Muzyka

poniedziałek, 1 września 2014

Axis Powers Academy 2 - Rzym to naprawdę piękne miasto

Wychyliłam się delikatnie zza ściany na korytarzu akademiku i uważnie się rozejrzałam. Nie chciałam znów wpaść na tego hiszpańskiego jełopa, którego ostatnio dość często było mi widywać, dzięki mojemu kochanemu Ojcu Chrzestnemu Panu Olo, jak i Usagi, która wmyśliła sobie co dwudniowe herbatki z Bad Trio u nas w pokoju. A na myśl tego, co działo się podczas wycieczki do Paryża... brrrr... przechodziły mnie niemiłe dreszcze. Kiedy oni wszyscy do cholery zrozumieją, że nie pałam żadną sympatią ani do Hiszpanii ani do jej mieszkańców, a tym bardziej do Tośka.

Gdy utwierdziłam się w przekonaniu, że na korytarzu nie ma nikogo, kto mógłby mi zaszkodzić ruszyłam przed siebie żwawym krokiem. A gdzie kierowałam się tak wcześnie? I to jeszcze w sobotę?
No tak, pozwólcie, że uchylę wam rąbka tajemnicy. Otóż, wielkimi krokami zbliżało się święto duchów, tudzież Halloween, a kółko (czarno) magiczne o tej porze roku miało w zwyczaju przygotowywać jakieś kolorowe (czyt. Mroczne) ozdoby związane z tym świętem, więc Arthur poprosił mnie o małą pomoc – co jak co, ale jako czarownica znałam się na rzeczy.

- Nie mam dzisiaj dla ciebie czasu, Feliciano – wtem usłyszałam donośny głos Ludwiga, który również przemierzał korytarze akademiku dźwigając spore pudło różnych bibelotów należących zapewne do jego dziadka Germanii, za nim dreptał Włoszek, a na jego ustach malował się markotny, wymuszony uśmiech.

- Ale Doitsu... - zachlipał młodszy z braci Vargas, ale został krótko mówiąc olany a sam Niemiec przyspieszył kroku i pozostawił drugoklasistę samemu sobie.

Niemiec przeszedł obok mnie, rzucając tylko krótkie „Cześć” i nie zwracając juz uwagi na kogokolwiek innego, niemalże wpadając na Kiku, który szedł spokojnie czytając jednocześnie mangę „Opowieści Panny Młodej”. Mój wzrok powędrował natychmiast w stronę Veneciano, który z zrezygnowaną miną ruszył zapewne do swojego pokoju na drugim piętrze akademika Axis Powers.

- Veneziano, zaczekaj! - rzuciłam w jego stronę, nawet nie wiedząc co właśnie robie i na co się porywam.

- O, Neco – mruknął niemrawo z włoskim akcentem.

Podeszłam do niego i jakby nigdy nic zaczęłam rozmowę.

- Jak się masz?

- Ludwig nie ma dla mnie czasu. Jak nie Germania to nauka, a jak nie nauka to treningi. Czasem mam wrażenie, że już przestałem go obchodzić – wyżalił się od razu, bez żadnego skrępowania, no tak, tym właśnie charakteryzowali się Włosi, byli bezpośredni.

- Rozumiem – uśmiechnęłam się delikatnie, i wcale nie myśląc o konsekwencjach dalszych mych czynów, zaproponowałam – Skoro Ludi nie ma dla ciebie czasu, dzisiaj to ja zabiorę cię na miasto.

- Naprawdę? - zapytał jakby upewniając się, że sie wcale nie przesłyszał, a ja tylko energicznie przytaknęłam

A niech przygotowania do Halloweenu szlak jasny strzeli. Arthur, Vasilica tudzież Vladimir, i Lucas musieli dać sobie radę sami, bo ja w tym czasie miałam o wiele lepsze zajęcie. No tak... i zapewne tutaj spytalibyście co jest takiego fajnego w zajmowaniu się Feliciano i chodzenie z nim po naszym kochanym Rzymie. Szczerze? Właśnie miałam się tego przekonać.

Niczym oddział ninja porwaliśmy z mojego pokoju cieplejszą dżinsową bluzę i plecak kostkę, a z jego, niebieski kaftanik wyglądający niczym jak od munduru włoskiego lotnictwa. W następnej kolejności zahaczyliśmy jeszcze o stołówkę aby zaopatrzyć się w prowiant na naszą podróż po stolicy i ukradkiem opuściliśmy szkołę. Ależ nie! Tak byłoby za łatwo! Przy wyjściu spotkaliśmy jeszcze młodszą siostrę Francisa, która zanim zainteresowała się naszą parą, rozmawiała z Natashą.

- A wy gdzie się wybieracie? - rzuciła do nas Amelie, gdyż tak właśnie było jej na imię.

Tak jak lubiłam Francisa, tak nie mogłam wytrzymać z tą lalusią. Przy niej włączał się we mnie tryp Tsume, gdy ta widzi jakiegokolwiek Francuza. Coś w stylu – zabij, zakop, odkop i dobij. Nie, zdecydowanie nigdy nie mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, a nasze stosunki będą za pewne jeszcze gorsze niż z Seszelką.

- Idziemy... poszukać dobrego stroju na Halloween – wycedziłam przez zęby i bez zastanowienia ruszyłam dalej, a Włoch który szedł za mną pomachał jeszcze dziewczyną na pożegnanie.

Tak, to trzeba było przyznać. Bracia Włosi, tak jak i ich młodsza siostra Kiara, nie mieli w uczniach żadnych wrogów. Wszyscy jako tako pałali do nich większą czy mniejszą sympatią, no i niczego złego nie można było im zarzucić... no nie, ale Romano to szczególny wyjątek... Kiara też... oboje bardzo nie lubią Niemców, nie mam pojęcia dlaczego, ale nie chciałam się wtrącać w nieswoje sprawy.

- Nie wiem jak ty, Veneziano, ale ja nie wiem kompletnie gdzie jesteśmy – wymruczałam niemrawo, kiedy szliśmy jakimiś starymi uliczkami wyciągniętymi niemalże z jakiegoś filmu o Juliuszu Cezarze.

Vargas, w przeciwieństwie do mnie chyba doskonale wiedział gdzie jesteśmy i w która stronę dokładnie mamy iść, bo tylko co chwile podśpiewywał radośnie, że tutaj kiedyś dziadek zabierał ich na czekoladę a to tam n przepyszną pastę z sosem bologneze. Nie, z nim nie dało się nudzić. To co chwila opowiadał mi o swoim dzieciństwie a zaraz z drugiej strony wspominał o tym, jak często przebywał ze swoim dziadkiem. Wtedy po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać nad bardzo dziwną rzeczą – przecież Dziadzio Rzym i Germania mieli nieskończoną ilość lat, byli kamieniami filozoficznymi, jak to się stało, że Beillschmidttowie i Vargasowie byli ich wnukami. Coś mi tutaj zaczęło nie pasować, ale nie zdarzyłam się nad tym dłużej zastanowić, bo Feliciano porwał mnie do jednej z kawiarenek na zucotto.

- Ve~ pamiętam jak z Dziadziem, braciszkiem i siostrzyczkami pojechaliśmy na wakacje do Wenecji. Cudowne miasto, powinnaś się tam kiedyś wybrać – powiedział radośnie, wymachując łyżeczką do lodów pistacjowych.

- Tak, wiem – odrzekłam a na moich ustach zapewne od razu zakwitł smutek.

Wenecja, Canale Grande, plac St. Marco, pałac Dodżów, lew ze skrzydłami orła na wysokiej kolumnie jako symbol wodnego miasta, gondolierzy. Miasto, które było mi tak bliskie, a jednocześnie tak dalekie. Nie ukrywając tego... po policzkach zaczęły mi spływać łzy. Rozkleiłam się, tak całkiem bez powodu i całkowicie bez sensu.

- NecoMi? Co się stało? - zapytał Włoszek i przysunął się trochę.

- Nie, nic – otarłam łzy i uśmiechnęłam się sztucznie, a gdy spojrzałam na Vargasa, sobaczyłam tylko parę wielkich, złoto-miedzianych oczu, których Włoch prawie nigdy do końca nie otwierał.

- To byś nie płakała – zauważył i odstawił na stolik pucharek z zucotto.

- Ale kiedy ja wcale nie płaczę – wydukałam z siebie i nagle wybuchłam płaczem .

Włoszek przytulił mnie do siebie i zaczął głaskać po włosach. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale najwyraźniej nie było to nic miłego ani przyjemnego. No tak, ale to całe wspominanie o Wenecji. Ale zaraz... przecież wy nic nie wiecie... Należą wam się jakiekolwiek wyjaśnienia względem miasta gondolierów. Gdy byłam jeszcze mała Wenecja zawsze była dla mnie magicznym miejscem, gdzie wręcz wszystko się zaczęło... no właśnie, tego jednak nie wiedziałam. Może to dziwne, co najmniej, ale właśnie to miasto, żadne inne było mi bliskie tak bardzo jak hm... rodzina? Choć nigdy wcale tam nie byłam, traktowałam to miejsce jak... drugi dom? I wszelkie wspominania o niej w większej mierze było dla mnie... nawet nie wiem jak to nazwać.

- Tranquilla – głos Vargasa teraz wydawał mi się nadzwyczaj spokojny, taki... bardzo spokojny, wręcz usypiający, uspokoiłam się trochę i tylko co jakiś czas ciągnęłam nosem – Ninna nanna ninnao questo amore a chi lo do, lo do e finche vivro solo te io amero, ninna nanna ninnao questo amore a chi lo do, lo do a te finche vivro e a nessun altro lo daro~- zanucił mi do ucha, a je niemal zasnęłam w jego objęciach.

Było tak miło i przyjemnie. Nagle zrobiło się cicho, jakby cały Rzym nagle zatrzymał się w czasie. Czekaj! Rzym? Przecież Roma w języku włoskim włoskim to Roma – Roma, Romano, Wenecja, - Venezia, Veneziano. Co jest grane? Coś ewidentnie mi tutaj nie pasowało. Ale nie miałam siły o tym myśleć, tak jak było teraz, było dobrze, wręcz idealnie.

- Neco, śpisz? - zachichotał cicho, wybudzając mnie z tego miłego półsnu i ciepłego objęcia, gdyż od razu się wyprostowałam.

- Nie – uśmiechnęłam się delikatnie – Pójdźmy gdzieś jeszcze – wymamrotałam cicho.

- Ve~ Certo, amica – zgodził się Feliciano i pochwyciwszy mnie za dłoń, poderwał od stolika i raźnym krokiem ruszyliśmy w kierunku... bliżej nieokreślonym, którego absolutnie nie znałam.

Pomińmy już sam fakt, że szliśmy za rękę, bardzo wiele osób śledziło nas spojrzeniami i posyłali uśmiechy. Ale czy to było niezręczne? Cóż, czułam sie całkiem swobodnie. I... nie znałam Vargasa z tej strony. Zabawny, rozmowny, umiejący zorganizować ciekawa rozrywkę, a co najważniejsze – nie miał w głowie tego, co miała większość chłopców w tym wieku. Był wyjątkowy.

- Zaprowadzę cię w magiczne miejsce – oznajmił, a jego oczy zabłysły wesoło w promieniach słońca, które chowało się za zabytkami, których było tutaj pełno – Jeszcze nikt spoza naszej rodziny go nie widział.

Ten entuzjazm, który wypełniał go całego. Ten Feliciano, którego znała cała szkoła był płaczliwym chłopcem, który potrzebował troskliwej opieki. Owszem był uczuciowy, ale przecież to Włoch, emocjonalność mają w naturze. Czy nie wydaje wam się, że opisałam też jeszcze kogoś? Całkiem przypadkiem?

- Wiesz, Neco – mówił wesoło energicznie gestykulując jedną ręką – Może jeszcze nikt ci tego nie powiedział, ale jesteś całkiem jak my, Włosi.

- Co takiego? - zdziwiłam się.

- Reagujesz bardzo impulsywnie, twoje wypowiedzi i czyny mają w sobie wiele emocji, nieświadomie gestykulujesz wszystkie swoje wypowiedzi, może nie aż tak jak my, ale jednak – każde słowo Włocha dokładnie sobie przeanalizowywałam i dochodziłam do coraz większego wniosku, że ma rację; nieświadomie ale jak bardzo przypominałam naród (?) który był mi tak bliski – Może nie usłyszysz tego od Romano czy Kiary, a za rok i od naszej najmłodszej siostry, ale ... my uważamy cię za pełnoprawną Włoszkę.

- To bardzo miłe – uśmiechnęłam się jak najszerzej umiałam, ale nawet ani razu się nie zarumieniłam, wydawało mi się to po prostu tak oczywiste, że bardziej się chyba nie dało.

Veneciano rozejrzał się we wszystkie strony jakby upewniając sie, że nikt nas nie śledzi i oboje pewnym krokiem weszliśmy w cienki zaułek, który prowadził...

- O DIO! - zasłoniłam usta dłonią, aby nie krzyknąć jeszcze głośniej z zachwytu. To co zobaczyłam przed sobą, nie da opisać się zwykłymi słowami. Było to miejsce, z którego widać było całe miasto, całą stolicę, a na domiar tego, z daleka majaczyła nasza akademia, za którą chowało się zachodzące słońce, pozostawiając na niebie różowawe pasma – Ale to niesamowite – wydusiłam z siebie.

- Wiedziałem, że ci się spodoba – Włoch objął mnie ramieniem – To takie magiczne miejsce w Rzymie.

- Chciałabym kiedyś... zobaczyć takie miejsce w Wenecji, wiesz... - dopiero po chwili dotarło do mnie co właśnie powiedziałam, ale nie chciałam tego wycofywać, bo po co?

Gdy spojrzałam na Feliciano, widziałam w nim już całkowicie innego człowieka, niż postrzegało się go w naszej szkole. Stał teraz obok mnie, nieco wyższy, wpatrując się w piękno stolicy Włoch, a w jego oczach tańczyły dwie radosne iskierki.

- Kiedyś cię tam zabiorę, bene? - zapytał mnie, jakby podchwytliwie, ale jednak czułam w jego głosie prawdziwą obietnicę, którą chciał dotrzymać.

- Naprawdę?

- Potraktuj to jako wieczystą przysięgę – uśmiechnął się szeroko i dodał po chwili – Ale myślę, że na teraz powinniśmy sie zbierać. Ściemnia się już, a jak Dziadzio się zorientuje, że o tej porze nie ma nas w szkole, zdenerwuje się.

- Wracajmy – tym razem to ja chwyciłam Wlocha za dłoń i razem, przemierzając rzymskie ulice, skierowaliśmy się do placówki edukacyjnej Axis Powers Academy.

Szliśmy we dwoje podziwiając zabytkowe kamienice, których tutaj było pełno – to samo tyczyło się wszelkiej maści zabytków. Jednak moją uwagę bardzo szybko przykuł jeden z papamobili, z jednym z księży. No tak, nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, iż zamiast papieża na miejscu pasażera, siedział Alucard, Antychryst numer 1. Tak, coś zdecydowanie było tutaj nie tak, a my z Tsume i Usagi powinnyśmy to wszystko odkryć.

- No to tutaj cię zostawię – powiedział Veneciano, kiedy doszliśmy już do akademiku, a on skierował się na schody, aby dotrzeć do swojego pokoju na drugim piętrze.

- To był bardzo miły dzionek – stwierdziłam z uśmiechem na twarzy i jeszcze cmokając go w policzek, dodałam – Mam nadzieję, że jeszcze któregoś dnia powłóczymy się tak po mieście.

- Certamente – uśmiechnął się młodszy z braci Vargas – To ja powinienem podziękować tobie, przecież to ty zaprosiłam mnie na miasto i w ogóle, bo Ludwig... - tutaj nagle jego usta wykrzywiły się w podkówkę.

- Feliciano...

- No nic, muszę go zrozumieć. Ma chłopak sporo roboty, tym bardziej, że pomaga Germanii w przygotowaniach pewnych dokumentów – wzruszył ramionami – Nie zawsze przyjaciele będą mieli czas, prawda?

Przyjaciele? Czy on właśnie powiedział, że on i Ludwig są przyjaciółmi? Przecież wszyscy w szkole byli święcie przekonani, że Ludi i Feli są parą, i to od bardzo długiego czasu. No i oczywiście i te myśli odgadł Włoch, bo od razu wypowiedział się na ten temat.

- Tak, Neco. Ludwig jest tylko moim kumplem. W pewnym sensie wychowywaliśmy się razem, więc czasem jest dla mnie niemal jak brat, ale poza tym nic więcej nas nie łączy.

Czy ja właśnie poczułam ulgę?

- No tak... - uśmiechnął się i tym razem już naprawdę skierował się na schody – To do zobaczenia, cara mia.

- Do zobaczenia – odpowiedziałam i ruszyłam w swoją stronę.

Oj, gdyby więcej takich dni było w Axis Powers Academy zostałabym tutaj na dłużej niż tylko te siedem czy osiem klas. Spędziłam naprawdę fantastyczny dzień przy równie fantastycznym chłopaku, którego prawdziwą twarz poznałam dopiero gdy spędziłam z nim więcej czasu. Miał w sobie to coś, czego nie posiadał jeszcze nikt inny z Axis Powers Academy. Ale o tym... już chyba mówiłam.

Otworzyłam drzwi od pokoju i weszłam do środka, gdzie czekały na mnie już moje współlokatorki jak i kółko (czarno) magiczne, którego na wstępnie nie zauważyłam.

- A gdzieś ty była cały dzień? - od razu zostałam zasypana górą pytań.

- Nikomu nie powiedziałaś, że nie zjawisz się...

- Miałaś nam pomagać przy ozdobach na Halloween – Arthur wycelował we mnie niedokończonym lampionem z dyni.

- Ja... byłam na mieście – odpowiedziałam bez namysłu, ale jednocześnie bardzo radośnie.

- Zaraz, a co ty taka w skowronkach? - Tsume wyrzuciła swój podejrzliwy ton i zaczęła przyglądać mi się uważnie, jakby sądziła, że prawdziwą mnie porwali kosmici i podstawili całkiem inną NecoMi – Stało się coś?

- A co miało się stać? - rzuciłam się na moje łóżko i wyciągnęłam jeden z komiksów Marvela „Iron Fist”.

- No nie wiem – Pan Olo wzruszył ramionami i skrzyżował ręce na piersi w geście wyrzutu.

- A z kim byłaś? - zapytała Usagi, która wisiała głową do dołu ze swojego łóżka i... wcinała jabłko (na złość Putinowi).

- A właśnie, bo bym zapomniała! - gwałtownie usiadłam i zrobiłam nieco poważniejszą minę – Widziałam Alucarda w papamobilu papieża – Tsume zamyśliła się – Pamiętasz Panie Olo naszą wizytę w Watykanie? To dziwne zachowanie papieża i Alucard... Nie wydaje ci sito co najmniej podejrzane.

- Racja – przyznał mój Ojciec Chrzestny.

Arthur, Vladimir i Lucas spojrzeli po sobie w dość tajemniczy sposób po czym opuścili nasz pokój w podejrzanym milczeniu. Czyżby oni wiedzieli o co w tym wszystkim chodzi? Ale jak, skoro oni z Watykanem mieli tyle wspólnego co nic. A może było coś, o czym nasza trójka nie miała zielonego pojęcia? W powietrzy wisiało coś tajemniczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz