie i Polak wylądował u szkolnej pielęgniarki z nadwyrężoną kostką.
– Jak widać – odrzekłam cicho.
Było mi głupio. No żeby zgubić się w szkolnym internacie. Co za wstyd. Dałabym sobie rękę uciąć, że wtedy Litwin uśmiechnął się pod nosem. Na brawo, Necomi, śmieją się z ciebie.
– To wstawaj, zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Baz żadnych sprzeciwów wstałam z ławeczki, a Taurys zniknął na moment w swoim pokoju. Wziął więc narzutę od mundurku i poszliśmy. Po drodze zaczął mi objaśniać jak łatwo się nie zgubić w tutejszym labiryncie.
– Wystarczy spojrzeć na podłogę – Litwin wskazał ręką na podłogę, która przypominała pas ruchu na autostradzie z kierunkami „pokoje chłopców”, „akademia”, „pokoje dziewcząt”. No pięknie teraz nie dość, że wyszłam na niezorientowaną w terenie, to jeszcze głupią.
– Z resztą, przyzwyczaisz się – uśmiechnął sie przyjacielsko.
– Miejmy nadzieję…
No i tak według podłogowych drogowskazów, Taurys zaprowadził mnie przed same drzwi pokoju, w którym mieszkałam razem z Tsume.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił. – Do środka trafisz sama.
– No, to dzięki, Taurys – podziękowałam i czując, że jestem na 100% czerwona, zniknęłam szybko za drzwiami pokoju, gdzie czekała na mnie uchachana Tsume siedząca na swoim łóżku i bawiącą się czymś co było moim pluszowym tygryskiem, którego wożę wszędzie przy sobie.
– Necomi! Gdzieś ty była? – zapytała na wstępie i zorientowawszy się, że mój wzrok przypomina wzrok Natalii, odłożyła tygryska na moje łóżko.
– No… zgubiłam się na piętrze, u chłopaków…
– Co ty? Lici szukałaś?
Nastała chwila ciszy, którą przerwał psychiczny śmiech Tsume. Zaczęła niekontrolowanie tarzać się po łóżku, a w rezultacie takich poczynań zleciała na podłogę. Mimo to, śmiała się dalej.
– I czego rżysz jak ten koń? – fuknęłam i zamachnęłam się w jej stronę poduszką, ale nie trafiłam bo zrobiła unik godny polskiego bramkarza, w którego kierunku nadlatuje piłka.
– Bo na słowo Licia, Toris bądź Taurys, robisz się cała czerwona – Tsume ponownie parsknęła śmiechem.
– Giń przeklęty bycie! – po raz kolejny zamachnęłam się poduszką celując w współlokatorkę.
Tsume jednakże wyciągnęła zza pazuchy Jedyny Pierścień i wsunęła go na palec, co spowodowało jej natychmiastowe zniknięcie. Ale dalej słyszałam śmiech.
– Tsume, cholera jasna!
– Nie denerwuj się kocie. Złość piękności szkodzi.
Chihot Pana Olo lekko ustał, a drzwi od pokoju otworzyły się na moment po czym zamknęły. Cóż, gdybym ją widziała stwierdziłabym, że wyszła. Ale skoro w tym momencie była niewidzialna, trudno mi było to określić, więc wzięłam się za pisanie pracy na lekcje literatury.

Pokoju nie opuściłam do wieczoru, usiłując stworzyć wiersz o używalności krzeseł urzędowych na literaturę. Niby rzecz banalna, ale łatwo powiedzieć trudniej zrobić.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, które od razu otworzyły się z głośnym hukiem i do środka wbiegł wysoki, jasnowłosy chłopak o fioletowych oczach i długim szaliku.
– Ta… proszę… wejdź… rozgość się… – bąknęłam cicho z wyrzutem w głosie.
– Towarzyszko Koszka, ukryj mnie gdzieś! – powiedział Rosjanin kierując sie w głąb pokoju gdzie znajdowała się szafa przywieziona przez Tsume. Miałam powody aby sądzić, że jest to droga do Narnii…
– Ta… ależ oczywiście, możesz wejść do tej szafy – stwierdziłam, kiedy chłopak zatrzasnął drzwiczki od mebla.
Dosłownie w ostatniej chwili, bo do pokoju wpadła wściekła Białorusinka.
– Gdzie jest Iwan?! – niemalże, że krzyknęła.
– Wysoki, jasne włosy, fioletowe oczy, nos jak kran i długo jasnoróżowy szalik?
Natalia skinęła głową.
– Nie widziałam.
– To jak go spotkasz, przekaż mu, że ma się ze mną ożenić.
– Dobrze, przekaże – odpowiedziałam, a posiadaczka dużej kolekcji noży opuściła pokój, mijając się w drzwiach z Tsume, która powróciła z dalekiej podróży pokemon.
– Co to było? – zapytała jasnowłosa wskazując na drzwi gdzie przed chwilą stała mordercza Białorusinka.
– Natalia szukała brata – wzruszyłam ramionami.
– A ty nie wiesz gdzie on jest? – zapytała z nadzieją w głosie.
– W twojej szafie.
– CO?!
W tym właśnie momencie drzwiczki od szafy uchyliły się i ze środka wyleciał Iwan upaprany śniegiem i świerkowym igliwiem.
– I nie wracaj tutaj, kołchozie! – usłyszeliśmy głos dochodzący z głębi szafy, po czym ktoś od środka zatrzasnął mebel.
Pierw spojrzałam pytająco na Iwana, a później na Tsume. Dziewczyna podrapała się po głowie i stwierdziła:
– No i znowu będę musiała przebłagać Królową Śniegu, żeby mi wyrobiła wizę do Narnii.
Ha! Wiedziałam! Ta szafa była bramą do tej bajkowej krainy.
– Spasiba Koszka – podziękował Rosjanin. – Spasiba Tsume – wyciągnął zza pazuchy butelkę rosyjskiej wódki. – A to w ramach wdzięczności – Po czym opuścił nasz pokój.
– Ja tego nie wypiję – oświadczyłam, kiedy Tsume wzięła butelkę ze stolika.
– Ja też nie. Ale wiem kto chętnie to zrobi – dziewczyna podszedłszy do szafy i uchyliwszy drzwi, wrzuciła do środka flaszkę i krzyknęła w jej głąb:
– Tumnus! Niespodzianka!

A oto NecoMi (po prawej) i jej Tolkienowska współlokatorka Tsume (po lewej). – Drapie się po głowie – jak dobrze, że narysowałam to przed doprowadzeniem ręki od stanu nieużywalności.

Axis Powers Academy - Prolog

Hej,
Nazywam się Necomi. Jestem przeciętną nastolatką, która ma swoje własne dziwne życie, które wiodłam sobie spokojnie w mieście, do czasu tego przyjazdu podejrzanie wyglądającego gostka (wysoki, długie blond włosy zaczesane do tyłu – całkiem jak Legolas z Władcy Pierścieni) do mojej szkoły.
Dyrektor twierdził, że facet ten jest ważną osobistością, więc mieliśmy zachowywać się jak przystało na porządną młodzież. A przynajmniej ci, którzy nie zrobili sobie wakacji dwa tygodnie przed ów wspomnianymi dniami wolnymi.
Tego dnia, tak jak zwykle, siedziałam na stołówkowym uboczu czytając mangę i zajadając karpatkę zrobioną przez moją babcię. Ta… uwielbiam karpatkę!
Nagle poczułam, że ktoś sterczy nade mną i przygląda mi się. Naprawdę wkurzające uczucie. Podniosłam więc wzrok na tego osobnika i już chciałam mu wygarnąć co myślę o sterczeniu nad niewinnymi osobami, ale zaniechałam tego stwierdzając, że osobą tą jest ów wspominana ważna osobistość.
– Pomóc w czymś? – zapytałam.
– W zasadzie to tak – odrzekł mężczyzna siadając przy stoliku na przeciw mnie. – Obserwowałem cię trochę czasu i stwierdziłem, że nadajesz się do naszej szkoły.
Podsunął mi ulotkę jakiejś naprawdę dobrze prezentującej się akademii. Przeglądnęłam ją uważnie. To było coś. Ogromna szkoła z internatem, stołówką, biblioteką, trzema salami gimnastycznymi, dużą ilością kółek zainteresowań, salą teatralną. Naprawdę ful wypas. Ale jej odległość od mojej obecnej szkoły, miasta w którym mieszkam była równie duża.
– To międzynarodowa akademia, w której łączymy wszystkie narodowości świata. A z tego co wiem od twoich znajomych i nauczycieli jesteś bardzo specyficzną osobą…
– Co ma pan na myśli?
– Słyszałem, że potrafisz wiele języków, interesujesz się ponoć kulturą innych krajów. Jesteś dla nas idealną uczennicą – odrzekł. – Dlatego też pozwoliłem sobie zaprosić twoich rodziców do szkoły aby przedyskutować tę kwestię. Zgodzili się, ale ostateczny wybór należy do ciebie.
Zamyśliłam się na moment. W końcu owa akademia znajdowała się aż we Włoszech, ale ostatecznie zgodziłam się. Tydzień po odjeździe pana Germanii, bo tak właśnie nazywał się nasz gość, dostałam list z Włoch o potwierdzeniu przyjęcia mnie do szkoły międzynarodowej i zestaw mundurku szkolnego (spódniczka w czarno – białą kratę i czerwony żakiecik).
– I tak właśnie się tu dostałam – zakończyłam opowieść biograficzną, o którą poprosił mnie nowy znajomy, poznany w autobusie, który właśnie przejechał granicę z Włochami.
– Dość ciekawe – uśmiechnął się Roderich poprawiając okulary, które osunęły mu się trochę. – Więc to twój pierwszy rok w akademii Axis Powers.
– Tak. Ty też dopiero startujesz w pierwszej klasie?
– Nie. Kotowanie mam już za sobą. Jestem rocznik wyżej niż ty. Nie masz się czego bać. Początki zawsze są trudne, ale jak się rozkręcisz, wszystko poleci jak z górki – powiedział Austriak.
– Mam nadzieję. Pierwszy raz jestem aż tak daleko i długo poza domem. Nie umiem nawiązywać dobrych relacji z otoczeniem.
– Jak na razie ze mną nawiązałaś bardzo dobrą relację – kolejny raz się uśmiechnął. – Dam ci kilka wskazówek. Widzisz tamtych z przodu? Blondyna i albinosa? – przytaknęłam. – Są braćmi z czystej Niemieckiej krwi. Blondyn, Ludwig jest spokojniejszy, młodszy i jednocześnie apodyktyczny. Drugoklasista. Jego starszy brat, Gilbert, trzecioklasista, zarozumiały egoista z zamiłowaniem do małych, żółtych kurczaków. Dziwak.
– Kurczaki? – zdziwiłam się. – Masz ci los…
– Tamten – skinął głową w stronę chłopaka o blond kręconych włosach. – Czysty Francus. Uważaj na niego, bardzo klei się do dziewczyn, z resztą nie tylko. Nazywa się Francis. Druga klasa.
– Będę pamiętać.
– A tam, to Vash i jego młodsza siostrzyczka Lily. Mimo iż są rodzeństwem, on pochodzi z Szwajcarii a ona z Liechtenstein. Vash jest ze mną w klasie i ma słabość do serów. Lily, fanka swojego brata i wszystkiego co słodkie, będzie zapewne z tobą w jednej klasie. To jej pierwszy rok.
– Fanka?
– Ceni go jako bardzo dobrego przyjaciela, nie to co Natalia i Iwan.
– Natalia i Iwan?
– Tak. Ona wręcz najchętniej poślubiłaby swojego starszego brata. Ale nie jadą tym autobusem. Spotkasz ich na miejscu, a Natalia prawdopodobnie będzie w twojej klasie.
– Aha…
– O, a tamci dwaj to bracia Włosi, młodszy Feliciano i starszy Romano. Miłośnicy makaronu. Są wnukami Dziadzia Rzymu. Nie dogadują się dobrze. Romano jest w drugiej klasie, natomiast Feliciano będzie w klasie z tobą. Obok nich siedzi Hiszpan, Antonio. Najlepszy kumpel Romka, dzielący z nim pomidorową pasję.
– Dziadzio Rzym? – powtórzyłam zdziwiona.
– Jeden z dwóch dyrektorów naszej akademii. Każe mówić na siebie Dziadzio Rzym albo Cesarstwo Rzymskie. Jest trochę dziwny. Ale przywykniesz.
– A mnie nie przedstawisz, Roderich? – nagle doszedł nas dziewczęcy głos i słoneczny blask odbity w czystej patelni.
– A no tak, Necomi, poznaj moją dziewczynę Elizavetę. Węgierkę czystej krwi.
Elizaveta była naprawdę ładną dziewuszką, o zielonych oczach i brązowych falujących włosach. Roderich naprawdę miał szczęście trafiając na taką piękność. Tylko ta patelnia, którą dzierżyła w rękach, przynosiła mi na myśl Kuchenne Rewolucje.

Autokar ostatecznie zatrzymał się przed ogromnym budynkiem szkoły. Naprawdę robił wrażenie. Na ulotce zdawał się być mniejszy. Ale w końcu cztery piętra robią swoje, prawda? Do tego piękny zielony park z wyłożoną kamieniami dróżką.
– Robi wrażenie, prawda? – odezwał się Roderich.
– Niesamowita – skinęłam głową.
Przed szkołą zatrzymały się jeszcze trzy autokary – słowiański, azjatycki i zaoceaniczny. Dowiedziałam się mniej więcej od Rodericha kto jest kim i do jakiej klasy uczęszcza. Okazało się również, że szkoła posiada osiem różnych klas. Ja miałam dopiero chodzić do pierwszej, więc trochę tu posiedzę.
Kiedy tak przyglądałam się wszystkim ucznią międzynarodowej akademii moje oczy napotkały niebieskie oczy jakiegoś brązowowłosego Słowiana. Uśmiechnął się do mnie po czym został zaciągnięty do budynku szkoły przez swojego niskiego, blondwłosego przyjaciela, który jak się później okazało był Polakiem.
Poszłam razem z Elizavetą do gabinetu dyrektorów, gdzie podążyło większość pierwszoklasistów. Tego pierwszego, Germanię, poznałam jeszcze przed wakacjami, gdy przyjechał do mojego gimnazjum. Ten drugi, zapewne Starożytny Rzym, naprawdę przypominał braci Włochów. No może minę miał bardziej rozanieloną i trochę nie ogarniał sytuacji jaka panowała. Germania zajął się wszystkim. Rozdał nam klucze do pokoi i plany lekcji.
Internat czy też akademik, jak kto woli, łączył się korytarzem z budynkiem szkoły. Był naprawdę duży. Podzielony na dwa sektory – dla dziewcząt i dla chłopców. Natomiast pokoje były dwuosobowe, choć trafił się jeden czteroosobowy, który od razu zaklepała Elizaveta. Jak się później okazało w środku rozpakowywały się już dwie dziewczyny z pierwszych klas. Nijaka Białorusinka Natalia i Lily z Liechtensteinu. I jedna z klasy czwartej, Ukrainka Katjusha, starsza siostra Natalii.
Ja natomiast w dalszych poszukiwaniach znalazłam pusty pokój i w ostateczności miałam zamieszkać sama. Cały pokój dla mnie. Jak miło. Ale jednak ktoś wszedł do pokoju taszcząc ze sobą walizkę wypchaną po brzegi. Ów dziewczyna w jasnych włosach i dziwnie podobna do hobbita z Tolkienowskiej powieści, nosiła imię Tsume i pochodziła z dalekiej krainy Shire mieszczącej się na terenie polskiej Łodzi. Również pierwszoklasistka. Dość interesująca osoba z wyobraźnią przekraczająca granicę możliwości. Mam też powody sądzić, że jest spokrewniona z Frodo Bagginsem, gdyż wyciągnęła zza pazuchy Jedyny Pierścień i kazała na siebie mówić Pan Olo. No i tak jak ja – wierna Otaku!
A jak tylko moja głowa zetknęła się z miękką poduszeczką od razu zasnęłam. Zapowiadał się naprawdę interesujący rok szkolny…

Czarny Czwartek

Hej,
Oto poprawiony rozdział „Czarny Czwartek”. W tej kwestii musze podziękować mojej nauczycielce od języka polskiego. Dziękuję bardzo, za poprawienie tego opowiadania i pozdrawiam serdecznie. Mogę się pochwalić, że dzięki temu opowiadaniu udało mi się zdobyć drugie miejsce w pewnym konkursie.
A oto i przed państwem poprawiona wersja „Czarnego Czwartku”:

Zwą mnie Toris, Toris Laurinaitis, Litwa. Zdrobniale „Licia”. Mój kraj przeszedł bardzo wiele w swojej historii. Krwawe wojny. Wspaniali bohaterowie. Straszliwi zaborcy (wiecie kogo mam na myśli). Przyjaciele…

Tak… moim jedynym i zarazem najlepszym przyjacielem jest Feniks Europy, Feliks Łukasiewicz, Korona, Polska. Rzeczpospolita Polska. Niski blondyn o szmaragdowych oczach i ostrym temperamencie, którego pozazdrości każdy. Miłośnik kucyków, różowego koloru i paluszków.

Niegdyś razem z Feliksem walczyliśmy ramię w ramię. Czy Grunwald czy też nie Grunwald. Zawsze razem. Dopełnialiśmy się, jak Asterix i Obelix czy Flip i Flap. Ja mogłem liczyć na jego pomoc, a on na moją pomocną dłoń.

Podczas II wojny światowej Feliks walczył dzielnie. Choć wiele razy był o krok od śmierci, uśmiech zawsze gościł na jego twarzy. Nie znikał. Nawet kiedy Iwan, kończąc wojnę ,wprowadził do jego domu komunizm. Powiedział mi wtedy: „Licia, generalnie to wygraliśmy wojnę z Niemcami. Iwan teraz nie jest żadną przeszkodą jakby ku niepodległości. Kiedyś to totalnie obalimy”. Wtedy też ostatni raz miał na sobie swój mundur z pelerynką, który teraz kurzy się na strychu, przynosząc raz po raz wspomnienia straszliwej wojny i obozów koncentracyjnych…

Komunizm… ciężkie czasy niewoli u Rosji. Szczególnie wtedy gdy Iwan podwyższył ceny jedzenia. To był rok 1970. Ludzie zaczęli się buntować…
– Towariszu Lietuva – powiedział do mnie któregoś dnia. – Wysyłam cię do polskiej stoczni. Czuję, że coś się święci. Masz mnie informować na bieżąco.
– Tak jest – zasalutowałem i opuściłem jego gabinet.
W duchu cieszył mnie fakt opuszczenia jego domu. Przez głowę przemknęła mi myśl o możliwości spotkania się z Feliksem.

Polska była szarym państwem. Nie było w niej radości. Taka ponura. Pracujący ludzie ścigający się z rosnącymi cenami towarów, za którymi trzeba było stać i całe dnie w kolejkach. Podsłuchy w domach. Milicja. Strach obywateli. Jedyny plus tego wszystkiego to brak bezrobocia.
Szedłem wolno ulicą, która miała zaprowadzić mnie do stoczni, gdzie Iwan polecił mi podjąć pracę. Kazał mi donosić. Nie czułem się z tym dobrze i teraz jak o tym myślę, nachodzą mnie wyrzuty sumienia. Byłem jak zdrajca. Żałuję.
Spojrzałem na budynek stoczni. Wielki, niezadbany. Pracownicy wchodzący i wychodzący zza muru, który oddzielał ich pracę od reszty świata. Już chciałem wejść do środka, gdy…
Nagle stanąłem jak wryty. Aktówka wypadła mi z rąk. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Nie pomyślałbym, że go tu spotkam. Przede mną, w bramie, stał on, Feliks Łukasiewicz. Dobrze mi znany feniks. Przyjaciel i osoba, którą… którą przyszło mi zdradzić na rzecz Związku Radzieckiego. Co za wstyd.
– Licia?
Nawet nie drgnąłem dostrzegając za jego plecami trzech polskich pracowników, którzy przyglądali mi się z uwagą.
– Hej, Licia. – powtórzył Feliks, machając dłonią przed moją twarzą. – Żyjesz?
– F – feliks… co ty tu robisz? – wydukałem .
– Pracuję – uśmiechnął się szeroko nie podejrzewając jaki jest mój cel tak dziwnej i niespodziewanej wizyty. – A ty, Licia, generalnie co tu robisz?
– Będę pracować…
– Naprawdę? Co za totalnie wspaniała niespodzianka – Feliks chwycił za moją teczkę i przedstawił mnie swoim trzem przyjaciołom, z którymi pracował na jednym stanowisku.
– Waldek Wroński.
– Marcin Hurzowski – ściskali mi dłoń, a ja czułem się coraz gorzej.
– Janek Wiśniewski – uśmiechnął się brunet i poklepał mnie przyjacielsko po plecach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zapamiętam go na bardzo długo.

Pracę w stoczni zacząłem już kolejnego dnia z samego rana. Nie przeszkadzało mi to, że miałem pracować nawet na nadgodziny. Jedno, czego nie chciałem, to spotykać Feliksa. Jakbym mógł patrzeć mu prosto w oczy i jednocześnie donosić na niego u Iwana?
– Hej Licia, a może pójdziesz dzisiaj z nami generalnie na piwko? – zapytał któregoś dnia.
– Nie, dziękuję, Polsko. Ale dzisiaj zostaję na nadgodziny i…
– Nadgodziny, nadgodziny – przedrzeźniał mnie Feliks. – Tylko pracujesz. Wyskocz, totalnie zabaw się z nami. Prooooszę!
Spojrzał na mnie minką zbitego psiaka. Nie jestem dobry w wymigiwaniu się, a do tego nigdy nie potrafiłem mu odmówić, kiedy robił tę swoją minkę.
– No dobrze. Ale tylko ten jeden raz – zgodziłem się, choć nie wiedziałem jak bardzo będę tego żałować.

Siedzieliśmy w piątkę na plażowym pagórku obserwując fale bijące o brzeg. Wiał wtedy taki miły, zimny wiaterek. Feliks i jego przyjaciele dobrze się bawili. Rozmawiali o różnych sprawach, o których nie powinienem wiedzieć.
– Na mój gust trzeba coś zrobić. Nie może tak być, że wszystko drożeje – mruknął Waldek, kładąc się na trawie.
– Dlatego też jutro jakby robimy strajk – oznajmił Feliks, budząc mnie tymi słowami z rozmyślań.
„Strajk? Jaki strajk? O czym on mówi?” To były pierwszy myśli, które przyszły mi do głowy, ale zaraz potem przypomniałem sobie słowa Iwana. Miał rację, coś miało się wydarzyć. Coś, co zostanie zapisane na kartach polskiej historii. Coś, co trudno będzie zapomnieć.

Kolejnego dnia próbowałem skupić się na pracy. Nie uszedł mnie fakt spóźnienia Feliksa, które postanowiłem mu wypomnieć.
– Ale, Licia. To totalnie nic takiego. Dziesięć minut spóźniania – odrzekł nonszalancko Polska a ja zauważyłem wtedy, że pod jego szyją zalśniła broszka z godłem kraju. Zielone, wojskowe spodnie?
Teraz dopiero skojarzyłem fakty. Broszka, wojskowe spodnie. Przecież on ma ubrany pod strojem roboczym swój mundur z pelerynką. No, no przygotował się do walki. Gotów oddać życie za ojczyznę. Co ja mówię? To on jest ojczyzną Polaków.
– Feliks, nie rób tego. Narazisz się Związkowi.
– Totalnie mnie to nie obchodzi. Będę walczyć o swoje – odpowiedział stojąc przede mną w mundurze. – Iwan myśli, że jak wyśle tu ciebie to coś wskura? Oj, kuzynek bardzo się pomylił.
– Jak to? To ty wiedziałeś?
– Licia, to wojna, którą musze zwyciężyć sam. Jeżeli uda mi się obalić komunę w moim domu. Wszystkie inne kraje też staną się niepodległe bo będą widziały, że z Iwanem da się walczyć i wygrać. – wyjaśnił. – Ty też będziesz wolny. I wtedy znowu będzie tak jak dawniej. Rozumiesz? – przytaknąłem. – Dobrze. A teraz daj mi wolną rękę. Możesz poinformować Iwana. Mi to nie zrobi różnicy. Licia, generalnie to wygraliśmy wojnę z Niemcami. Iwan teraz nie jest żadną przeszkodą jakby ku niepodległości. Kiedyś to totalnie obalimy.
– Nie zrobię tego. – wydukałem przez zęby. – Nie na kabluję.
Feliks uśmiechnął się szeroko po czym zniknął w drzwiach. Nie poszedłem za nim. Nie miałem odwagi. Stałem tak jeszcze dobre kilka minut. Z dworu było słychać wrzaski, syreny milicyjne, strzały.
„Zaczęło się.” Pomyślałem.
– Polska zawsze będzie Polską. Wolnym krajem! Nie ważne, jaka będzie wojna. Polska i tak podniesie się jak feniks z popiołów!
Słyszałem Feliksa. Dowodził nimi. Był ich przewodnikiem. Dowódcą. Oni wszyscy byli gotowi oddać za niego życie. A co ja mógłbym powiedzieć? Nic. Jestem kimś na którym Polska zawsze mógł polegać, a teraz? Teraz jestem osobą, która zdradziła go. Zawsze byłem słaby…
– Iwan, nic nie mogłem zrobić. – mruknąłem przez telefon i odłożyłem słuchawkę.
Nagle wszystko ucichło. Głośny strzał. Krzyk Feliksa i moja natychmiastowa reakcja. Wybiegłem z hangaru. Na samym przodzie strajku dostrzegłem blondwłosego żołnierza, który trzymał postrzelonego przyjaciela.
– Janek, trzymaj się! – dochodził mnie przeraźliwy płacz Łukasiewicza.
Wszystko zaczęło się od nowa. Wojna, po prostu wojna. Milicja używała broni przeciwko stoczniowcą. Stoczniowcy dzielnie stoją. Rzucają celnie wszystkim co nawinie im się pod rękę. Zranieni, zabici. Masakra.
Pozostała dwójka przyjaciół Feliksa podniosła ciało Janka na drzwiach.
– Zobacz, coście narobili! – krzyknął Feliks w stronę milicjantów.
Nie nadążałem za wydarzeniami. Wszystko działo się tak szybko. Zaraz później Feliks zaczął śpiewać.
Chłopcy z Grabówka,
Chłopcy z Chyloni,
Dzisiaj milicja użyła broni,
Dzielnieśmy stali,
Celnie rzucali,
Janek Wiśniewski padł.

Cała sytuacja zamieniła się w scenę z jakiegoś filmu katastroficznego.
Na drzwiach ponieśli,
Go Świętojańską,
Naprzeciw glinom,
Naprzeciw tankom.
Chłopcy stoczniowcy,
Pomścijcie druha.
Janek Wiśniewski padł.

Milicja strzelała, rzucała granaty dymne, biła pałkami. Czy to normalne? Feliks, czy to normalne?
Lecą petardy,
Ścielą się gazy,
Na robotników
Sypią się razy.
Padają dzieci, starcy, kobiety.

Janek Wiśnieski padł.

Jeden zraniony,
Drugi zabity,
Krew się polała,
Grudniowym świtem,
To władza strzela,
Do robotników.
Janek Wiśniewski padł.

Widziałem go, jak dzielnie stawiał opór. Nie zwracał uwagi na strzały. Na nic. Po raz kolejny zobaczyłem, że wbrew wszystkim pozorom Feliks, jest naprawdę waleczny. Broniący swego. Walczący o wolność narodu.

Stoczniowcy Gdyni,
Stoczniowcy Gdańska,
Idźcie do domu,
Skończona walka,
Świat się dowiedział,
Nic nie powiedział.

Janek Wiśniewski padł.

Ach, gdybym jeszcze wiedział co działo sie później. Nie wiem… coś mnie ogłuszyło i obudziłem się w pociągu jadącym do Moskwy. W głowie szumiały mi jeszcze słowa:
Nie płaczcie matki,
To nie na darmo,
Nad stocznią sztandar,
Z czerwoną kokardą,
Za chleb i wolność,
I nową Polskę.

Janek Wiśniewski padł.

– Spisałeś się – pochwalił Iwan, kiedy stanąłem w drzwiach jego gabinetu.
– Nie spisałem – mruknąłem, a ten spojrzał na mnie zaskoczony. – Zdradziłem przyjaciela.
– Zasłużyłeś się krajowi.
– Związkowi. I co mi to da?
– Och, mój drogi towarzyszu, coś humorek nie dopisuje. A Feliksem się nie przejmuj. Po co miałbyś mu pomagać? Zawsze tobą pomiatał, wykorzystywał i nie szanował. Walczyłbyś dla niego gdybyś wiedział, że nic byś z tego nie miał?
– Tak. Walczyłbym dla niego. Tak jak Janek.
– Co? Kto?
– Bo to nie za darmo. Feliks obali komunizm. Nad stocznią już wisi sztandar z czerwoną kokardą. Walka za chleb i wolnoć. Za nową Polskę!
Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Nie widział mnie do czasu obalenia komunizmu. Tak samo jak Feliks, który był święcie przekonany, że przez kolejne dwadzieścia lat służyłem w domu Rosji.

Dzisiaj, po czterdziestu trzech latach od tamtego wydarzenia stoję przed drzwiami domu Polski. Pukam. Otwiera. Staje w drzwiach ubrany w swój zielony mundur, na którego rękawie jest zaschnięta plama krwi. Tak, z tamtego dnia.
– Fel…
– Dziękuje, że jesteś, Licia. – rzucił mi się na szyję.
– A ja cię przepraszam… – odwzajemniłem uścisk. – Za tamten dzień…