A wiec zaczynają się wakacje... jakoś mnie to nie rusza bo ja je mam już od miesiąca :p No ale cóż... pomyślałam, że wypadałoby coś dodać z tej okazji, więc przed państwem kolejny rozdział Diablicy.
*Od ostatnich wydarzeń minęło 10 lat...*
Żar lał się z nieba w ten czerwcowy dzień. Wszyscy mieszkańcy Werony schronili się w cieniu przed słońcem, które tego lata nadzwyczaj dawało się we znaki. Zaczął się też sezon turystów, wiec miasto było nimi zewsząd zapełnione. Cóż, miasto które było miejscem wielkiej miłości "Romea i Julii" słynęło z tego, że co roku było odwiedzane przez miliony zakochanych par, które właśnie tam chciały spędzić romantyczny weekend. No i Werona znajdowała się na liście włoskich miast, które trzeba było odwiedzić, będąc w słonecznej Italii choćby kilka dni.
- "Sull'orlo di una strada una gara di folia contro il sipario amaro della xenofobia, canti d'agonismo e di emozioni da sparti, do cori listricati di coscienza e d'avvenir" - jego ciężkie buty zwane potocznie glanami, stąpały po kamiennym chodniku a z ust szesnastoletniego chłopaka wydobywał się tekst jednej z piosenek Talco, włoskiego zespołu punkowego.
- Ciao, Marco! Come va? - pewna, młoda dziewuszka siedząca w pobliskiej kawiarence nad jedną ze swoich książek, zawołała do przyjaciela, który szedł na drugiej stronie ulicy.
- Bene, grazie. E lei? - uśmiechnął się do niej i podszedł.
- Bene, bene.
- Marco! To nie czas żeby rozmawiać z panienkami - zawołał go wysoki, czarnowłosy mężczyzna o szarych oczach, który niósł jakiś pakunek niemałej wielkości - Ale już do roboty!
- Już się robi, kapitanie Romeo - brunet zaśmiał się cicho i salutując zwrócił się do ciemnowłosej dziewczyny, której zielone oczy migotały zza okularów - Pani wybaczy, ale obowiązki wzywają. Jednak później, chętnie wybrałbym się z tobą, moja droga Eleonoro, na długi spacer po mieście...
- MARCO!
- No już idę, idę, czego się pieklisz - zakokosił się brunet, a gdy znalazł się obok osobistości zwanej Romeem , został mu wciśnięty w dłonie ogromny pakunek, który ten wcześniej niósł - Coś ty tam za cholerstwo naładował?
- Nie pytaj tylko chodź - polecił dwudziestopięciolatek i wraz z Marco, który jeszcze ukradkiem puścił oczko do dziewuszki i dopiero wtedy ruszył za swoim "szefem".
- Dlaczego ty zawsze musisz się wtrącać w nieswoje sprawy, Mephisto - jęknął chłopak - Psujesz mi wszystkie wyjścia i zniechęcasz do mnie dziewczyny.
- I ty się jeszcze dziwisz? Chronię je - odrzekł czarnowłosy i schował ręce do kieszeni - Wiem, że na pewno byłbyś z którąś szczęśliwy, ale pomyśl czy ona byłaby szczęśliwa z kimś takim jak ty.
- Moja wina, że całe zastępy demonów na mnie polują? - oburzył się Marco i zapewne gdyby to ogromne pudło nie zasłaniało mu twarzy, Mephisto zobaczył bo grymas, który zagościł na jego twarzy.
- A co? Niby że moja? - ten, który wszystkim podawał imię Romeo zamiast swojego prawdziwego, posłał przyjacielowi sójkę w bok - Przeżyjesz bez księżniczki.
- A ty bez księcia - zachichotał Marco i zanim się obejrzał uciekał przed wkurzonym Mephistotelesem, któremu w niesmak były takie żarty.
***
Wysoka, szczupła blondynka wysiadła z autokaru rozprostowując swoje kości. Ziewnęła szeroko, odetchnęła świeżym powietrzem i poprawiła okulary przeciwsłoneczne, które spoczywały na jej nosie.
- Neear! - usłyszała głos młodej kobiety i odwróciła się w stronę pojazdu czterokołowego, przy którym stała smukła, jesnorudowłosa osóbka przyodziana w magentowom sukienkę do kolan i słomianym kapeluszu ze słonecznikiem na głowie - Neear, mogłabyś wziąć swoją walizkę!
- Spokojnie, nie pali się - diablica porwała od dwudziestoczteroletniej przyjaciółki wszystkie bagaże i pognała w stronę najlepszego hotelu w Weronie - Ja nas zamelduje a ty sobie pozwiedzaj - śmiała się w głos - Ja to miasto widziałam już chyba z milion razy.
W drugiej chwili Julia, bo tak właśnie było jej na imię, pozostała sama na przystanku autobusowym i kręcą głową ruszyła wolnym krokiem na samotną wędrówkę po Weronie. Tak, Neear znała nie od dziś i bynajmniej ich pierwsze potkanie nie było zwyczajne. " Jestem demonem, który sprzeciwił się diabłu. Oni polują na twojego brata, a moim zadaniem jest chronić go do dnia gdy wreszcie przyjdzie na niego czas" powiedziała i wtedy na potwierdzenie swoich słów przybrała swoją prawdziwą postać. Dzięki jej opiece rodzeństwo zostało zabrane z domu dziecka i zamieszkało z nią, lecz pewnego dnia Marco, słysząc ich kłótnię uciekł i... przepadł jak kamień w wodę. Przez te dziesięć lat dziwiła się samej sobie, że po tym wydarzeniu dalej u niej mieszkała, a co więcej zaprzyjaźniła się z tą diablicą.
Werona o tej porze roku była naprawdę pięknym, malowniczym miastem, które zachęcało do wypicia filiżanki kawy i dłuższego wakacyjnego pobytu. Kolorowe domy, ustawione jeden za drugim, interesujące zabytki i wszystkim znana historia związana z tym miejscem, napisana przez Szekspira.
Julia szła długimi ulicami miasta podziwiając jednocześnie uroki Werony. I szła tak przed siebie nie zwracając nawet uwagi na jej mieszkańców, ani na głośno śmiejącego się punka, który przebiegł gwałtownie obok niej śmiejąc się w głos, ani na czarnowłosego mężczyznę, który gonił go, gdyby nie fakt, że właśnie ów mężczyzna nie zauważył jej i wpadł na nią.
- Che pale - zaklęła, a chwilę później słysząc długie przeprosiny czarnowłosego, spojrzała na jego twarz a jej oczy zatrzymały się na jego szarych tęczówkach, które nagle napotkały jej, i ucichł.
W jednej chwili Julię chwyciło coś za serce. Poczuła deja vu i jednocześnie coś jeszcze dziwniejszego. Dałaby sobie rękę uciąć, że już kiedyś widziała to zmysłowe spojrzenie, tylko bardziej dziecinne, tak jakby to zdarzyło się bardzo dawno temu.
- Mi chiamo Romeo - wydukał wyciągając w jej kierunku dłoń.
- Julia - przedstawiła się bez oporów ściskając mu dłoń.
Mephisto stał moment bez ruchu wpatrując się w kobietę i nie mogąc uwierzyć w to co właśnie się działo.
- Non e piu possibile - mruknął do siebie.
- Przepraszam, mam coś na twarzy? Może w czymś pomóc? - zapytała z grzeczności.
- Nie, nie, dziękuję - wymamrotał i jakby w transie pożegnał się grzecznie i podreptał w kierunku, gdzie zniknął Marco.