Muzyka

piątek, 27 czerwca 2014

Diablica 4

Eyo!
A wiec zaczynają się wakacje... jakoś mnie to nie rusza bo ja je mam już od miesiąca :p No ale cóż... pomyślałam, że wypadałoby coś dodać z tej okazji, więc przed państwem kolejny rozdział Diablicy.




*Od ostatnich wydarzeń minęło 10 lat...*

               Żar lał się z nieba w ten czerwcowy dzień. Wszyscy mieszkańcy Werony schronili się w cieniu przed słońcem, które tego lata nadzwyczaj dawało się we znaki. Zaczął się też sezon turystów, wiec miasto było nimi zewsząd zapełnione. Cóż, miasto które było miejscem wielkiej miłości "Romea i Julii" słynęło z tego, że co roku było odwiedzane przez miliony zakochanych par, które właśnie tam chciały spędzić romantyczny weekend. No i Werona znajdowała się na liście włoskich miast, które trzeba było odwiedzić, będąc w słonecznej Italii choćby kilka dni. 

               - "Sull'orlo di una strada una gara di folia contro il sipario amaro della xenofobia, canti d'agonismo e di emozioni da sparti, do cori listricati di coscienza e d'avvenir" - jego ciężkie buty zwane potocznie glanami, stąpały po kamiennym chodniku a z ust szesnastoletniego chłopaka wydobywał się tekst jednej z piosenek Talco, włoskiego zespołu punkowego.

               - Ciao, Marco! Come va? - pewna, młoda dziewuszka siedząca w pobliskiej kawiarence nad jedną ze swoich książek, zawołała do przyjaciela, który szedł na drugiej stronie ulicy.

               - Bene, grazie. E lei? - uśmiechnął się do niej i podszedł.

               - Bene, bene.

               - Marco! To nie czas żeby rozmawiać z panienkami - zawołał go wysoki, czarnowłosy mężczyzna o szarych oczach, który niósł jakiś pakunek niemałej wielkości - Ale już do roboty!

               - Już się robi, kapitanie Romeo - brunet zaśmiał się cicho i salutując zwrócił się do ciemnowłosej dziewczyny, której zielone oczy migotały zza okularów - Pani wybaczy, ale obowiązki wzywają. Jednak później, chętnie wybrałbym się z tobą, moja droga Eleonoro, na długi spacer po mieście...

               - MARCO!

               - No już idę, idę, czego się pieklisz - zakokosił się brunet, a gdy znalazł się obok osobistości zwanej Romeem , został mu wciśnięty w dłonie ogromny pakunek, który ten wcześniej niósł - Coś ty tam za cholerstwo naładował?

               - Nie pytaj tylko chodź - polecił dwudziestopięciolatek i wraz z Marco, który jeszcze ukradkiem puścił oczko do dziewuszki i dopiero wtedy ruszył za swoim "szefem".

               - Dlaczego ty zawsze musisz się wtrącać w nieswoje sprawy, Mephisto - jęknął chłopak - Psujesz mi wszystkie wyjścia i zniechęcasz do mnie dziewczyny.

               - I ty się jeszcze dziwisz? Chronię je - odrzekł czarnowłosy i schował ręce do kieszeni - Wiem, że na pewno byłbyś z którąś szczęśliwy, ale pomyśl czy ona byłaby szczęśliwa z kimś takim jak ty.

               - Moja wina, że całe zastępy demonów na mnie polują? - oburzył się Marco i zapewne gdyby to ogromne pudło nie zasłaniało mu twarzy, Mephisto zobaczył bo grymas, który zagościł na jego twarzy.

               - A co? Niby że moja? - ten, który wszystkim podawał imię Romeo zamiast swojego prawdziwego, posłał przyjacielowi sójkę w bok - Przeżyjesz bez księżniczki.

               - A ty bez księcia - zachichotał Marco i zanim się obejrzał uciekał przed wkurzonym Mephistotelesem, któremu w niesmak były takie żarty.


***


               Wysoka, szczupła blondynka wysiadła z autokaru rozprostowując swoje kości. Ziewnęła szeroko, odetchnęła świeżym powietrzem i poprawiła okulary przeciwsłoneczne, które spoczywały na jej nosie.

               - Neear! - usłyszała głos młodej kobiety i odwróciła się w stronę pojazdu czterokołowego, przy którym stała smukła, jesnorudowłosa osóbka przyodziana w magentowom sukienkę do kolan i słomianym kapeluszu ze słonecznikiem na głowie - Neear, mogłabyś wziąć swoją walizkę!

               - Spokojnie, nie pali się - diablica porwała od dwudziestoczteroletniej przyjaciółki wszystkie bagaże i pognała w stronę najlepszego hotelu w Weronie - Ja nas zamelduje a ty sobie pozwiedzaj - śmiała się w głos - Ja to miasto widziałam już chyba z milion razy.

               W drugiej chwili Julia, bo tak właśnie było jej na imię, pozostała sama na przystanku autobusowym i kręcą głową ruszyła wolnym krokiem na samotną wędrówkę po Weronie. Tak, Neear znała nie od dziś i bynajmniej ich pierwsze potkanie nie było zwyczajne. " Jestem demonem, który sprzeciwił się diabłu. Oni polują na twojego brata, a moim zadaniem jest chronić go do dnia gdy wreszcie przyjdzie na niego czas" powiedziała i wtedy na potwierdzenie swoich słów przybrała swoją prawdziwą postać. Dzięki jej opiece rodzeństwo zostało zabrane z domu dziecka i zamieszkało z nią, lecz pewnego dnia Marco, słysząc ich kłótnię uciekł i... przepadł jak kamień w wodę. Przez te dziesięć lat dziwiła się samej sobie, że po tym wydarzeniu dalej u niej mieszkała, a co więcej zaprzyjaźniła się z tą diablicą.

               Werona o tej porze roku była naprawdę pięknym, malowniczym miastem, które zachęcało do wypicia filiżanki kawy i dłuższego wakacyjnego pobytu. Kolorowe domy, ustawione jeden za drugim, interesujące zabytki i wszystkim znana historia związana z tym miejscem, napisana przez Szekspira. 

               Julia szła długimi ulicami miasta podziwiając jednocześnie uroki Werony. I szła tak przed siebie nie zwracając nawet uwagi na jej mieszkańców, ani na głośno śmiejącego się punka, który przebiegł gwałtownie obok niej śmiejąc się w głos, ani na czarnowłosego mężczyznę, który gonił go, gdyby nie fakt, że właśnie ów mężczyzna nie zauważył jej i wpadł na nią.

               - Che pale - zaklęła, a chwilę później słysząc długie przeprosiny czarnowłosego, spojrzała na jego twarz a jej oczy zatrzymały się na jego szarych tęczówkach, które nagle napotkały jej, i ucichł.

               W jednej chwili Julię chwyciło coś za serce. Poczuła deja vu i jednocześnie coś jeszcze dziwniejszego. Dałaby sobie rękę uciąć, że już kiedyś widziała to zmysłowe spojrzenie, tylko bardziej dziecinne, tak jakby to zdarzyło się bardzo dawno temu.

               - Mi chiamo Romeo - wydukał  wyciągając w jej kierunku dłoń.

               - Julia - przedstawiła się bez oporów ściskając mu dłoń.

               Mephisto stał moment bez ruchu wpatrując się w kobietę i nie mogąc uwierzyć w to co właśnie się działo.

               - Non e piu possibile - mruknął do siebie.

               - Przepraszam, mam coś na twarzy? Może w czymś pomóc? - zapytała z grzeczności.

               - Nie, nie, dziękuję - wymamrotał i jakby w transie pożegnał się grzecznie i podreptał w kierunku, gdzie zniknął Marco.

środa, 25 czerwca 2014

Diablica 3

Witam wszystkich obecnych,
Z przyjemnością mogę ogłosić, że zaraz pyknie mi 2 tysiące odsłon bloga, za co bardzo wam dziękuję ^^ i korzystając z okazji, zapraszam na mojego nowego (tak, tak, wiem kolejnego, ale w chwili obecnej mam tylko tego i tego nowego bloga) http://witchvenezia.blogspot.com/
No i oczywiście zapraszam na kolejną notkę



               Julia delikatnie zamknęła za sobą drzwi i poleciła bratu aby zanim wejdzie do pokoju, ściągnął buty. Marco posłusznie wykonał siostrzaną prośbę i chwilę później zniknął w swoim pokoju pochłonięty zabawą pluszakami. Dziewczyna sama, na paluszkach poszła do kuchni aby przygotować sobie i bratu kubek gorącej czekolady.

               - Już jesteście? - nagle w drzwiach kuchni pojawiła się wysoka, smukła kobieta z blond włosami, które w chwili obecnej wyglądały jak po przejściu wielkiego tajfunu.

               Dziewczynka podskoczyła i upuściła kubek, który zderzając się z kafelkową podłogą rozbił się na kawałki. Julia natychmiast zaczęła je zbierać drżącymi rękami.

               - W-wystraszyłaś mnie - jęknęła kalecząc się w palec, a mała stróżka krwi spłynęła jej po dłoni - Specjalnie byłam cicho żeby cię nie obudzić.

               - Nic nie szkodzi - odparła Neear, bo tak właśnie było jej na imię i sięgnęła do lodówki po karton świeżego mleka - I tak już nie spałam.

               - Przepraszam - Julia spuściła głowę i wyrzuciła szczątki kubka, po czym od razu chciała wyjść z kuchni, lecz silna dłoń blondwłosej kobiety zatrzymała ją.

               - Julio, co się dzieje? - zapytała troskliwie.

               - N-nic takiego - rudowłosa uciekała wzrokiem.

               - Julio - głos białookiej zabrzmiał trochę groźniej niż zazwyczaj.

               - Spotkałam GO - wydusiła z siebie i teraz całą złość wygarnęła kobiecie w twarz - Miałaś go pilnować! Ten cały Jean nigdy... nie miał zbliżać się do mojego brata!

               - Julio, to nie tak...

               - Co "nie tak"? Co "ie tak"? - dziewczynę ogarnął szał, nawet nie zorientowała się, że zaczęła krzyczeć - Myślałam, że jest dla ciebie ważny, że go ochronisz! Nawet nie wiesz jak się bałam, kiedy nagle mi zniknął!

               - Julio, spokojnie, wszytko jest pod kontrolą - Neear próbowała ją uspokoić.

               - Jak mam być spokojna, kiedy wszystkie zastępy demonów czekają na mojego młodszego brata? - warknęła - I jak to wszystko jest pod kontrolą? Nasyłanie na nas demonów, jest pod kontrolą?

               - Jean nie jest demonem, jest archaniołem - zaprzeczyła blondynka, mając w duchu nadzieję, że dziewczyna uspokoi się zanim Marco wszystko usłyszy.

               - Co?! Nie, to cię nie tłumaczy! 

               Wtem rozległ się dźwięk zamykanych drzwi. Obie spojrzały na siebie porozumiewawczo i ruszyły w kierunku drzwi.

               - Marco! Marco, zaczekaj! - Julia jak najszybciej zbiegła po schodach, i wybiegła na ulicę rozglądając się we wszystkie strony, które mógł pobiec jej brat, lecz niestety było chyba już za późno; chłopiec zniknął jakby nagle rozpłynął się w powietrzu.

               Dziewczyna zrezygnowana wróciła do mieszkania, a widok spokojnej Neear, pijącej mleko, całkowicie z ciął ją z nóg i wprowadził w jeszcze większy szał niż poprzednio.

                -  I CO TERAZ, NEEAR?! - Julia w jednej chwili znalazła się prze kobietą aby w drugiej niemal zacisnąć obie dłonie na jej gardle - To twoja wina, diablico!


***

               Czarnowłosy chłopak, z dziarskim uśmiechem na twarzy przemierzał w spokoju ulice wodnego miasta jakim była Wenecja, i popijał przez słomkę mrożonego szejka. 

               - Hah, co ci ludzie nie wymyślą - mruknął do siebie Mephisto oblizując usta.

               Wtem jego uwagę przykuł mały, brązowowłosy chłopczyk, biegnący wprost w jego stronę, oglądający się co rusz za siebie, jakby się czegoś obawiał. No tak, to był ten sam chłopczyna, którego spotkał tego ranka na placu St. Marco wraz z jego starszą siostrą. Ale co on robił w środku miasta, i to całkiem sam? Czyżby znów uciekł siostrze?

                - Hej, hej, mały, ja cie znam - Mephisto pochylił się nad chłopczykiem, który zatrzymał się przed nim cały zdyszany - Znowu uciekłeś siostrze? - zapytał.

                - Ja nie chce tam wracać - wysapał chłopiec i złapał dżinsowe spodnie chłopaka i schował się za nim, dając mu do zrozumienia, że czegoś ewidentnie się boi.

                Mephistoteles pogładził chłopczyka po głowie i zapytał spokojnie:

                - Ale dlaczego?

                - Bo... bo tam są demony - odrzekł chłopiec i rozpłakał się. 

                Czarnowłosy wbił w niego swój wzrok a jego źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Pobladł niemalże robiąc się tak biały jak czysta kartka papieru. 

                 - Proszę pana?...

                 - Chodź, tutaj nie jest bezpiecznie - Mephisto otrząsnął się z konfuzji, po czym  rozejrzał się dookoła i pochwyciwszy chłopczyka za dłoń zacząc prowadzić w przeciwnym kierunku. 

niedziela, 22 czerwca 2014

Diablica cz. 2

          Neear nacisnęła klamkę i weszła do ciemnego pomieszczenia, które pełniło funkcje gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi i mimo panującej tam ciemności, nie z ciągając swoich okularów przeciwsłonecznych, omiotła je wzrokiem. Ciemno. Tylko mała lampka oświetlała blat biurka i sylwetkę osoby, która za nim siedziała.

          - Spisałaś się, moja droga.

          Blondynka milczała.

          - No cóż, będę miał dla ciebie nową robotę - powiedział mężczyzna zakładając nogi na karmazynowym meblu i czyszcząc swoje okulary połówki - Demony nie dają nam spokoju.

          - Ile razy będę jeszcze musiała zabijać swoich, co? Jean? - kobieta podparła się pod boki i rzuciła swoją broń na podłogę - Rzucam to. Nie będę już bawiła się w jakiegoś herosa. 

          Ten, który został nazwany Jean'em podniósł się ze swojego krzesła i ze splecionymi za plecami dłońmi, powędrował w stronę okna, z którego rozciągał się widok na całą Wenecję. Jego twarz, oświetlona latarniami miejskimi, była blada, nie posiadająca dosłownie żadnego koloru. Tak jakby ktoś pomalował ja białą farbą. natomiast oczy, jego oczy mieniły się wszystkimi odcieniami szkarłatu.

          - Nie, moja droga - powiedział - Nie pozbędziesz się tak łatwo tego, co nakazano nam, aniołom.

          - A więc nie myliłam się i ty również jesteś demonem, ścierwem, któremu należy się spotkanie ze stwórcą - mimowolnie podniosła broń z ziemi i wiedząc, że znajduje się w niej jeszcze jeden srebrny nabój, wycelowała nią w swojego przełożonego.

          - Opuść broń, kochana. Spokojnie - rzekł Jean z nutą spokoju w głosie.

          - Kazałeś mi zabijać swoich! jak ja mam być spokojna?! - warknęła naciskając na spust, lecz ku jej wielkiemu zdziwieniu broń nie wystrzeliła - Cholera, co jest?

          - Oj, Neear, Neear - mężczyzna pokręcił głową i klasnął dwa rany w dłonie a światło w gabinecie nagle zapaliło się - TY jeszcze wiele musisz się nauczyć.

          Przed kobietą stał wysoki, szczupły mężczyzna o idealnie białej cerze i czerwonych oczach, które przypominały wampirze - i zapewne każdy wziąłby go za tego nieumarłego, gdyby nie dwa wielkie, opierzone skrzydła na jego plecach w odcieniu beżu. Ubrany był natomiast w ciemnoszary garnitur.

          - Ty... ty, jesteś archaniołem! - wycedziła niezbyt zadowolona z tego faktu.

          - A kogo się spodziewałaś? Szatana? - prychnął pogardliwie - Masz dla mnie załatwić jeszcze kilka demonów. Później możesz sobie odejść.

          - Pochrzaniło cię!

          - Cóż... nie chciałem tego robić, ale nie dajesz mi wyboru - archanioł Jean wzruszył ramionami i wyciągnął zza pazuchy zdjęcie chłopca - On jest dla ciebie bardzo ważny, prawda? Chyba nie pozwoliłabyś aby coś mu się stało, prawda?

          Kobieta zerknęła na zdjęcie, które przedstawił jej mężczyzna i zamarła na moment. 

          - To jak będzie, kochana? - uśmiechnął się perfidnie.

          - Niech ci będzie - burknęła pogardliwie i wziąwszy nowe zlecenie, opuściła jego gabinet.

           - Hah, posłuszne stworzenia, takie demony - Jean uśmiechnął się do siebie - Zagrozisz takiemu i od razu robią się potulne jak baranki. Aż sam się dziwię jakim cudem to właśnie oni są buntownikami Boga.


***

          - Marco! Marco! Gdzie jesteś? 

          Czternastoletnia dziewczynka biegała po całym St. Marco w Wenecji, wołając swojego niesfornego, młodszego braciszka, który w pewnym momencie zniknął jej z oczu.

          - Marco!

          - Co się stało, młoda damo? - zapytał wysoki, czarnowłosy chłopak o zmysłowym spojrzeniu i zarazem bystrym wyrazem twarzy.

          - Chyba... zgubiłam brata - odpowiedziała pełna paniki.

          - Spokojnie. Jak wygląda i jak się nazywa. Zaraz go znajdziemy - uśmiechnął się a jego szare oczy zabłysły tajemniczo. 

          - Mały, brązowe włosy, trochę piegowaty. Nazywa się Marco - wyjaśniła pokazując ręką mniej więcej wielkość chłopczyka.

          - A to nie przypadkiem tamten chłopiec? - czarnowłosy wskazał w stronę bazyliki, która mieściła się na placu, a oczom dziewczyny ukazał się mały chłopiec rozmawiający z wysokim, szczupłym mężczyzną o bardzo jasnej karnacji.

           - Marco! - dziewczyna odwróciła się na pięcie i dziękując odwróciła się na piecie i ruszyła w stronę brata - Przepraszam pana za problem - zwróciła się do mężczyzny - Już zabieram brata.

           - Ależ to żaden problem, kochana - uśmiechnął się nieznajomy - Twój brat to całkiem miły chłopiec. 

           - No, Marco, ale żeś siostrze stracha narobił - wtem obok dziewczyny pojawił się czarnowłosy chłopak, który wcześniej zaproponował dziewczynie pomoc; spojrzał na mężczyznę i jego usta od razu wygięły się w grymas. 

            - No nic, na mnie już czas - powiedział mężczyzna a odchodząc, odprowadzony wzrokiem czarnowłosego, pomachał jeszcze chłopczykowi na pożegnanie - Trzymaj się Marco. Może kiedyś jeszcze się spotkamy.

            - Dziękuję - wydukała dziewczyna, zwracając się do chłopaka.

            - Żaden problem - odrzekł  i dopiero gdy mężczyzna zniknął za bazyliką, odwrócił się w stronę rodzeństwa - Powinnaś jednak bardziej pilnować brata, kiedy po Wenecji kręcą się takie typy jak Jean.

             - Jean? - powtórzyła zdziwiona trzymając braciszka za rękę.

             - Heh, no tak - uśmiechnął się pobłażliwie - Wiesz, Julio, myślę, że zrozumiesz gdy nadejdzie czas na twojego brata. T na teraz, żegnam cię.

             Chłopak odwrócił się i ruszył przed siebie.

             - Mogę wiedzieć jak ci na imię? - zapytała , nawet nie zwracając uwagi na to, że nieznany jej chłopak, znał jej imię.

             - Mephisto - odrzekł - Mephistoteles.

sobota, 21 czerwca 2014

Diablica

     Witka moje kochane ludki!
Coś ostatnio nie mam zbytnio czasu na pisanie i wgl na nic, może dlatego, że większość czasu spędzam nad książkami do włoskiego gdyż... za rok o tej porze będę opowiadać jak minęły mi dwa tygodnie w Venezji :D Mimo tego zabiegania jednak udało mi się coś wyskrobać :D a właściwie to mi się przyśniło, wiec wszelkie podobieństwa do osób realnych i fikcyjnych jest przypadkowa.


          Mrok całkowicie spowił Weneckie ulice, a jasna tarcza księżyca tylko raz po raz wychylała się zza ciemnych chmur krążących nad wodnym miastem, które o tej porze roku było zalane. Panującą ciszę przerywało tylko raz po raz ciche stuknięcie obcasa.

          - Cholera, jak ja nie lubię harować po godzinach - mruknęła do siebie, dopalając papierosa.

          Kobieta rozejrzała się wokół siebie, jakby nie chcąc aby ktoś ją zobaczył i wyrzuciwszy niedopałka do kanału, wyciągnęła za pazuchy czarną broń i załadowała do niej trzy srebrne naboje.

          - To ścierwo raz na zawsze mnie popamięta - stwierdziła i ruszyła wprost do jednego z weneckich klubów, w którym właśnie odbywała się wielka impreza.

          Kolorowe światła wydobywały się z budynku tworząc na zewnątrz jasną łunę. Rytmiczne dźwięki dobiegały do uszu blondwłosej kobiety, która właśnie się zbliżała. 

          - Stop paniusiu, wejście tylko dla zaproszonych - warknął łysy, tęgi koksu, stojący na bramce.

          - Nie potrzebuje żadnego zaproszenia - blondynka pokazała ochroniarzowi swoją legitymację i odznakę tajnych służb do zwalczania przestępczości.

          - Pani wybaczy - odparł usuwając się kobiecie z drogi.

          Klub nie należał do dużych, jednak ilość ludzi była nadzwyczaj duża. Tak jakby pomieszczenie było powiększone od środka w jakich tajemniczy sposób a tylko z zewnątrz wyglądało jak mały, niewinny pubik. 

          Kobieta szła przed siebie rozglądając się przy tym, jakby szukając jednej, konkretnej osoby. Wiele, wiele twarzy przewijało się jej przed oczami, ale nadal nie znalazła tej, której szukała. Tej, którą miała zniszczyć raz na zawsze.

          - No hej, mała, jesteś tu sama? - zaczepił ją, lekko już podchmielony osobnik płci męskiej - Zabawmy się! - dodał i zachwiał się.

           - Spieprzaj - fuknęła.

           - No, no, ale ostra - zachichotał ledwo trzymając się na nogach, a jego dłonie zaczęły powoli wędrować w jej stronę.

           - Spieprzaj, bo od strzele ci łeb - kobieta wycelowała bronią w mężczyznę, a ciemne okulary, które miała na nosi, zsunęły się jej ukazując dwie, całkiem białe tęczówki.

            - O kurwa - zaklął nieznajomy i już chwilę później go nie było.

            Blondynka poprawiła okulary i rozejrzała się ponownie. Tym razem zobaczyła swój cel. Szczupła, wysoka kobieta, o prostych, ciemnobrązowych włosach, zmyślnie spiętych w kok, siedziała na jednej z kanap i założoną nogą na nogę popijała drinka. 

            - O, kogoż me oczy widzą - szare oczy brunetki zabłysły tajemniczo i kobieta oblizała się - Moja zacna siostrzyczka raczyła mnie odwiedzić.

            - Stul pysk - warknęła.

            - Ale po co ta złość, moja droga Neear?

            - Przyszłam tu, zakończyć to raz na zawsze - blondynka wycelowała w rzeczoną siostrę swoją broń - To twoje ostatnie chwile. Masz czas aby ostatni raz się pomodlić.

            - Haha, dobre sobie - Maneear zaśmiała się w głos i upiła łyk drinka, po czym odstawiła kieliszek na stolik i dodała - I jak to zrobisz, kochana? My demony jesteśmy nieśmiertelne.

            Neear pociągnęła za spust i strzeliła siostrze w ramię. Ta natychmiast straszliwie syknęła z bólu, wydobywszy z gardła demoniczny krzyk, który zagłuszył muzykę, a wszyscy obecni tam goście albo zaczęli opuszczać lokal albo niepewnie przyglądać się zaistniałej sytuacji. 

            - Co to, do cholery, jest?! - wrzasnęła brunetka wyciągając nabój z ramienia, lecz jak szybko go chwyciła tak szybko wypuściła.

            - Pociski ze stopionego krzyża z Watykanu - odparła i strzeliła ponownie, tym razem trafiając w udo siostry, która zaczęła zwijać się z bólu.

            - To nic nie da - warknęła Maneear przybierając całkiem inną postać. Brunetka w jednej chwili zmieniła się w coś, co nie jednego wprawiło w obrzydzenie i strach. Nie, to zdecydowanie nie było człowiekiem, wręcz przeciwnie. Postać na wysokość dorosłego mężczyzny, pokryte długą pozlepianą sierścią, z której skapywała smoła. Ewidentnie czuć było od tego siarką, a czerwone oczy rozmieszczone na całym ciele demona przeszywały swoim spojrzeniem - I co powiesz na to droga siostro?

            Ludzie wpadli w panikę. W klubie zrobił się szum i gwar. Wszyscy ze strachem wymalowanym na twarzy kierowali się do wyjścia, jak najszybciej tylko mogli. Tylko Neear pozostała tym niewzruszona i dalej celowała bronią w demona. Wiedziała doskonale, że tym razem nie mogła chybić, został jej tylko jeden nabój. 

            - No co? Jesteś taka sama jak ja, siostro. Dlaczego chcesz zabić swoją siostrę? - głos demona rozbrzmiewał w głowię blondynki.

             Nacisnęła na spust. Zaraz potem rozległ się straszliwy huk i krzyk, przez który popękały wszystkie szklane rzeczy w klubie, muzyka zamieniła się w przerażające piski. Demon Maneear leżał na podłodze w czarnej plamie, imitującej krew. Chwilę później zmienił się w proch, w którym leżały tylko trzy naboje.

             - Spoczywaj w pokoju, droga siostro - Neear odwróciła się i opuściła lokal.

czwartek, 12 czerwca 2014

Wielkie plany

Witka wszystkim,
Dość dawno mnie nie było - no tak, mimo szybkich wakacji, to jakoś nie mam czasu niczego pisać. Do tego muszę jeszcze wykombinować 2,5 koła na wakacje za rok .________. nie wiem jak to zrobię, ale zrobię. No i napisałam też, coś, co najprawdopodobniej nie ma sensu, ale tylko to udało mi się wyskrobać:


     Tej nocy niebo było nadzwyczaj przejrzyste. Gwiazdy migotały wesoło, towarzysząc okrągłej tarczy złotego księżyca. Lekki wiaterek kołysał koronami drzew. Uwielbiałem takie noce jak ta. Spokojna, cicha, jaśniejsza niż wszystkie inne w roku. Tej nocy, z 1 na 2 lutego, przypada wiccańskie święto Imbolc. Jeden z mniejszych sabatów czarownic, podczas którego zapala się świece, tej nocy odbywają się rytuały oczyszczenia. Tegoroczne święto jednak było szczególne. Mianowicie chodzi tutaj o „full moon”, tego dnia księżyc był naprawdę wspaniały i wielki. Jednak nie sądziłem, że ten dzień zmieni całkowicie życie mojej Pani.

     To wszystko zaczęło się tego najzwyklejszego poranka kiedy moja Pani, jak co dnia miała szykować się do szkoły. Wstała bardzo późno i zaspana ruszyła do łazienki. Podejrzewałem, że i tym razem spóźni się na pierwszą lekcję, jaką był język obcy. Tak, nie rozumiałem dlaczego ludzie uczą się obcych języków, ale cóż ja mogłem w ogóle wiedzieć o świecie ludzi? Znałem i rozumiałem każdy język, nawet nie orientując się, że nim właśnie się posługuje. Wracając do tego poranka...

     Podczas gdy moja Pani szykowała się do wyjścia, ja spokojnie leżałem na jej łóżku, nerwowo machając ogonem. Położyłem łeb na łapy i obserwowałem. Co ranka widziałem ten sam schemat – łazienka, kuchnia, śniadanie, szukanie ubrań do szkoły, ogarnięcie tej... hum... nadzwyczajnej fryzury i szybki bieg przez uliczki i skróty aby dotrzeć do szkoły na czas. Nie mogłem nic na to poradzić, byłem tylko zwykłym białym tygrysem bengalskim, który był obecny w życiu tej małej od dnia jej narodzin. Widziałem każde je potknięcie, każdy błąd, każdy sukces i radość. I choć wiele razy chciałem jej pomóc, nie mogłem.

     Mimo iż cały dzień zapowiadał się tak samo jak reszta, tylko ja doskonale wiedziałem, że już nie będzie tak jak dawniej; że zmieni się wszystko a życie mojej Pani, wypełni się smutkiem i goryczą, której zazna niebawem.

     - Do zobaczenia – Venezia pożegnała się jeszcze ze swoimi rodzicami i zamknęła za sobą drzwi.

     Tak, teraz i ja musiałem się ruszyć. Wstałem i przeciągnąłem się, głośno przy tym ziewając. Nie, nikt mnie nie usłyszał. Tylko moja Pani zdawała sobie sprawę z mojej obecności. Jako młoda wiccanka, wierzyła we mnie praktycznie od samego początku. Jednak nie widziała mnie, nie mogła mnie zobaczyć. Była za młoda, a przynajmniej nie doświadczyła jeszcze tego, co by sprawiło, że mógłbym stać się dla niej prawdziwy, realistyczny, zmaterializowany – tak, to dobre określenie – zmaterializowany.

     Ruszyłem za nią, nie musząc nawet wysilać się na dogonienie jej. Szła z uśmiechem na twarzy, a wiatr rozwiewał jej blond włosy. W zielonych oczach odbijał się blask słońca, które raz po raz wychylało się zza chmur. Chciałem jej powiedzieć, co ją czeka, lecz nie mogłem – nie tylko dlatego, że byłem dla niej niewidoczny, ale i moja posługa anielska nie zezwalała mi na to.

     - Hejeczka, Katori – uśmiechnęła się do lekko niższej od siebie, dziewczyny o krótkich brąz włosach, która właśnie wielce naburmuszona, kierowała się w stronę szkoły.

     Katharina, bo takie właśnie imię nosiła przyjaciółka mojej Pani, spojrzała na nią inaczej niż zwykle – lekceważąco, arogancko. Venezia zatrzymała się, jeszcze nigdy nie widziała tak wkurzonej przyjaciółki.

     - Nie nazywaj mnie tak – prychnęła pogardliwie a w jej szarych oczach dostrzegłem coś co ludzie zwykli nazywać „nienawiścią”.

     - A-ale co się stało? - moja Pani była całkiem zdezorientowana, a ja już doskonale wiedziałem, że TO zaczęło się.

     - Masz się ode mnie odpierniczyć, raz na zawsze! – fuknęła Katherina z przytupem.

     Usiadłem obok mojej blond włosej Pani i przyglądałem się całemu zajściu z wielką uwagą, aby przypadkiem nie przeoczyć czegoś co miało gównie związek z TYM co miało się wydarzyć. Venezia stała naprzeciw osoby, której ufała jak nikomu innemu i wpatrywała się w nią z wielkim znakiem zapytania.

     - Ale przecież my się przyjaźnimy – wydukała z siebie młoda wiccanka.

     - Niestety, a raczej na szczęście, to dawno i nieprawda, dziwolągu.


     - Że co proszę?

     - Jesteś dziwolągiem, dobrze słyszałaś. Po pierwsze, jak można wierzyć w magie?! Po drugie, jesteś żałosna. Nie mając żadnych innych znajomych, uczepiłaś się mnie jak rzep psiego ogona – Katherina niemalże prychnęła jak rozjuszony kocu, a moje ślepia natychmiast powędrowały w jej stronę, a to co ujrzałem za nią, w aurze, było czymś czego wolałbym nigdy nie zobaczyć. Już od dawna podejrzewałem, że wyzsze swery magiczne jak i ludzie zaangarzowani w nią będa mieć z TYM cos wspólnego, jednak myliłem się. Oj, tak, bardzo się myliłem.

     - Ale...

     - Nie ma żadnego "Ale", a teraz żegram – żachnęła się Katherina i chwilę później zniknęła w gmachu szkoły.

     Moja Pani stała chwilę jak wryta wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła jej już była przyjaciółka, aby w kolejnej chwili otrząsnąć się z tego i odwrócić się na pięcie. Ze zwieszoną głowa i zepsutym humorem ruszyła do ulubionej kafejki w mieście, gdzie szczerze powiedziawszy, przesiadywała dłużej niż w szkole.    

     - Skoro tak... to niech sama odrabia sobie niemiecki, włoski, litewski i japoński. Już nic dla niej nie zro... - mówiła do siebie Venezia, gdy nagle usłyszała jakiś wybuch ze strony miasta, w której znajdował się jej dom.

     Dziewczyna natychmiast ruszyła w tamtą stronę. Ja tylko podążyłem jej śladem, wiedząc, że zaraz dokona się maritum wszystkiego, na co pracowała tyle lat i to, co miało ją spotkać od samego początku.

     Niecałe dwie przecznice dalej blondynka zatrzymała się gwałtownie a w jej oczach odbił się blask płomieni, które ogarniały jej dom. Dało się słyszeć syreny policyjne, syreny karetki, która pędziła przez miasto, a lekarze w niej z nadzieją, na uratowanie życia mieszańcom domu.

     - To niemożliwe...  - powiedziała do siebie, a ja poczułem jak napełnia się smutkiem i żalem - Dlaczego...

     Najgorszym jednak widokiem był dla niej widok nieżyjących rodziców. Cóż, nic nie mogłem na to poradzić. Nie na tym polegała moja posługa. Miałem chronić tylko ją, nikogo innego. Nikogo.

     Stałem za nią, obserwując jej każdy ruch i reakcję, ale nawet nie rozpłakała się, zapewne tłamsząc wszystko w sobie, z małą nuta  nadziei, że zaraz obudzi się z tego strasznego snu i wszystko wróci do normy.

     W końcu jednak bez słowa odwróciła się w tył, a jej oczy napotkały moje. Tak, zdecydowanie nadszedł już czas.

     - Ty... - powiedziała trochę bez przekonania.

     - Jestem... - zacząłem, lecz przerwano mi.

     - Jesteś moim aniołem stróżem. 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Axis Powers Academy 2 - Kamień filozoficzny (ja żyję drodzy państwo!)

Cześć, cześć i czołem,
właśnie, ja żyję i mam się dobrze... tsa... tylko kasy bak a Studio JG wydaje już w czerwcu mangę, którą chciałam zacząć kolekcjonować a przecież na mojej pułeczce z mangami brakuje kilka tomów różnych serii, które trzeba podokańczać (ta... jakoś tak mnie w oczy kole jak widzę niekompletne komplety...). Ale na całe szczęście do skończenia FullMetal Alchemist brakuje mi tylko trzech tomików ^^ No ale dość gadania, czas na kolejny rozdział Axis Powers Academy:


               - Nic z tego nie rozumiem - Neco pokręciła głową siedząc na swoim łóżku w pokoju jej, Usagi i Tsume - Nic nie pamiętam - dodała zerkając na Edwarda, który siedział obok.

               - Musimy coś z tym zrobić - powiedział Arthur, który był jednym z obecnej tam grupki osób - Może jakie zaklęcie?

               Blondwłosy alchemik pokręcił przecząco głową. 

               - Rytuał? - mruknął Vassilica lecz i on otrzymał przeczącą odpowiedź od Elrica.

               - Sabat? - dodała od siebie Usagi.

               - Nie - zakomunikowała stanowczo Tsume, a Volti wskoczył jej na głowę - W tym przypadku magia nie pomoże.

               - Alchemia to nauka. Więc jak każda nauka rządzi się własnymi prawami. Wykorzystywanie alchemii polega na równowartej wymianie. Jednak transmutowanie duszy czy człowieka jest niedozwolone. A to, co zrobiła wczoraj Cony, wymknęło się spod kontroli, cóż dawno tego nie robiła więc to zrozumiałe, ale transmutowała część duszy tego czegoś - tutaj starszy z braci Elric nagle zaciął się wpatrując się w rudowłosą dziewczynę, a jego oczy zaszkliły się - I straciła przez to wspomnienia. I choć wydaje się to niewielką ceną - tutaj spojrzał na swoją stalową rękę - Tak naprawdę jest ceną bardzo dużą, szczególnie dla bliskich.

               - Nie płacz, Edziu - Tsume położyła dłoń na jego ramieniu i spojrzała na Neco, która nie potrafiła teraz nawet okazać jakichkolwiek uczuć - Przecież jest jedna rzecz, która może to odwrócić.

               Oczy wszystkich nagle zwróciły się w stronę Pana Olo, który teraz wyglądał nadzwyczaj poważnie, wręcz jak jeszcze nigdy.

                - Nie, już nie ma - odparł Edward uciekając wzrokiem - Ostatni kamień filozoficzny został użyty do przywrócenia ciała mojemu bratu.

               - Nie wiem kim jesteś - NecoMi przycupnęła naprzeciw blondyna, patrząc mu prosto w złote oczy - Ale jeśli to co mówicie jest prawdą, kim dla ciebie byłam? Kim byłam dla nich wszystkich?

               - Jesli to pomoże - shinigami zeskoczyła z trampoliny i podeszła do łóżka na przeciw gdzie siedzieli - Ja jestem Usagi. Od ponad pół roku jesteśmy przyjaciółmi. Poznałyśmy się już pierwszego dnia gdy tutaj przyjechałam...

               - A ja jestem tsume - dodała od siebie hobbitka - Ale większość osób mówi mi "Pan Olo". Jestem też twoim Ojcem Chrzestnym. Wszyscy znają mnie przez to, że nienawidzę Francuzów - tutaj dziewczyna gwałtownie rozłożyła ręce zdzielając nieświadomie Bonnefoy'a w twarz - Przeżyłyśmy wiele przygód. Zaczynając na spóźnieniach na lekcję, kończąc na wyniesieniu nieprzytomnego dyrektora Axis Powers Academy do Narnii.

                 - Należałaś długo do kółka magicznego - wtrącił Brytyjczyk. 

                 - Pomogłaś mi w publikacji moich obrazów - uśmiechnął się Matthew.

               - Stałaś się moją zagilbistą schwester.

               - Ve~zrobiłaś mi pysznego omleta.

               - Nie posłuchałaś mnie i zgubiłaś się w nocy w akademiku. Wyciągnąłem cie ze składzika. 

               - Pomogłem ci w nauce gdy na pianinie.

               - Razem czytałyśmy yaoice!

               - Przeżyliśmy razem 15 lat dzieciństwa - dodał Dan.

               NecoMi spojrzała teraz tylko na Edwarda, któremu po policzkach płynęły łzy żalu. Chłopak położył dłoń na policzku rudowłosej. I powiedział tłamsząc łzy:

               - Nie wiem kim ja dla ciebie byłem skoro chciałaś o mnie zapomnieć, ale ty byłaś i nadal jesteś dla mnie wiarą, nadzieją, szczęściem i sensem na dalsze życie.

               Neco uciekła wzrokiem kładąc swoją dłoń na dłoni Edwarda, który gładził jej policzek.

***

                - Tak nie może być! - Tsume uderzyła pięścią w okrągły stół znajdujący się w Pokoju Życzeń - Musimy odzyskać wspomnienia Neco.

               - Pan Olo swego czasu również utracił wspomnienia w szkole magii i czarodziejstwa w Gniewnie. Jednak to różni się trochę od przypadku NecoMi - Lukas zwrócił się do Edwarda, którego stan przypominał ten, gdy zaproponowano mu tytuł państwowego alchemika.

               - Musimy coś zrobić. jeśli będziemy siedzieć bezczynnie to niczego nie osiągniemy - stwierdziła posiadaczka jedynego Pierścienia - A jedyne czego nam potrzeba to kamień filozoficzny.

               - Ale nie mamy żadnych informacji o nim, żadnych - Norweg podrapał się po głowie.

               - Edziu, a ty przypadkiem nie wiesz jak stworzyć taki kamień - mruknął Dan.

               - Wiem jak go stworzyć, ale tego nie zrobię.

               - Co? Dlaczego? - na twarzy Usagi pojawił się grymas.

               - Aby stworzyć kamień filozoficzny trzeba zabić wielu ludzi - odrzekł alchemik.

               - Dlatego musimy zejść do podziemi Axis Powers, do zakazanej części szkoły - zakomunikował Ojciec Chrzestny NecoMi.

               - CO TAKIEGO?!

               - Zbierzemy małą grupkę osób, która  będzie w stanie zejść do tego miejsca i pokonawszy tamtejsze przeszkody, zdobyć kamień filozoficzny.

               - Ja pójdę - długi wywód właścicielki gadającego jenota przerwał brązowowłosy Litwin, który stał pod ścianą z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

               - Ty? - zdziwił się Lukas.

               - Przecież ty i moja córka chrzestna kroczyliście wojenną ścieżką. Po co chcesz jej pomóc?

               - Bo to ona mnie znienawidziła a nie ja ją - Toris przymrużył oczy.

               - Widocznie miała powody - prychnęła Usagi.

                - A skąd ta pewność, że kamień filozoficzny tam jest? - jedna brew Rumuna uniosła się ku górze.

               - A myślisz, że jakim cudem nasi kochani dyrektorzy żyją tak długo? Widziałam ich dokumenty - Tsume uśmiechnęła się pod nosem - Są starsi niż sam Napoleon i Juliusz  Cezar razem wzięci.

               - W takim razie nie może nas pójść dużo - Usagi zastanawiała się na głos - Integra nie może się dowiedzieć.

               - racja - zgodził się z tym Ludwig - Pan Olo i tak według Intagry powinien opuścić nasza szkołę, a jeśli się dowie o włamaniu do zakazanej części szkoły, jest pewne, że wreszcie postawi na swoim.

               - Nie ma opcji, żebym nie poszła! - warknęła Tsume - jestem jej Ojcem Chrzestnym!

               Kolejnego wieczora w pokoju Golden Bad Trio zebrała się mała grupka  uczniów. Mimo wszystkiego panowała napięta atmosfera. W skład ekipy, która miała wybrać się w podziemia Axis Powers Academy wchodzili: Ludwig, Toris, Arthur, Tsume, Edward no i sama NecoMi.

               - Tsumus transformatus - Pan Olo machnął swoją różdżką zmieniając Voltiego w swoją podobiznę - Słuchaj się Usagi i nie mów za dużo, bo głos ci się nie zmienił. Nie wiadomo kiedy wrócimy - i zwróciła się do shinigami - Nikt nie będzie szukał Neco. Torisa nikt nie będzie podejrzewał. Ludwig wspominał dziadkowi, że planuje wypad na trening do lasu. A Arthur...

               - Nie martw się, ja też wykorzystałem magię - wyjaśnił.

               - Ruszajmy - zakomunikował Niemiec.

               Nasza szóstka po północy, pod peleryną niewidką wymknęła się z pokoju i ruszyła czym prędzej w stronę szkolnej części akademii, gdzie za stołówką, n przeciw kotłowni znajdowały się drzwi w podziemia, gdzie nikt, prócz kadry pedagogicznej nie miał wstępu.